XIII

1.5K 104 11
                                    

Wiem, że nie jestem aktywna i nie wstawiam w ogóle rozdziałów, ale chcę żebyście wiedzieli, że czytam wasze wszystkie komentarze i jestem za nie bardzo wdzięczna <3 Zapraszam do czytania!  

***

Wraz z opadem liści nadszedł październik, a dokładnie czwarty.
Lily Evans od rana chodziła jeszcze bardziej przygnębiona niż w ostatnim czasie. Śmierć jej rodziców była ciosem prosto w serce, lecz pomimo załamania wiadomość przyjęła wyjątkowo silnie.
Po długim namyśle ustaliła, że odpuści sobie Mszę i uda się od razu na cmentarz. Wiedząc, że może sobie nie dać rady z natłokiem emocji, poprosiła Dorcas o towarzyszenie jej.
Zaraz miały udać się do dyrektora i za pomocą Sieci Fiuu wylądują w jej rodzinnym domu.
W jej oczach zebrały się łzy.
Wylądują w pustym domu. Petunia właśnie przeprowadziła się do Vernona Dursleya, rodziców nie ma... Właściwie zostali jej już tylko dziadkowie.
-Lily jesteś gotowa?-zapytała Dorcas wychylając się zza drzwi od dormitorium. Miała na sobie węglistą sukienkę za uda, rajstopy oraz zamszowe botki w tym samym kolorze. Rudowłosa wyglądała podobnie tylko, że jej dłuższa sukienka była granatowa, ale ukrywała ją pod czarnym płaszczem z dużymi guzikami.
Zamrugała kilka razy i porwała niedużą kopertówkę z łóżka udając się w stronę przyjaciółki.
Szybkim krokiem udały się do gabinetu gdzie czekał na nie Dumbledore.
- Panno Evans, Panno Meadows- przywitał się z dziewczynami, posyłając tej pierwszej pokrzepiający uśmiech.
Staruszek podał im woreczek z magicznym proszkiem. Każda z nich wzięła po trochę w garść i trochę na powrót.
Na pierwszy ogień poszła Lily. Weszła do kominka i rzuciła proszek na popiół.
-Spinner's End!-krzyknęła, a jej ciało okrążyły jaskrawo zielone płomienie.
Po chwili wylądowała we własnym domu. Kichnęła, gdy mieszanka kurzu z popiołem podrażniła jej nos.
Otrzepała ubranie i przysiadła na ofoliowanej sofie w oczekiwaniu na koleżankę. Zerknęła na zegar ścienny i ze zdziwieniem stwierdziła, że minęło już prawie dziesięć minut odkąd przeteleportowała się ze szkoły.
Minuty mijały, a ona wciąż się nie pojawiała.
Po chwili usłyszała jak ktoś wychodzi z kominka.
- Dor nareszcie...- zaczęła odwracając się, jednak zaskoczył ją widok, na który się natknęła.- Co tu robisz?- zapytała.
Przed nią stał James Potter z długą czarną smugą na policzku.
-Ja...bo...ych. Dorcas coś źle powiedziała i wylądowała w jakimś jeziorze-poczochrał włosy z zakłopotaniem.
- O Boże...-zasłoniła swoje usta dłońmi.
-Nie martw się. Tylko trochę smarka, bo to było... zimne jezioro-zawahał się.- No i dyrektor mnie tu wysłał.
-Czemu ciebie?-spytała z nieufnością.
- No wiesz pomogłem Ci wtedy, więc... Jednak jak nie chcesz to mogę się wrócić i poprosić kogoś innego- powiedział z wyraźnym niezadowoleniem i odwrócił się.
- Nie-złapała go za dłoń.- Zostań. Tylko...- Wytarła chusteczką plamę sadzy z twarzy i uśmiechnęła się lekko.- Lepiej już chodźmy. Msza zaraz się skończy.
Udała się w stronę drzwi i nakazała Rogaczowi gestem głowy, żeby wyszedł.
Dziewczyna niepewnie rozglądnęła się po ulicy, zapełnionej rzędem podobnych, jednorodzinnych domków. Jej dom; miejsce, gdzie się wychowywała, stawiała pierwsze kroki, uczyła się jazdy na rowerze. I chociaż mając jedenaście lat poszła do Hogwartu to pomimo wszystkich kłótni z siostrą i odseparowania od czarów wracała tu z uśmiechem.
Spojrzała na brązowe drzwi z lekko rdzewiejącym zamkiem, do którego włożyła srebrny kluczyk i przekręciła go prawdopodobnie po raz ostatni.
Ruszyli wzdłuż ulicy, nie odzywając się. Po dłuższej chwili dotarli do małego, ceglanego kościółka z niewielkim cmentarzem obok. Usłyszeli dzwony, a z budynku zaczęli wychodzić ludzie.
Po chwili w drzwiach pojawiła się jasnowłosa dziewczyna.
- James może idź pospaceruj czy coś i później wrócimy razem do szkoły- szepnęła do chłopaka.
- Jesteś pewna?-zapytał ze zmartwieniem.
Rudowłosa potwierdziła to skinieniem głowy.
Westchnął głęboko i przytulił ją mocno.
-To za ile przyjść? Za godzinę?
- Za pół. Nie chce być tu dłużej niż powinnam. Nie dam rady...- Wtuliła twarz w jego ramie.
-Dobrze- powiedział i potarł ją po ramieniu w geście wsparcia, po czym odszedł.
- Lily? – wymamrotała Petunia niezbyt uprzejmym tonem, zakładając ręce na piersi i posyłając siostrze wymowne spojrzenie, podchodząc.
- Witaj, Petunio – odpowiedziała młodsza z sióstr Evans, unosząc podbródek. -Jak się czujesz?
- W porządku. Powinnaś wejść na mszę- wydęła usta, kończąc wypowiedź.
- Wiem, ale nie dałam rady- odparła z westchnieniem.
- Nie – odwarknęła niespodziewanie ostrym tonem. -Myślisz, że tylko tobie jest ciężko?-dopowiedziała po chwili łagodniejszym tonem, prostując się.
Lily pokręciła tylko głową, patrząc na czubki swoich butów. W myślach podejmowała nieporadne próby sformułowania. tego, co chciała wyrazić słowami.
- Petunio...– zaczęła – Wiem, że tobie, dziadkom... Wiem, że jest wam tak samo trudno jak mi, ale po prostu nie mogłam tam pójść bo wiedziałam, że nie wytrzymam...
- Nie musisz mi się tłumaczyć – przerwała jej Petunia.
-Właśnie muszę! – krzyknęła Lily zdenerwowana własnym zachowaniem.
- Nie musisz mi się tłumaczyć – powtórzyła Petunia
- Musisz... Musisz wiedzieć – powiedziała rozpaczliwym tonem czarownica, w której oczach błysnęły łzy. – Nie chciałam cię zostawić samej z tym wszystkim, ale wszystko przypomina mi rodziców... To jest ponad moje siły – wyszeptała, opuszczając ramiona.
- Tobie jest ciężko? – wycedziła zimnym tonem.- Tobie? Wracałaś tutaj dwa razy do roku i opowiadałaś im bzdury o magii, a oni byli zachwyceni. Jak im w końcu pokazałaś te czary-mary i zapomnieli o mnie do reszty, a jak coś powiedziałam to „Petunio! Uspokój się. Siostrzyczka wróciła...". Czy ty w ogóle ich znałaś?! Wiedziałaś coś o nich?
- Tuniu...- Lily spojrzała na nią z błaganiem w oczach.
- Wyjechałaś, nie wracaj. Czy w ogóle przeszło ci przez myśl, że ja też cierpię? Jak tu byłaś nawet nie zwracali na mnie uwagi. Zawsze tylko ty. Jesteś egoistką...
Odeszła w stronę cmentarza. Koniec.
Po chwili ruszyła za nią.
Najbliżej trumny stali rodzice mamy oraz brat taty wraz z żoną i małym synkiem.
Podeszła do babci i ją przytuliła. Staruszka powoli opatuliła ją swoimi ramionami i pozwoliła wtulić jej twarz w pierś. Pachniała lekko cynamonem i mocnymi perfumami. Podniosła powoli wzrok na jej twarz. Oczy, które były wręcz identyczne, co jej i ojca wydawały się jakby puste, a okrągła zmęczona życiem twarz wilgotna była od łez. Dziadek trzymał się twardo, ale strata dziecka nie może być łatwiejsza niż rodzica. Kiedy odchodzi bliski zaczynasz doceniać wszystkie spędzone z tą osobą chwile. Zaczynasz rozumieć, jakie miejsce zajmowała w twoim życiu, co szczególnego wniosła i jak przyczyniła się do ukształtowania twojego charakteru.
W końcu trumna została zakopana, a Lily poczuła, że bezpowrotnie straciła cząstkę siebie.
Podeszła z dziadkiem pod ramię do wyjścia i utuliła ich mocno.
- Na pewno nie zostaniesz trochę?- zapytała Gertruda Oldish.
- Przykro mi, ale muszę wracać do szkoły. Zresztą...Kolega na mnie czeka- wskazała na Jamesa opierającego się o wielki dąb.- Dobrze było was znowu zobaczyć. Szkoda, że w takich okolicznościach, ale...- zmusiła się do uśmiechu.
- Uważaj na siebie lisku- Nigel pocałował ją w czoło.
-Jasne dziadku... Kocham was...- uścisnęła ich po raz ostatni i odeszła do czarnowłosego.
-Idziemy?- zapytała przystawiając ramię do kory.
- Och. Tak oczywiście...- pogłaskał ją nieśmiało po plecach.- Jak się...?
-Dobrze- przerwała mu.- Jest dobrze.
Złapała go za rękę i ruszyła z powrotem do domu. Ten zdziwiony odwzajemnił uścisk.
Przechodzili przez osiedla obserwując wszystko dookoła. Pogoda była parszywa, więc prawie nikt nie wystawiał nosa zza drzwi, obawiając się burzy.
Gdy stanęli przed domem Evansówny gotując się do powrotu, dziewczyna niespodziewanie go przytuliła.
- Bardzo ci dziękuję...- wyszeptała, a z pod jej powiek pociekły łzy.
-Spokojnie- wtulił twarz w jej pachnące włosy.-Przyjaciele sobie pomagają, prawda?
-Tak oczywiście- odparła, po czym wzniosła swoją twarz i spojrzała mu w oczy. Z nie pokojem obserwowała jak jego twarz zbliża się powoli.
Złączyli się w delikatnym i krótkim pocałunku.
Rudowłosa oddaliła się na krok i wciągnęła powietrze.
- Może lepiej już chodźmy powiedziała i otworzyła mieszkanie. Weszła do wąskiego kominka, by natychmistowo wylądować w gabinecie dyrektora.



Evans umówisz się ze mną?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz