Rozdział 1. ''Space And Earth''

3K 142 73
                                    

Nadszedł moment, w którym mogli wrócić do domu. Do tego prawdziwego domu. W kosomosie nie mieli świetlanej przyszłości. Większość była tego pewna. Nie uśmiechało im się być tam przez przez kolejne kilka lat.

K O S M O S

Raven, Harper, Emori, Echo, Bellamy, Monty, Murphy.

Byli zdani na siebie w kosmosie, bo Clarke nie udało się dotrzeć do sali Beki na czas. Prawie wszyscy byli pewni, że nie żyje. Kurczowej nadziei trzymała się tylko Raven. Nawet drugi lider, czyli Bellamy, po dłuższym czasie poddał się. Przestał wierzyć w to, że jego przyjaciółka żyje. Do tej pory nie mógł wybaczyć sobie tego, iż nie zdążył jej powiedzieć, co czuł. Sam tego do końca nie wiedział. Nie miał pojęcia, czy była to miłość, czy po prostu potrzebował mocno ją przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie w porządku.

Nie wiedział, w jakim stanie zastaną ziemię.
Był zdruzgotany wizją nie odkopania bunkra, w którym przez ten czas chronieni przed falą śmierci byli Ludzie Nieba i pozostałe klany.
Bał się, że już nigdy nie zobaczy siostry.
W tym przypadku również stracił nadzieję.
Nie wierzył już w nic. Brak Clarke przy sobie odebrał mu całą energię. A przecież miał funkcjonować bez niej. Nie potrafił, chociaż z całych sił starał się. Bardzo się starał - dla niej. Był absolutnie pewny, że stracił wszystko. To fakt, miał przyjaciół jeszcze tu w kosmosie. Ale bez Clarke nie było tak samo.

Na ziemi była Octavia i Kane, który zawsze traktował go jak syna. Poza tym, była tam również mama Clarke. Cóż on jej powie? ''Clarke nie zdążyła na czas. Przykro mi''? Nie mógł tego powiedzieć. Mieli razem się z tym uporać, a on czuł, że zawalił sprawę. Nie chciał nikogo krzywdzić. Zawsze chciał dobrze. W pierwszych dniach na ziemi nie był tym, kim był teraz. Teraz był kompletnie inną osobą. Nie spodziewał się, że tak bardzo człowiek może się zmienić. Pewna osoba bardzo mu w tym pomogła.

Upijł łyk alkoholu, który zawsze pił Jaha właśnie na Arce, tak zwanym Exodusie.

W jednym momencie przypomniały mu się słowa Clarke, gdy opuszczała ich obóz tuż po uratowaniu swoich z Mount Weather. Kazała mu wtedy wypić drinka za nią.

Tak też zrobił, właśnie teraz. Znowu o niej pomyślał, choć nie chciał. Sprawiało mu to cierpienie. W głębi serca nie mógł się pogodzić z jej stratą. Żałował, że nic nie powiedział. Że nie wyznał jej choć ułamka swoich uczuć. Pragnął, aby znała prawdę. Ale było już za późno.

Raven miała wszystko dopięte na ostatni guzik.
Wszystko było gotowe. Mogli lecieć na ziemię. W końcu - pomyślała. Wrócą do normalnej rzeczywistości. Tutaj się bardzo nudziła. Plusem było to, że zaczęła spędzać więcej czasu z Murphy'm i Emori. Oboje w dalszym ciągu byli parą i tworzyli zgrany duet. Jeśli chodziło o Monty'ego i Harper, tu również było bez zmian. Ta dwójka dalej się kochała. Echo zaś całe dnie przebywała w swoim ''pokoju''. Nie rozmawiała z nikim, nie pomagała tworzyć odpowiedniej kapsuły do wylotu. Jednym słowem, miała wszystko w głębokim poważaniu. Czekała na gotowe.

Wszystko to było tylko początkiem nowego rozdziału, który ich czekał. Co tak naprawdę mogło się wydarzyć właśnie teraz? Nikt tego nie wiedział.

Z I E M I A

Clarke była na siebie zła, ale jednocześnie dumna ze swojej postawy. Poradziła sobie i pomogła przyjaciołom. Pomysł z czarną krwią zadziałał, choć razem z Bellamy'm wątpili, że to się mogło udać.
Pomogła im choć trochę. Była szczęśliwa, że im się udało. Cieszyła się, że jej przyjaciele byli bezpieczni.

Jednak najgorsze było to, że nie słyszeli jej próby nawiązania kontaktu. Clarke codziennie próbowała skontaktować się z Bellamy'm. Wróć... skontaktować się z Arką. Trzymała się tego, że ma mieć nadzieję. Miała ją cały czas, jednak gdy nigdy nikt się nie odzywał, zaczynała we wszystko wątpić. Bała się tego. Bała się, że jej przyjaciele już nigdy nie wrócą. Było już dawno po Praimfayi, a oni nie przylecieli. Czy wystąpiły komplikacje? Była tego wszystkiego tak cholernie ciekawa.
Próbowała też odkopać bunkier, ale na marne. Wszystko było szczelnie zamknięte, czyli tak, jak było ustalone od początku. Taki był zamiar...

Ochrona przed falą śmierci.

Clarke mijała się z celem, bo nie zdążyła. Bardzo, ale to bardzo się cieszyła, że jej przyjaciołom udało się uciec od tego wszystkiego. Jednak martwiła się tym, że oni siebie winili. Na pewno myśleli, że już zginęła. To nie miało prawa bytu. Po prostu niemożliwym było, aby przeżyła. Było jej też przykro z powodu Bellamy'ego. Nie zdążyła mu powiedzieć czegoś ważnego przed tym, jak poszedł do lasu po Monty'ego i sprzęt, potrzebny do kapsuły.

Zamiast tego powiedziała, żeby się pośpieszył. Spanikowała. Pierwszy raz, chciała komuś wyznać, coś tak śmiertelnie ważnego. Chciała mu powiedzieć, że go kocha jako przyjaciela i nie chce nigdy stracić. Nie potrafiła zinterpretować tych uczuć, ale coś było na rzeczy. Nic jej nie łączyło z Niylah, choć czasem myślała, że mogło coś z tego być. Poza tym, teraz była inną osobą.

Clarke miała przy sobie również młodą dziewczynkę, która towarzyszyła jej w życiu na ziemi. Przynajmniej nie była sama. Młoda miała w sobie tę krew, co Clarke. Tak więc przetrwała Praimfaya'ę.

- - -
(rozdział został poprawiony)
Dziękuję za wszystkie miłe słowa!

Zastanawiałam się, czy wpleść tutaj diologi, ale postawiłam na sam opis. Mam nadzieję, że źle nie wyszedł. Chodziło mi o to i chciałam, żebyście zobaczyli, jak w tej chwili czuli się główni bohaterowie. Cóż, zapewne wiele zostawia do myślenia.

Mam nadzieję, że zostaniecie na długo.

Nadal Mam Nadzieję | Bellarke Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz