Rozdział 25

1.9K 187 152
                                    

*Gabriel

– Możesz przestać w końcu jęczeć? – usłyszałem chropowaty syk Kheo tuż przy uchu.

– Kiedy to gówno wciąż mnie drapie! – burknąłem w ramach usprawiedliwienia i ściągnąłem z ramienia poróżka, który wbijał pazurki w moją skórę, aby się jakoś utrzymać.

Od kilku minut wspinaliśmy się po schodach, które kruszyły się nieco pod naszymi stopami. W świątyni było ciemno i chłodno, w porównaniu do upału, jaki panował na zewnątrz. Sufit znajdował się kilka metrów nad nami, a stopnie, po których wchodziliśmy, zrobione były z ubitego piasku, a przynajmniej takie sprawiały wrażenie.

Odgłos naszych kroków odbijał się echem od ścian, w których wyrzeźbiono człekokształtne istoty. W jednej z nich rozpoznałem syrenę, która szczerzyła zęby, rozciągając nietoperze skrzydła.

– Daj mi go – zaproponował Shade, a ja chętnie przekazałem mu białego zwierzaka. Ten podrapał go za uchem, pogrzebał chwilę w swojej torbie i włożył do niej białą kulkę. Poróżek umościł się wygodnie w jej wnętrzu i po chwili wystawały już tylko jelenie różki ze środka. – Widzisz? I mamy spokój. – Uśmiechnął się zadowolony.

– Chwała ci za to – wymamrotałem, nie zatrzymując się nawet.

– Nie wiesz, czy daleko jeszcze? – spytała Meg, która szła na samym końcu. Zadarłem głowę, próbując dojrzeć koniec spiralnych schodów. Miałem wrażenie, że wiją się tak bez końca.

– Nie mam pojęcia – odparłem, wzruszając ramionami, a w odpowiedzi usłyszałem kilka westchnień. – Dajcie spokój, to tylko schody – wymamrotałem i przewróciłem oczami.

~*~

Oparłem się o ścianę i przyglądałem się z niemałym rozbawieniem, jak Alec, Meghan i Shade oddychają ciężko, siedząc na ziemi. Kheo za to chyba była przyzwyczajona do tego typu wspinaczek, bo stała niewzruszona i związywała brudne włosy w warkocz.

– Pozostawię to bez komentarza – parsknąłem, gdy brunetka podniosła się z jękiem.

– To nie jest zabawne, Gabrielu – mruknęła nieco nadąsana. – W życiu tylu schodów nie widziałam, a co dopiero po nich wejść.

Pokręciłem tylko głową i rozejrzałem się po sali. Była niewielka, kilka metrów kwadratowych, a z niej prowadziły tylko jedne drzwi, które o dziwo były utrzymane w dobrym stanie. Przejechałem palcami po drewnianych żłobieniach – ani grama kurzu czy piachu. Albo ktoś tu regularnie przychodził i sprzątał, albo wszystko można było zwalić na magię.

Odwróciłem się w stronę towarzyszy i uniosłem brwi.

– Chcecie jeszcze trochę podyszeć, czy możemy iść dalej? – spytałem całkowicie poważnie.

– Haha... Bardzo śmieszne – burknął zaczerwieniony z wysiłku Alec i stanął pewnie na nogi. – Idziemy, mam już dość, chcę do domu – rzekł tonem małego dziecka i bez uprzedzenia otworzył drzwi, przekraczając próg.

Skrzywiłem się, słysząc cichy zgrzyt zawiasów.

– Ej, ja miałem iść pierwszy... – zaprotestowałem, a przed moim nosem już przemknęła się Kheo, a za nią pozostała dwójka. – Świetnie... Będę zabezpieczał tyły. – Podążyłem za nimi, zostawiając drzwi otwarte, tak na wszelki wypadek.

Weszliśmy do olbrzymiej, okrągłej sali i od razu zmrużyłem oczy, przesłaniając je dodatkowo dłonią. Było w niej jasno, zupełnie jakby patrzyło się prosto na słońce. Zamrugałem kilka razy, powoli przyzwyczajając się do nadmiaru światła.

Córka słońcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz