Do celu

1.4K 134 5
                                    

W trakcie dalszej podróży było tylko ciężej. Anioły atakowały jeszcze parę razy, nie udało się uniknąć ofiar. Ponad pięćdziesiąt wampirów rozsypało się w popiół przez Anielską broń. W przeciągu czterech dni dotarli do wybrzeża, gdzie w ogromnej jamie kryły się okręty, używane tylko do przewozu pożywienia czy materiałów.

Ich właśnie postanowili użyć, by przewieźć konie i prowiant. Zwierzęta niechętnie wchodziły na pokład, większość próbowała uciekać. Ostatecznie jeden wierzchowiec odmówił współpracy, tak więc głodni podróżnicy rzucili się na niego i ci, co dotarli najszybciej, osuszyli go z krwi do ostatniej kropli. Nie był to rarytas, krew była dla nich wręcz ohydna. Jednak w trudnych czasach lepsza posoka zwierzęca niż zabijanie siebie nawzajem dla kilku łyków afrodyzjaku. Każdy był świadomy, jak ważny może okazać się chociaż jeden z ich braci.

Aby odpocząć, część oddziału również wsiadła na łódź. Nie wszyscy się zmieścili, tak więc ustanowili warty, które oprócz latania, miały na celu obserwowanie co się dzieje i w razie potrzeby wołać innych aby dobyli mieczy. Jednak to nie było konieczne, gdyż rejs przebiegł pomyślnie.

Po niecałych dwóch nocach morskiej podróży dobili do brzegu.Nie wiedzieli jednak czy są już na miejscu czy to inne wybrzeże. Na starych mapach nie mogli polegać, gdyż nie były dokładne, a o istnieniu Ameryki wiedzieli tylko z opowieści o nieznanym lądzie i z tego co Levi zapamiętał z księgi.

Dowódca chciał wysłać mały oddział, aby sprawdził czym jest nowy teren. Jednak zanim wydał rozkaz, dostrzegł Levi'a stojącego na lądzie z zamkniętymi oczami. Na pierwszy rzut oka wyglądał normalnie, jednak na jego twarzy odznaczał się przeogromny wysiłek. Przez kolejne minuty dowódca Pyxis wpatrywał się w nieruchomego kaprala. Gdy jednak to trwało niepokojąco długo, łysy mężczyzna osobiście po niego poszedł.

- Ackermann, co ty robisz? - stanął naprzeciwko niemal mdlejącego z wycieńczenia wampira, który od jego słów nagle jakby wybudził się z transu.

- Sprawdzam gdzie jesteśmy - Odparł Levi ledwo stojąc na nogach.

- Jakim cudem? - Starszy wydawał się wziąć jego słowa za żart, jednak po chwili przypomniał sobie o istnieniu antycznego zaklęcia dzięki któremu można było wyczuć wszystko nieodgrodzone wodą od wampira. - Kim ty jesteś...? - Wystraszony zaczął się wycofywać.

- Jestem dwudziestoletnim wampirem, potomkiem rodu Ackermann. Niejaki Eren Jeager, który dołączył do Elitarnych niedawno, jest moim bratem. Ale wydawało mi się że znacie mój rodowód generale. - Niesamowicie poważna mimika twarzy Levi'a wprawiła Pyxisa w przerażenie. Paruset letnie stworzenie bało się dwudziestolatka.

- Skąd znasz tą technikę? Wszyscy znający ją spłonęli za zdradę pięćset lat temu. To niemożliwe aby ktoś tak młody ją opanował...

- Nie znam jej do perfekcji, dlatego tak długo mi się z tym schodzi. Jednak odkryłem, że jesteśmy na miejscu. - Zasalutował i skierował się w stronę statku aby wydać rozkaz zejścia na ląd. Tymczasem generał stał wpatrzony w niskiego dzieciaka ze strachem, telepatycznie kontaktując się z pozostałymi z Rady, aby po powrocie zorganizować arcy tajne zebranie. Natychmiast otrzymał zgodę.

^^^***^^^

Lecieli równo i powoli. Kierowali się na południe. Tam właśnie, według księgi, miały się znajdować Wróżki. Zdziwiło ich tylko, że cały teren po którym się przemieszczali był opustoszały. Nie chodziło tu nawet o stworzenia takie jak wilkołaki, hybrydy czy inne. Nie można tu było dostrzec nawet owadów.Dookoła nie był ani jednego żywego stworzenia. Mało kto zauważył to na początku, jednak po kilku nocach zaczęli o tym rozmawiać i się denerwować z tego powodu. Jednak ani im, ani koniom nic się nie działo.

Najbardziej martwili się jednak tym, że kończyły się ich zapasy. Levi tylko się zastanawiam kiedy rozpoczną się bójki i straty przez głód.

- Nie martwcie się, niedługo będziemy - Powtarzał, chociaż nie widział nigdzie żywych istot. Wiedział jak wyglądają Wróżki z księgi, jednak jeśli nie dotykały one ziemi, nie był w stanie ich zobaczyć.

Przeszła mu nawet przez głowę myśl, że Wróżki nie istnieją. Albo zostały wymordowane przez Anioły. Wyrżnięte co do ostatniej. Ta myśl jednak nie sprawiła że się poddał. Niski chłopak nie należał do osób, które bez granic wierzyły w to, co słyszą w głowach. On musiał przekonać się o czymś na własne oczy, aby w to uwierzyć. Jedyne czego nie był świadkiem, a jednak wiedział, że jest to prawda, była śmierć jego rodziców. Był świadom, że nie znali sposobu na zabicie Anioła, że byli bezbronni. Tak więc w to wierzył całym sercem. że nigdy już ich nie zobaczy.

Popatrzył dookoła swoim wampirzym wzrokiem. Wszędzie te czarne aury. Szybko spuścił wzrok. Nie mógł na to patrzeć. Na to, że każdy z jego braci od narodzin skazany został na piekło. Bez możliwości zbawienia. Podczas, gdy Anioły miały śnieżnobiałą, oślepiającą. Chociaż ofiar w bezbronnych stworzeniach miały podobną liczbę.

^^^***^^^

Nagle dostrzegli rzekę. Niesamowitą. Woda mieniła się wszystkimi barwami świata, a spod tafli co chwilę wyskakiwały ławice ryb.

Zanim Levi zdążył krzyknąć, żeby nie podlatywali, kilka z jego braci, z powrotem w ludzkiej postaci podbiegli to strumienia, aby złapać ryby. Te jednak przepływały przez ich dłonie, zmieniając je w proch. Z gardeł okaleczonych wydostał się okrzyk bólu, kiedy z każdą sekundą coraz dalsza część kończyny czerniała i opadała na trawę. Jeden z nich wpadł do wody. Już się nie wynurzył. Nie musieli długo czekać, aby ich krzyczący bracia zmienili się w pył.

- Nie podchodźcie tam! - krzyknął generał, chociaż nikt nie miał takiej ochoty. Patrzyli ze strachem na miejsca, gdzie jeszcze niedawno stali ich przyjaciele.

Wampiry nie potrzebowały dużo czasu aby otrząsnąć się z szoku i przeprawić się na drugą stronę. Gdy sprawdzili też, że koniom w wodzie nic się nie dzieje, powoli je przeprowadzili na drugą stronę. Wozy przenieśli chmarami wbijając pazury w drewno i przelatując nad rzeką. Dodatkowo zwierzęta, ochłodzone wodą, wydawały się pełniejsze energii i rżały wesoło.

- Święta woda. - powiedział Levi opierając się o drzewo. - Gdzieś u źródła były Anioły. Przynajmniej raz. Nie dotykajcie nagą skórą roślin, mogą parzyć. Bardziej niż słońce. - Wszyscy zgodnie pokiwali głowami. - Zarządzam krótki postój. Jesteśmy już blisko.

Jego podwładni ucieszyli się z takiego obrotu spraw i powsiadali na wozy aby odpocząć, nabrać sił na dalszą drogę.

- Melduję, że wyczuwam z daleka potężne aury. - Zasalutował kapral wyłaniając się z czarnej mgły tuż przed generałem. Ten wystraszony poczuł dreszcze przerażenia. Nie czuł się swobodnie przy żołnierzu do tego stopnia silniejszym.

- Przyjąłem Kapralu, odmaszerować.

- Dowódco... - gdy otrzymał pozwolenie na dalszy głos zaczął mówić dalej. - Nie jestem potworem, za jakiego generał mnie ma. Nie trzeba się mnie bać. Jestem jednym z was. Wszystkie techniki znam z ksiąg mojego rodu. Nie jestem jednym z buntowników.

- Kapralu, to co mówisz jest niedorzeczne. Nie boję się, ani nie uważam za potwora twojej osoby... Skąd ci to przyszło do głowy?

- Posiadam wiele umiejętności o których nikt nie wie. Umiem czytać w myślach. Ale bez obaw, nie korzystam z tego często. Nie lubię naruszać czyjejś prywatności. - Pyxis patrzył na niego jak na jakiś wybryk natury.

- Czyli pewnie też wiesz o spotkaniu... - Levi zmarszczył brwi przecząco kręcąc głową. - Skoro już i tak powiedziałem, zdradzę ci jego cel. Będziemy decydować co z tobą zrobić po powrocie do Paryża. Mam nadzieję że jesteś świadom jak może się to skończyć. Jednak... Postaram się ciebie wybronić jeśli misja przebiegnie pomyślnie.

- Dziękuję za szansę generale, z pewnością ją wykorzystam jak należy. - Niski chłopak zasalutował i odszedł do swoich podwładnych zarządzić koniec postoju.

Bloody love Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz