Dwanaście tygodni. Dokładnie tyle zajęła aniołom odbudowa wszystkich miast i wiosek. W tym samym czasie wieść o braciach Ackermann rozeszła się po całym świecie. Zarówno ludzie, jak i wampiry zaczęli powoli opuszczać Podziemie. Nie mogli uwierzyć własnym oczom, widząc Anioły odnawiające ich domy.
Powoli do życia każdego mieszkańca Paryża powróciła dawna rutyna. Na usta zaczęły powracać szczere uśmiechy.
Levi i Eren, po tych wszystkich wydarzeniach zostali zamknięi w lochach. Wszyscy się ich bali. Chociaż starszy to przewidział, nie mógł nic na to poradzić. Dlatego też, w każdej możliwej chwili myślał. Bez słowa siedział w kącie. Brązowowłosy z trudem powstrzymywał się przed zajmowania brata rozmową. Dlatego też siedzieli w ciszy.
Minuta, dwie, dziesięć, trzydzieści.
Tak samo powoli ulatywały godziny.
Powoli zaczęły zamieniać się w doby. Które płynnie przechodziły w tygodnie.
Z czasem stracili rachubę czasu. Nie było tu widać słońca, nie słychać było nic co mogłoby oznajmić upływ czasu.
Czas jakby się zatrzymał. W ciasnej, dwuosobowej celi można było odnieść wrażenie, że prawdziwie czuje się ogarniające stopniowo szaleństwo. Tysiące myśli i planów. Na ucieczkę, na życie po tym wszystkim. Nawet na idiotyczne machiny przyszłości, które i tak nie byłyby w stanie działać.
Po kilku dniach w takim miejscu przestawało się odróżniać sny od jawy. Bo ciężko odróżnić coś, co pojawia się nie raz nawet w stanie świadomości.
Eren zaczął popadać w taki stan. Śniła mu się jego własna przeszłość. Ta, którą we wspomnieniach miał tylko Levi. Czasy apokalipsy.
Starszy z braci widział wszystko co się działo z jego ukochanym. Jednak nic nie mógł na to poradzić. Gdzieś na dnie swojego umysłu czuł, że tak musi być. Że Eren potrzebuje tych wizji. W końcu ukazywały mu całą jego przeszłość, której nie pamiętał.
^^^***^^^
Po miesiącu życia w zimnym lochu, wreszcie los postanowił im pomóc. Do ich celi podszedł strażnik i bez słowa otworzył kraty. Bracia natychmiast poderwali się ze swoich miejsc.
- Wychodzicie - odrzekł strażnik i bez zbędnych ceregieli opuścił loch.
Bracia podążyli za nim. Nie wiedzieli co ich czeka na powierzchni. Jednak to, co tam zastali przerosło ich najśmielsze oczekiwania.
Na placu, niedaleko wyjścia z lochów, stał wiwatujący tłum. Wszyscy wyszli im na przywitanie. Szczęśliwi, jak nigdy dotąd.
Ten widok zdziwił braci do tego stopnia, że stali jak zamurowani.
Po niedługiej chwili przed tłumem stanęło pięciu najwyżej ustawionych w radzie. Niemal od razu padli na kolana, a za nimi cała grupa ludzi.
- Niech żyją Bogowie!
~~*~~
Z góry pragnę przeprosić za tak krótki i słaby rozdział, nie miałam ani czasu, ani weny, ani niczego. Wybaczcie mi ;_;
