1x01: NALOT I WIEŚ

13.3K 362 138
                                    

— Laura, biegnij! — zawołał najstarszy syn pani Pevensie, zbiegając po schodach i popychając mnie w stronę wyjścia. Obiad u nowej znajomej mojej matki z miłego popołudnia zamienił się w koszmar. Chwyciwszy złotowłosą dziewczynę za rękę, wybiegłam za kobietami, kierując się w stronę schronu.

— Czekaj, tata! — krzyknął młodszy z braci. Odwróciłam głowę i zauważyłam, jak wyrywa się, chcąc wrócić do domu.

— Ja go złapię! — zapewnił blondyn, ruszając za nim.

— Piotrze! — nawoływałam go, zatrzymując się w połowie drogi.

— Uciekajcie do schronu! Zaraz wrócę! — Stałabym tak pewnie jeszcze dłużej, gdyby nie dziewczynka ciągnąca moją rękę. Przyspieszyłam kroku, a dobiegnąwszy na miejsce, wepchnęłam wszystkich do środka. Sama zaś wychyliłam głowę, przyglądając się z przerażeniem oknom, które roztrzaskane wybuchem, rozsypały się na ziemię. Czy oni właśnie... W mojej głowie kłębiły się najgorsze sceneria, gdy nagle obaj wybiegli z budynku. Otworzyłam szeroko drewniane drzwiczki i odsunęłam się na bok, aby mogli bez problemu wbiec. Starszy wepchnął czarnowłosego do środka, a ten upadł na cienki materac.

— Ty uparty samolubie! Mogliśmy zginąć! — wydarł się na chłopaka blondyn.

— Cicho! — skarciła go jego rodzicielka i przytuliła do siebie młodszego syna, który trzymał w ręce potrzaskaną fotografię, jak się domyślałam, swojego ojca.

— Nie możesz słuchać starszych?

— Zamknij drzwi Piotrze — Dotknęłam opuszkami palców jego pleców. Spojrzał na mnie swoimi niebieskimi oczami, po czym zrobił to, o co go poprosiłam. Zjechałam plecami po ścianie i oparłam głowę o ramię mamy. Czekała nas długa noc...

***

Na peronie był niemały zgiełk. Żołnierze żegnali się z rodzinami, a dzieci tuliły się do swoich matek, które z płaczem przyczepiały im karteczki do ubrań. Wzięłam od kobiety agrafkę z adresem i przypięłam ją sobie do płaszcza.

— Dobrze się ubrałaś? Na pewno nie ma ci zimno? — dopytywała moja rodzicielka. Przytaknęłam głową. — To dobrze.

— Wszystko będzie dobrze mamo — zapewniłam ją. Na moje słowa przytuliła mnie mocno do siebie. — Obiecaj, że będziesz często pisała. — szepnęłam, powstrzymując napływające do oczu łzy.

— Oczywiście, że będę — odpowiedziała, gładząc jedną ręką moje długie włosy. Pociągnęłam nosem i odsunęłam się od niej, słysząc głośny gwizdek konduktora.

— No dobrze. Idźcie już — Pani Pevensie uśmiechnęła się do nas wszystkich.

— Do widzenia, proszę pani — powiedziałam i chwytając swoją walizeczkę, weszłam przed blondyna, przepychając się przez tłum ludzi, aby dojść do lokomotywy.

— Puść! Umiem sam wsiąść do pociągu — oburzył się Edmund, kiedy Zuzanna wzięła go za rękę.

— Bilety, proszę — powiedziała kobieta w mundurze. Odwróciłam się do idącego za mną chłopaka, który wpatrywał się w idących żołnierzy. — Bilety — powtórzyła, chwytając papiery w jego rękach.

— Piotrze — syknęłam, wyrywając mu potrzebne rzeczy z dłoni i podając je starszej blondynce.

— Dobrze, wsiadajcie — odparła, spoglądając na nie.

— Tak, dziękuję — zwrócił się do niej najstarszy Pevensie. Przeszliśmy do końca i weszliśmy do pojazdu. Dopchnęliśmy się do jakiegoś okna i wychyliliśmy się przez nie, szukając naszych mam. Zauważyliśmy je kilka sekund przed odjazdem pociągu.

Don't Leave [Piotr Pevensie]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz