Rozdział 6: Świątynia strażników

8 1 1
                                    

Ace

Z pod szkoły ruszyliśmy niezwłocznie. Wiadoma sprawa, mieliśmy ruszyć do magicznej fortecy, do innego wymiaru, innej rzeczywistości. Wszyscy byliśmy podekscytowani. Ja z Kate i Rose gadaliśmy non stop.

Spodziewaliśmy się jakiegoś magicznego, niesamowitego, dziwacznego środku transportu, a dostaliśmy... zwykły, miejski autobus. Romulus z Cosimem się przeteleportowali jasnobłękitnymi promieniami, a my z Hektorem musieliśmy tłuc się autobusem. Porażka! Do tego Kate i Fiona namówiły ich na wprowadzenie do tego niezwykłego świata Paige i Billy'ego. Na pytanie: dlaczego nie mogliśmy teleportować się z nimi? Odpowiedział chrząknięciem, a następnie rzucił, że musimy znać tą drogę, bo nie będzie się po nas fatygował codziennie. Tym oto sposobem jechaliśmy zatłoczonym autobusem prosto do jakiejś świątyni na szkolenie.

Co dziwne, nikt nie zwracał uwagi na wielkiego, włochatego gościa, przypominającego wikinga z bajek, który na plecach miał ogromny topór. Kiedy się do niego odzywaliśmy, wszyscy dziwnie się na nas patrzyli. Jak na wariatów. Zajęliśmy się rozmową. Wyjaśnił nam, że śmiertelnicy nie widzą magicznych. Nasi ich widzą, bo ich do tego przyzwyczailiśmy.

Paige oglądała widoki, Fiona i Billy słuchali czegoś na telefonie, a Agnes pisała z kimś na telefonie. Wyglądała na zmartwioną, choć na siłę starała się to ukryć.

Nareszcie dojechaliśmy na ostatni przystanek. Już mieliśmy wysiadać, kiedy Hektor nas zatrzymał i kiwnął porozumiewawczo na kierowcę. Ten z chytrym uśmiechem kiwnął głową i nacisnął na guzik ukryty za szybką bezpieczeństwa. Po chwili, autobus uniósł się do góry, przejechał przez fioletowy tunel. Ostatecznie wylądował na ziemi.

- Co to ma być?! - krzyknąłem.

- Magia - odpowiedział. - Magiczni mają wiele przejść do świata magii, to jest jedno z nich. W Nowym Jorku dojechałbyś metrem.

- Jeden kryształ się należy - rzucił kierowca, który już nie był łysym, grubym facetem, ale zielonoszarym potworem z mackami zamiast nóg!

Billy wybiegł z autobusu i puścił pawia za barierkę.

- Śmiertelni źle znoszą takie podróże. To jeden ze skutków ubocznych. A ty wisisz mi dziesięć kryształów, więc zapomnij o zapłacie Charlie - zwrócił się do kierowcy.

Wyszliśmy na zewnątrz. W sumie ten świat magii wyglądał normalnie. Zwykłe rośliny, błękitne niebo, skały. Wszędzie były poustawiane stragany z nadzwyczajnymi towarami. Sprzedawcy mieli skóry o różnych kolorach: zielone, niebieskie, fioletowe. Jedni mieli wiele rąk, inni nóg, jeszcze inni mieli spiczaste uszy, byli porośnięci sierścią, albo zupełnie bez włosów, jedni byli więksi od domów, a na innych trzeba było uważać, żeby ich nie rozdeptać, mieli skrzydła, albo ogony, rogi, lub inne nadprogramowe kończyny. 

Hektor kierował nami pomiędzy straganami do końca zatłoczonej i głośnej uliczki. Były całe tłumy tych dziwacznych stworów. Doszliśmy do końca i stanęliśmy w osłupieniu i zachwycie.

Była to brama wykonana ze złota. Dwie części bramy łączył symbol pentagramu z innymi symbolami: fali, płomienia, wichury, góry i pioruna. Pentagram łączył je w jedno, w każdej części oddzielonej linią od pozostałych znajdował się jeden z wyżej wymienionych symboli. Robiło wrażenie. Całość otaczał wysoki na kilka metrów mur, który był widoczny jeszcze na targu.

- Deminkdklan -westchnął Billy. Wszyscy spojrzeliśmy na niego pytająco. - Saddnokulis?! - krzyknął (?) zakłopotany.

- Zaburzenia mowy, kolejny skutek uboczny. To minie - bąknął Hektor, dzięki czemu chłopak odetchnął z ulgą. - Albo nie - rzucił odchodząc kawałek dalej. Billy i Fiona wymienili przerażone spojrzenia.

Pamiętniki strażnikówWhere stories live. Discover now