Wyruszyli. Tysiące wampirów leciało pod postacią nietoperzy w niesamowicie jasnym świetle księżyca. Byli zdeterminowani i żądni zwycięstwa. Wierzyli, że to właśnie nowy kapral ich do niego zaprowadzi. Za stadem koni wzbijały się tumany kurzu mieszając się z mleczną mgłą. Widok był niesamowity. Cała kawalkada przemierzała, wyglądające na niekończące się, pole pełne traw.
To nie był trudny odcinek podróży. Przesuwali się szybko, bez przeszkód. Taki początek dodał Elitarnym otuchy i wspomógł ich wiarę w odniesienie zwycięstwa. Niestety reszta drogi nie była tak prosta. Pierwszą przeszkodą na ich drodze okazały się zgliszcza. Przeogromne miasto Paryż, rodzinny dom większości oddziału, leżał w gruzach niczym słaba wioska. Ten widok wstrząsnął nimi wszystkimi. Duża część przemieniła się z powrotem z nietoperza w wampira. Do uszu pozostałych wdarł się przeraźliwy krzyk rozpaczy. Szloch zmieszał się z wołaniem o zemstę.
Levi tylko patrzył z odrazą dookoła czując jak cała nadzieja umiera. Nie zachował się nawet jeden budynek, chociaż pamiętał jak osiem lat wcześniej wszyscy opowiadali o tym mieście jak o twierdzy nie do zdobycia. A te sterty kamieni całkowicie temu przeczyły.
Cała wyprawa została sparaliżowana. Zaniepokojone tą sytuacją konie rżały i kopały w trawę. Nikt nie zwrócił uwagi na wrony wzbijające się w niebo. Nagle, jak spod ziemi pojawił się przed nimi Anioł zwabiony hałasem. Wszyscy oniemieli. Nie każdy widział ich na żywo, więc był to szok.
Nagle za potworem pojawił się Levi otoczony mgłą. Mocno się zamachnął i jednym zręcznym ciosem odciął skrzydło i część włosów Bożego Wysłannika. Gdy ten padł na ziemię krzycząc coś w języku enochiańskim. A było to tak głośne, że niektórzy z oddziału poupadali na ziemię. Gdy tylko Levi odciął drugie skrzydło nastała przerażająca cisza. Wszyscy bali się poruszyć, czy nawet oddychać.
- Na co czekacie? Zaraz będzie ich więcej! - Ryknął grubym głosem kapral. - Zanieście... Ich - wskazał leżących - na wozy i jedziemy! Nie możemy marnować czasu! - Mówiąc to wyczyścił miecz o trawę i schował go do pochwy. - Odjeżdżamy!
Po tłumie przeszły szepty, ale słowa dowódcy dały im do myślenia. Szybko zabrali swoich braci i wrócili do drogi.
Nie trwałą ona jednak długo, bo powoli zaczęło wschodzić słońcu, a słabnąca drużyna cały czas zwalniała. Erwin, jadący obok Levi'a doradził mu zarządzenie postoju. Po wjechaniu do ogromnego lasu, nakazał rozbicie obozu.
Czekali tak parę godzin. Zemdleni towarzysze wybudzili się, nie pamiętając spotkania z Aniołem. To była zagadka, jednak większą sensacją był Levi. Kilku odważniejszych dziękowało mu za uratowanie życia. Kilku wyżej postawionych, mających pilnować czy cała misja przebiega pomyślnie, również byli pod wrażeniem umiejętności nowego kaprala. Tylko on zareagował, z niemal kamienną twarzą zamordował potwora.
Tuż przed końcem postoju, szanowny pan Pyxis zwołał strategiczne zebranie. Omawiali dalszą drogę i strategię. Po skończonej naradzie spytali kto byłby w stanie walczyć z atakującymi Aniołami. Nie zdziwił ich prawie zerowy odzew. Z garstki chętnych utworzyli grupę, mającą na celu obserwowanie otoczenia i ochrona oddziału.
- Skąd wiemy że oddziały z innych miast nie wyruszyli na poszukiwania rozwiązań? - Zapytał jeden wampir z tłumu a jego głosowi zawtórowały kolejne.
Na to pytanie postanowił odpowiedzieć sam Pyxis.
- Mamy szeroko rozwinięte tunele komunikacyjne. Jak wiecie, to właśnie w Paryżu znajdowała się główna siedziba dowódctwa wampirów. I to tu były skumulowane najsilniejsze rody. - wszyscy słuchali w absolutnej ciszy. - Oczywiście w innych miastach też znajdowali się silni. Część właśnie takich jest między nami. Jak też pamiętacie, wszystko podzielone jest między stwory, spośród których my jesteśmy najsilniejsi.
dowódca ukłonił się i podziękował za głos. Teraz zabrał go Erwin, który od zawsze był opisywany jako materiał na przywódcę. Dojrzały, dobrze zbudowany, z głową pełną pomysłów. Pomimo, że jeszcze nie miał nadanego tytułu, wszyscy szanowali jego zdanie i respektowali pomysły. Wysoki blondyn przedstawił plan najbliższej nocy.
- I pamiętajcie żeby nie zdechnąć - powiedział Levi odchodząc w tylko sobie znanym kierunku.
Gdy wybiła siedemnasta, wyruszyli. Brnęli przez las zachwycając się naturą nie widzianą od wielu lat. To był dla nich egzotyczny widok, mimo, że mieszkali paręnaście metrów od tego miejsca. Paręnaście wgłąb ziemi. W nieskończonych podziemiach i wiecznych ciemnościach. W tym lesie, w którym byli tak dawno dopiero poczuli, że naprawdę istnieją. W ich żyłach odezwały się resztki krwi, pobudzając i wprawiając w stan euforii. Niemal zapomniany widok, jednak tak bliski sprawiał, że po raz kolejny odzyskali nadzieję.
Byli jak magnesy. Jeden to oni, drugi nadzieja. Od tego którą strona życie je ułożyło zależało czy były połączone, czy z każdą sekundą się oddalały.
Najmocniej życiu pomagał Levi. Parę słów, sama obecność sprawiała że przeciwne bieguny były bliżej i mocniej się przyciągały. Tego właśnie wszyscy potrzebowali. Podpory w kimś silnym,kto nie złamie się przy pierwszej porażce. Levi stał się wielkim autorytetem, inni zaczęli chcieć być jak on. Potężni i odważni.
~~*~~
Opisywać podróż bardziej szczegółowo czy jednak lepiej będzie jak trochę pominę???