16.

518 54 3
                                    

- Nie przejmuj się. Matt to zwykły debil.

Louis próbuje mnie pocieszyć, ale nie idzie mu zbyt dobrze. Trudno nazwać go tylko ''zwykłym debilem''. Kuzyn podaje mi kostki lodu zawinięte w starą szmatkę, które natychmiast przykładam sobie do twarzy. Wczorajszy wieczór pamiętam doskonale. Zaraz po tym, jak Zayn wyprowadził Matta z klubu wyszliśmy również ja, Lou i Harry. Liam został jeszcze na chwilę, ale ja miałem już dostatecznie dość alkoholu, ludzi i hałasu. Bolała mnie cała twarz, do tego przód koszulki zabrudziłem krwią, która obficie płynęła mi z nosa. Na szczęście ciocia Jay oceniła, że nie jest złamany, a rozciętej brwi nie trzeba będzie szyć. Dzisiaj rano obudziłem się w jeszcze gorszym nastroju, niż wczoraj poszedłem spać. Oprócz tępego bólu, jaki czułem na całej twarzy, towarzyszył również kac. Nie wypiłem zbyt dużo, to fakt, ale Louis fachowo stwierdził, że tyle mi wystarczyło.

Chłopak podaje mi szklankę wody i tabletki przeciwbólowe. Przydadzą się. Dziękuje mu cicho, a mój głos dodatkowo tłumi szmatka z lodem.

- Chodźmy na taras. - Louis już kieruje się w stronę drzwi, wychodzących na ogród. - Mama zostawiła nam przygotowane śniadanie. Późno wróci.

Wychodzę za Tomlinsonem na taras i usadawiam się na jednym z plastikowych krzeseł. Jestem naprawdę głodny, ale ból w szczęce odzywał się za każdym razem. Louis nakłada sobie wielką górę tostów. Zabiera się do jedzenia z wielkim zapałem, na co tylko parskam cicho. Sobie też nakładam kilka, zanim mój kuzyn zabierze mi wszystkie sprzed nosa.

- Ale powiem ci, Ni. - zaczyna Lou z ustami pełnymi tostów i sera. - Że całkiem nieźle sobie wczoraj radziłeś.

Spoglądam na niego uważnie. Nie wiem, czy się tylko ze mnie nabija, czy mówi na serio. Z jego twarzy nie potrafię nic wyczytać.

- Mhm, jasne. - mówię z przekąsem.

- Mówię serio. Nie nabijam się z ciebie. - Louis teraz wygląda całkiem poważnie, dlatego nabieram pewności, że mówi prawdę.- Może nie były to zapasy pierwsza klasa, ale było na co popatrzeć. Malik ledwo odciągnął od ciebie Matta. Musiałeś go nieźle zdenerwować.

Nic nie mówię, tylko wolno przeżuwam swoje śniadanie. Sięgam po dzbanek z kawą i nalewam sobie do pełna. Louis już zdążył pochłonąć swoją górę tostów i teraz sięgał do kieszeni luźnych spodni. Wyciągnął paczkę papierosów i wyjął jednego, po czym zapalił.

- Jeśli pytasz, czy mnie poniosło, to odpowiedź brzmi: nie.

Louis zaciąga się głęboko, a następnie wypuszcza gęsty dym przez nos. Spogląda na mnie przeciągle niebieskimi oczami.

- O co właściwie poszło? - pyta między jednym buchem dymu, a drugim.

Opowiadam mu w skrócie o ostatniej imprezie i o Mattcie zdradzającym Jen. Tomlinson słucha uważnie, nic nie mówiąc. Dopiero kiedy kończę kiwa kilka razy głową.

- Czyli Matt zdradzał Simons cały czas?

- Nie wiem, czy cały czas. Myślę jednak, że nie robił tego po raz pierwszy.

Louis cmoka cicho. Kręci głową z dezaprobatą i wyciąga z paczki kolejną fajkę. Jak tak dalej pójdzie umrze na raka płuc w przeciągu następnego roku.

- Niall. Nie zdobędziesz dziewczyny rujnując jej związek.

Spoglądam na niego tak, jakby postradał zmysły. Bo chyba take jest w rzeczywistości. Lou zaciąga się mocno i wypuszcza dym, niemal w moją twarz. Odkładam kubek z głośnym brzękiem.

- Czy ty twierdzisz, że nie powinienem powiedzieć Jen o tym, że jej własny chłopak ją zdradza.

Louis patrzy na mnie politowaniem, co sprawia, że rośnie we mnie coraz większa ochota, żeby mu przyłożyć.

- Horan! Jezu, ty nic nie rozumiesz! - chłopak unosi głowę do góry i wzdycha głośno. - O takich rzeczach nie mówi się w klubie na imprezie. Zwłaszcza jak połowa jest już napita. A potem nie bije się z chłopakiem na oczach dziewczyny.

- Więc miałem siedzieć cicho, tak? - krzywię się na dźwięk własnego głosu, którego ton jest oschły i nieprzyjemny. Nie chciałem tak traktować Louisa. Wiem, że chłopak chce dla mnie jak najlepiej. Tyle, że ja nie potrzebuję jego rad.

- Nie o to mi chodzi i dobrze o tym wiesz. - warczy i spogląda na mnie spode łba. - Uspokój się Niall, bo zdaje się, że jesteś jeszcze wczorajszy.

Oddycham głęboko, starając się opanować. Brunet ma rację, ale nienawidzę, kiedy ktokolwiek robi mi wykłady. Słyszę dźwięk klaksonu i patrzę na piaszczysty podjazd. Stoi tam duży Jeep w kolorze zgniłozielonym. Spoglądam ukradkiem na Louisa, który uśmiecha się od ucha do ucha. Jakby rozmowy nie było. Wstaje i spogląda na mnie. Zabiera ze stołu paczkę papierosów oraz zapałki. Wsadza ręce do kieszeni.

- To ja będę się zbierał.

- Harry? - unoszę jedną brew z chytrym uśmiechem. Chłopak oblewa się szkarłatnym rumieńcem, ale widać, że emanuje szczęściem.

- Mhm. Jedziemy... - robi pauzę, jakby próbował coś sobie przypomnieć, ale po chwili wzrusza tylko ramionami, a na jego twarz znów wraca uśmiech. - Właściwie to nie wiem, gdzie jedziemy.

Odwraca się i już odchodzi, gdy nagle przystaje jakby sobie o czymś przypomniał. Wskazuje na mnie palcem i woła przez podwórko.

- Mieliśmy iść na obiad do miasta, ale chyba będziesz musiał iść sam. Na stole w kuchni masz pieniądze. Możesz wziąć też moją część.

Po czym odwraca się z powrotem i biegnie do samochodu cały w skowronkach.

If you can change my mind // n.hOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz