środa wieczór

1.1K 179 370
                                    

Oceniam mój pierwszy pocałunek na takie mocne 4/10.

No co? Że niby tak zaczynam z grubej rury? Wiem, powinienem zacząć od tego jaka mocna jest moja miłość, powoli dążyć do finału, na który tak czekacie, żeby w ostatnich słowach napisać "O boże! I wtedy on mnie pocałował!".

Ale cholera, nie było tak. Przyznam, też myślałem, że całowanie wygląda inaczej. Emocje, które mi towarzyszyły powinny być... głębsze.

Do domu Jonathana niemal biegłem, słysząc jak moje buty śmiesznie chrupią w świeżym śniegu. Włosy były jeszcze wilgotne, dlatego założyłem na głowę fioletową czapkę mamy i miałam gdzieś co sobie ludzie o mnie pomyślą.

Zapukałem do jego drzwi, czując rozdarcie, nie wiedziałem przecież czego się spodziewać. Otworzyła jego mama, co przyjąłem z ulgą. Jej oczy były podkrążone, cera blada i zaznaczona licznymi zmarszczaki, które znacznie zmieniły jej twarz, gdy uniosła kąciku ust.

-No widzisz, a tak się martwił, że nikt go nie odwiedził. - powiedziała ciepło uchylając przede mną drzwi. Natychmiast zdjąłem przemoczone trampki opierając czupek buta o pięty. Zima przyszła za wcześnie, mogła jeszcze chwilę poczekać. - Masz mokre skarpetki. Dam Ci jakieś Jonathana. - poszła w stronę salonu. Miała ładny akcent, jedyny dowód na to, że nie urodziła się na terenie tego samego kraju co ja.

W salonie wisiał wieszak z praniem. Na szklanym stoliku przed ogromnym telewizorem leżały liczne butelki po drogim piwie. Było za ciemno jak na tak duże pomieszczenie i za zimno jak na przytulny, bordowy, kolor sofy.

-Dziękuję pani bardzo. - szapnąłem dość głośno jak na szept. Niepewny swojego głosu, który lekko drżał z emocji, wolałem iść już do Jona. Rozejrzałem się próbując odgadnąć rozkład domu.

-Nie musisz mi dziękować... - zawachała się. Przyjrzałem się znowu jej twarzy. Nie była blada... była wręcz szara i pokryta kilkoma bliznami po trądziku. Dotknęła mnie lekko w ramię, miała chude palce. -... tylko proszę, pomóż mojemu synowi. Nic nie chce mi mówić, a widzę przecież, że ma problemy. On jest takim dobrym chłopcem...

Ta... jasne, zechcesz może zerknąć na blade siniaki, które na pewno gdzieś tam jeszcze malują się na moim ciele?
Westchnąłem.
Może i był dobrym chłopcem. Znowu czułem to emocjonalne rozdarcie.

-Wiem. Właśnie dlatego tu jestem. - Te słowa niemal dodały jej koloru. Jakbym dotnął ją tym różem do policzków mojej mamy, który zawsze będzie wyraźniejszy na skórze niż w tym małym pudełeczku. Wskazała mi schody, na których leżało parę ubrań i pusta doniczka.

Dom był wysoki, schody długie z drewnianą poręczą, która zawijała się sprytnie tworząc mozaikę z kwiatów. Aż pachniało pieniędzmi. Dlaczego więc był taki bałagan? Co u Jona się dzieje?

Otworzyłem ostrożnie drzwi na których wisiała badziewna plakietka, wprost z typowych rodzinnych wakacji: "Wchodzisz na własną odpowiedzialność."
Trafione w samo sedno.

Czego spodziewałem się po jego pokoju? Że będzie małe, mroczne i wykończone rdzwą modą na emo boy.
Nic bardziej mylnego. Uderzyła mnie przestrzeń pokoju i dwa duże dachowe okna. Z sufitu zwisał worek treningowy, a wokół było czysto i schludnie. Pomyślałem sobie o tym, że nie widziałem jeszcze pokoju Chrisa.

-Co ty tutaj robisz?

Ciężko mi będzie opisać jego wyraz twarzy. Tym bardziej, że byłem zbyt przejęty moimi emocjami, przez które czułem gorąc na twarzy, niemal zaczęły palić mnie uszy. Bałem się.
Natomiast Jon? Czy widziałem kiedykolwiek kogoś w takim szoku? - Co Ty masz cholero na głowie? - warknął w końcu, kiedy sekundy zbudowały ciszę piszczącą w uszach.

-No bo ten róż...- zacząłem.

Jak we śnie widziałem jak Jon podchodzi. Wyciągnął przed siebie ręce i zacisnął pięść na mojej szyi. Zabolało. Chciałem krzyknąć. Bardzo chciałem, ale nie mogłem. Drugą dłonią chwycił za włosy. Zaszkliły mu się oczy.

-Ten róż to twój najmniejszy problem. Dlaczego taki byłeś? - Chwycił mocniej. Moje paznokcie przejechały po jego palcach, na pewno zostawiając ślady. - Najpierw byłem dla Ciebie miły! Kurwa... - przekrzywił głowę. - Nie umiałem wiecznie cię bronić! A ty nie umiałeś mi pomóc. Nie umiałem być odrzucony. Ci kumple byli dla mnie wszystkim. Treningi, sport, picie, wyjazdy w góry. A potem pojawiłeś się ty! - Kiedy mnie wypuścił, powietrze boleśnie przeleciało mi przez krtań. Wylądowałem na podłodze. Jak lalkeczka, kukiełka. Z oczu Jonathana już poleciały łzy. Mówił bezsensowne słowa... tok niezrozumiałych myśli. Tak samo pewnie nieułożonych w jego głowie.

-Kompletnie nie rozumiem... - Słowa z trudem przeszły mi przez gardło. Jego szyja poruszała się pod wpływem szybkiego oddechu i nerwowo przełykanej śliny. Był na skraju, na granicy, czegoś więcej niż ja wczoraj. To było więcej, niż granica strachu i bólu. Coś siedziało w nim jak potwór pożerający jego wnętrzności. Krew powinna wypływać każdym możliwym wyjściem. A jednak...

Kleknął przy mnie i gdybym wiedział co chce zrobić, może bym się odsunął.

Pocałował mnie, namiętnie, tak jak całują się doświadczeni chłopcy, z tym że on nie był wcale doświadczony!

A ja byłem w szoku, z obolałym karkiem, szyją, palącym przełykiem.

Tył mojej głowy lekko uderzył o panele, kiedy Jon oparł się swoim ciałem o moje.

Cholera...

Nie wiem czy przepraszać za ten rozdział, kochany #teamChris, ale tak to musiało być

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Nie wiem czy przepraszać za ten rozdział, kochany #teamChris, ale tak to musiało być. Cieszę się, że dajecie jeszcze ze mną radę... ;-;

300 komentarzy = OSTATNI ROZDZIAŁ

Aż mi się łezka w oku kręci. . .

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
PrzypadkiemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz