Rozdział 9

2.2K 207 217
                                    

*Nathaniel

– Lucy, skarbie, to ty?! – Z wnętrza domu dobiegł nas kobiecy krzyk.

Chwilę później stanęła przed nami niska, szczupła kobieta, o ciemnych, blond włosach i zielonych oczach. Jej dłonie były ubabrane w mące, tak samo, jak i przetarty fartuszek, który miała na sobie.

– Hej, mamo. – Lucy przytuliła mocno kobietę, a ta zacmokała cicho.

– No, no... Uważaj, słońce, bo się ubrudzisz! – Odsunęła się z lekkim uśmiechem i spojrzała na mnie. – A kogo że my tu mamy? – Wytarła brudne ręce o jeszcze brudniejszy fartuch i próbowała dojrzeć moją twarz ukrytą pod kapturem.

Szybko się zreflektowałem i zdjąłem go. Skinąłem lekko głową, uśmiechając się uprzejmie.

– Dzień dobry, jestem... – zacząłem, ale matka dziewczyny mi przerwała.

– Na bogów, wasza wysokość... – Przygładziła nieco włosy, przez co pobielały nieco od mąki na jej palcach. – Gdyby ja tylko wiedziała... Taki wstyd – jęknęła cicho i nagle spojrzała na Lucy z przestrachem. – Dziecko, coś ty znowu nabroiła? – Złapała córkę za nadgarstek, patrząc na nią zmęczonym wzrokiem.

– Nic, mamo. Naprawdę. Król Nathaniel przyszedł, żeby – podrapała się po karku – zjeść ciasto? – wybąkała niepewnie, a ja ledwo się powstrzymałem, żeby nie parsknąć śmiechem.

– Pani córka była na tyle uprzejma, że zaprosiła mnie na ciepły posiłek i oferowała pomoc w opatrzeniu ran – odezwałem się miękko, trochę przeinaczając fakty. Nie nazwałbym tych obtarć prawdziwymi ranami, ale co mi szkodzi...?

– Ależ oczywiście, oczywiście! – zawołała, patrząc na mnie z troską, po czym obróciła się lekko przez ramię i krzyknęła: – Oliver, przynieś mi apteczkę! – Z powrotem zerknęła na mnie i uśmiechnęła się lekko. – Niech wasza wysokość zdejmie płaszcz i się rozgości.

– Proszę mówić do mnie po imieniu – mruknąłem nieco skrępowany. – Jestem tu prywatnie, nie oficjalnie...

– Ja nie wiem, czy to tak wypada... Ludzie będą gadać, nie chcę, żeby coś złego pomyśleli – wyjaśniła kobieta, prowadząc mnie do salonu.

– Proszę pani, byłbym naprawdę wdzięczny, gdybyśmy na chwilę obecną odpuścili sobie te wszystkie formalności – poprosiłem, patrząc na nią spokojnie.

Blondynka przez chwilę się wahała, ale w końcu skinęła głową, wskazując na sporych rozmiarów kanapę, stojącą pod ścianą niedaleko kominka.

– No dobrze, skoro tak sobie życzycie – westchnęła i stanęła w progu, zerkając w górę na schody. – Oliver, ile mam czekać?! Rusz no żeś się w końcu! – ponagliła chłopaka, a po chwili dało się słyszeć szybki stukot nóg.

Do salonu wszedł wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Na oko był mniej więcej w moim wieku, może trochę starszy. Krótkie, brązowe włosy sterczały mu na wszystkie strony, jakby dopiero co wstał z łóżka.

– Coś jeszcze? Na co ci apteczka? Stało się coś? – Uważnie zmierzył wzrokiem swoją rozmówczynię, która nie sięgała mu nawet do ramienia, a w jego błękitnych oczach było widać troskę.

– Oliver, gdzie twoje maniery? – Odgarnęła mu włosy z czoła, próbując je jakoś ułożyć. – Mamy gościa... – szepnęła, patrząc na niego znacząco. Taktownie udałem, że nie usłyszałem jej słów i spojrzałem przelotnie na Lucy, która przejęła apteczkę od matki i usiadła obok mnie.

– Gości? – Chłopak uniósł brwi i dopiero wtedy jego spojrzenie spoczęło na mnie. Przechylił lekko głowę i zmrużył oczy. – Zaraz, zaraz... Czy ty jesteś... – urwał i zmielił w ustach przekleństwo, za co dostał od kobiety w tył głowy. – Wasza wysokość, proszę wybaczyć... Tu się tylu ludzi przewija...

Córka słońcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz