Shin siedział w salonie przy wiekowym sekretarzyku z żaluzjowym zamknięciem, słuchając, jak jego syn zabija deskami okna z tyłu domu. W dłoni trzymał kartkę z wiadomością od Bang Yongguka. Składał ją i rozkładał z nieobecną miną, wciąż nie mogąc uwierzyć, że lekarz naprawdę przyjechał.
Nie spodziewał się tego. Mimo że napisał do niego list z prośbą, był pewnien, że na sto procent Bang go zignoruje. Był przecież dynamicznym lekarzem z metropolii, reprezentowanym przez prawników, którzy nosili najdroższe krawaty w szykowne paski. Od przeszło roku wyglądało na to, że za grosz nie obchodzi ich ani on, ani jego rodzina. Zamożni mieszkańcy dużych miast są właśnie tacy. Cieszył się, że nigdy nie musiał przebywać w otoczeniu ludzi, którzy zarabiają na życie przerzucaniem papierów i nie czują się dobrze, gdy temperatura w biurze nie wynosi dokładnie dwadzieścia jeden stopni. Nie lubił też przestawać z ludźmi, którzy uważają się za lepszych od innych tylko dlatego, że otrzymali staranne wykształcenie albo mają więcej pieniędzy czy większy dom. Gdy spotkał Bang Yongguka po zabiegu operacyjnym, lekarz zrobił na nim wrażenie człowieka tego właśnie pokoju. Był sztywny, pełny dystansu i chociaż próbował się usprawiedliwić, zrobił to tak lapidarnie, że Shin pozostał w przeświadczeniu, że to, co się stało, nawet na minutę nie siędzi mu snu z powiek.
I tu się pomylił.
Hakyun uznawał w życiu inne wartości. Były to wartości, które szanowali i które wpoili mu jego ojciec, dziadek i pradziadek. Zdołał prześledzić korzenie swojej rodziny do dwustu lat wstecz. Jego przodkowie z pokolenia na pokolenie łowili ryby na morzu, gdy była ich taka obfitość, że wystarczyło raz zarzucić sieć, by wyciągnąć tyle, iż ledwie mieściły się na dziobie. Ale sytuacja kompletnie się zmieniła. Obecnie są kontyngenty, licencje, przepisy i wielkie firmy odławiające ryby, których jest mniej niż kiedykolwiek. Teraz, gdy Shin wsiada do łodzi, w większości wypadków uważa się za szczęściarza, jeśli uda mu się złowić dość, by wystarczyło na zapłacenie za paliwo, które zużywa.
Shin miał sześćdziesiąt siedem lat, ale wyglądał na o wiele starszego. Twarz miał ogorzałą, poznaczoną plamami, jego ciało powoli przegrywało walkę z czasem. Długa blizna przecina mu policzek, od lewego oka do ucha. Cierpiał na artretyzm, bolały go ręce, brakowało mu prawego serdecznego palca, który wkręcił się w linię kołowrotu podczas wyciągania sieci z wody na łódź.
Jednak jego kobiecie nie przeszkadzał żaden z tych mankamentów. A teraz Eunha odeszła na zawsze.
Na sekretarzyku stała jej fotografia i Hakyun łapał się często na tym, że wpatruje się w nią, ilekroć zostaje sam w pokoju. Tęsknił za wszystkim, co wiązało się z żoną. Za tym jak rozcierała mu ramiona, gdy wracał do domu w mroźne zimowe wieczory, jak siadali przytuleni do siebie na werandzie z tyłu domu, słuchając dobiegającej z radia muzyki. Brakowało mu jej zapachu, gdy pudrowała sobie buzię, zapachu, który był czysty i naturalny, świerzy jak woń noworodka.
Bang Yongguk zabrał mu to wszystko. Wiedział, że Eunha byłaby tutaj z nim, gdyby tamtego dnia nie poszła do szpitala.
Jego syn miał już swoje pięć minut. Teraz przyszła kolej na niego.
CZYTASZ
Wspólne noce // Banglo
RandomGangneung. Nadmorskie miasteczko w Korei Południowej. Miejsce pełne tajemnic, wspomnień, a nade wszystko miłości... Trzy lata po kłótni z chłopakiem, który porzuca go dla innego faceta, na prośbę swojego przyjaciela Junhong przyjeżdża tu na tydzień...