Mimo że Yongguk spuścił wieczorem żaluzje i zaciągnął zasłony, żeby rankiem nie przeszkadzało mu światło, obudził się o świcie, a potem przez dziesięć minut gimnastykował się, żeby rozluźnić obolałe mięśnie.
Podciągnął żaluzje i wyjrzał przez okno. Nad wodą kłębiła się gęsta mgła, niebo miało stalowoszarą barwę. Pędziły po nim cumulusy, skręcając tuż nad linią brzegową. Pomyślał, że sztorm uderzy przed zapadnięciem nocy, choć raczej bardziej prawdopodobne, że stanie się to późnym popołudniem.
Przysiadł na brzegu łóżka, wkładając swój strój do biegania, po namyśle włożył na to jeszcze cienką kurtkę. Wyjął z szuflady drugą parę skarpetek i wsunął je na nogi. Potem zszedł cicho po schodach i rozejrzał się. Junhong najwyraźniej jeszcze nie wstał i Yongguk poczuł ukłucie zawodu, że go nie zobaczy, po czym się zastanowił, dlaczego jest to dla niego takie ważne. Otworzył drzwi i w chwilę później maszerował ulicą, pozwalając, by jego ciało rozgrzało się, zanim puści się biegiem.
Junhong słyszał ze swojej sypialni, jak Yongguk schodzi po skrzypiących stopniach. Usiadł na łóżku, odrzucił kołdrę i wsunął stopy w kapcie, żałując, że nie zaparzył mu kawy, żeby mógł się napić, kiedy wstanie. Nie był pewny, czy miał na to ochotę przed bieganiem, ale mógł mu przynajmniej zaproponować.
Yongguk poczuł, że napięcie mięśni i stawów zaczęło powoli ustępować i przyśpieszył kroku. Nie biegł już tak szybko, jak wtedy gdy był wiele wiele młodszy, ale utrzymywał równe tępo i był coraz bardziej odprężony.
Nigdy nie uważał bieganie za proste ćwiczenie. Osiągnął etap, w którym jogging nie sprawiał mu najmniejszej trudności. Przebiegnięcie dziesięciu kilometrów kosztowało go chyba mniej energii niż przeczytanie gazety. Traktował to jako formę medytacji, rzadką chwilę, kiedy mógł być sam.
Ranek był wspaniały na uprawianie joggingu. W nocy musiał padać deszcz, ponieważ Yongguk widział krople na przednich szybach samochodów, pewnie jednak był słaby i minął szybko, większość nawierzchni zdążyła już wyschnąć. Kłaczki mgły snuły się wciąż w powietrzu, sunąc w widmowej procesji od domu do domu. Bang wolałby wprawdzie pobiegać po plaży, ponieważ rzadko trafiła mu się taka okazja, postanowił jednak, że spróbuje odnaleźć dom Hakyuna. Biegł najpierw główną ulicą przez centrum, po czym skręcił w pierwszą przecznicę, rozglądając się po okolicy.
W jego ocenie Gangneung było rzeczywiście tym, na co wyglądało - starym nadmorskim miasteczkiem rybackim, miejscem, do którego nowoczesność docierała w żółwim tempie. Wszystkie domy były drewniane i choć niektóre z nich były w lepszym stanie od innych, z niewielkim, ładnie utrzymanymi podwórkami i wąskimi grządkami, na których wiosną zakwitną kwiaty, Yongguk wszedzie, gdzie tylko spojrzał, widział ślady działania ostrego nadmorskiego klimatu. Niszczały nawet domy, które nie miały więcej niż kilkanaście lat. Płoty i skrzynki na listy były uprzstrzone drobnymi dziurkami, wyżartymi przez sól i wilgoć, farba obłaziła, blaszane domy pokrywały długie, szerokie smugi rdzy. Na podwórkach od frontu leżały porozrzucane najrozmaitsze przedmioty codziennego użytku, typowe dla tej części świata: lekkie łódki i niesprawne silniki łodzi, sieci rybackie, stanowiące dekoracje, liny i łańcuchy, służące do trzymania obcych na dystans.
Niektóre domy były zwykłymi budami, miały niebezpiecznie pochylone ściany i wyglądały tak, jak gdyby kolejny silny wiatr groził im zawaleniem. Gdzieniegdzie frontowe wyrandy zapadały się i żeby zapobiec całkowitemu osunięciu, zostały podparte różnymi przedmiotami - betonowymi kostkami i cegłami, kantówkami, które sterczały od spodu niczym krótkie chińskie pałeczki.
Mimo bardzo wczesnej pory panował tutaj ruch, nawet w pozornie opuszczonych domach. Biegnąc, widział dym idący z kominków.
Skręcił w kolejną przecznicę, sprawdził na tabliczce jej nazwę i biegł dalej. W kilka minut później znalazł się na ulicy, na której mieszkał Hakyun. Znał ich numer domu - trzydzieści cztery.
Najpierw minął numer osiemnasty, potem dwudziesty i podniósł wzrok, spoglądając przed siebie. Na pobliskiej posesji dwoje jej mieszkańców przerwało pracę i zagapiło się na biegnącego mężczyznę, w ich spojrzeniu czaiła się nieufności. Po chwili dotarł do domu Hakyuna i rzucił na niego okiem, starając się zrobić to w możliwie dyskretny sposób.
Był to dom, który nie różnił się od większości budynków na tej ulicy. Nie był szczególnie zadbany, ale też trudno nazwać go barakiem. Raczej znajdował się gdzieś pośrodku - był jednopiętrowy, z blaszanym dachem. Ponieważ nie miał rynien, które doprowadzałyby wodę spływającą z dachu, deszcz, który przynosiły setki sztormów, poznaczył białą farbę szarymi smugami. Na werandzie stały dwa podniszczone fotele bujane, przysunięte do siebie. Wokół okien Yongguk dostrzegł długi sznur świątecznych lampek.
Na tyłach posesji znajdował się niewielki budynek gospodarczy, przez otwarte drzwi widać było dwa stoły warsztatowe, na których leżały sieci i wędki, skrzynki i narzędzia. Yongguk dostrzegł też wiszący na kołku żółty błyszczący płaszcz przeciwdeszczowy. Z półmroku szopy wynurzył się nagle mężczyzna z wiadrem. Jego widok kompletnie zaskoczył Banga, zawrócił więc szybko, zanim facet zdążył zauważyć, że przygląda się domostwu. Pora była zbyt wczesna na wizytę, poza tym wolał nie składać jej w kostiumie do biegania. Podniósł brodę, wystawiając twarz na podmuchy wiatru, skręcił za róg i spróbował odnaleźć dawne tempo biegu.
Nie było to łatwe. Miał wciąż przed oczyma postać mężczyzny, co spowalniało jego ruchy i czyniło każdy kolejny krok trudniejszy od poprzedniego. Mimo chłodu, gdy wreszcie dobiegł z powrotem do gospody, jego twarz lśniła od potu.
Ostatnie pięćdziesiąt metrów, dzielących go od pensjonatu, przeszedł, nie zważając na to, że marzną mu nogi. Jeszcze z drogi zobaczył, że w kuchni pali się światło.
Uśmiechnął się, uświadamiając sobie, co to oznacza.
CZYTASZ
Wspólne noce // Banglo
RandomGangneung. Nadmorskie miasteczko w Korei Południowej. Miejsce pełne tajemnic, wspomnień, a nade wszystko miłości... Trzy lata po kłótni z chłopakiem, który porzuca go dla innego faceta, na prośbę swojego przyjaciela Junhong przyjeżdża tu na tydzień...