04. Witamy w dżungli

11.9K 1.1K 636
                                    

— Co zrobiłaś? — spytał z niedowierzaniem Romio, odrobinę podnosząc głos, czym zwrócił na siebie uwagę pielęgniarki.

— Panie Mendez... — Upomniała go, łypiąc na niego złowrogo.

— Nie gniewaj się, Jane — powiedział, co jeszcze bardziej zirytowało kobietę. — Już, już, przepraszam! Będę cicho. Więc — szepnął. — Mogłabyś powtórzyć, co przed chwilą powiedziałaś?

— Narzygałam mu na buty — oznajmiłam spokojnie.

— Okej. Ohyda. — Zmarszczył z niesmakiem nos. — Ale nie o to mi chodzi. Co było potem?

— Potem dyrektor stwierdził, że źle wyglądam i kazał mi iść do pielęgniarki.

— Czyli rozumiem, że rzygałaś sobie spokojnie jakiemuś kolesiowi na buty i nagle do imprezy dołączył dyrektor, wesoło oznajmiając, że w skali od jednego do dziesięciu daje ci jakieś trzy, wobec czego masz iść do pielęgniarki? — Uniósł jedną brew.

— Aż tak słabo? Może chociaż pięć... — zaczęłam.

— Nora...

— Cztery...?

— Nora.

— Okej. Mogę żyć z solidną trójką — powiedziałam, ale po jego minie widać było, że traci cierpliwość. ­— W porządku. Poszłam do dyrektora ze skargą, bo nie podoba mi się, że w tej szkole panuje przemoc i nikt nic z tym nie robi. Zadowolony?

— Dziewczyno. — Westchnął. — Ty ani trochę nie masz pojęcia o tej szkole. Tu nie chodzi o to, co się komu podoba, a co nie. A przynajmniej nie takim jak my. Co powiedział dyrektor?

— Że przejrzy monitoring i pociągnie do odpowiedzialności osobę, która w tak obrzydliwy sposób łamie zasady zapisane w statucie szkoły. Pobicie w sumie łapie się nawet na normalne przestępstwo, więc...

Romio pokręcił głową i westchnął kolejny raz. W tym samym czasie pielęgniarka podniosła się z fotela i podeszła do mnie z małą latarką, którą zbadała, czy nie mam światłowstrętu.

— Jak się czujesz? — spytała.

— Dobrze. — Wstałam z kozetki. — Mogę już iść?

— Nie ma sensu cię tu dłużej trzymać, skarbie. Romio — zwróciła się do bruneta — dopilnuj, żeby zjadła jakiś porządny posiłek.

— Tak, Jane. — Wyszczerzył się, a uśmiech nie zszedł z jego twarzy nawet wtedy, gdy oberwał teczką w głowę. — A to za co?

Przewróciłam oczami i wypchnęłam go za drzwi, nie dając mu możliwości, by powiedział kolejną głupotę.

Korytarz był praktycznie pusty, prawdopodobnie za sprawą przerwy na lunch, trwającej aż pięćdziesiąt minut. Gdybym miała tyle wolnego czasu, oczywistym jest to, że spędziłabym go na jedzeniu. Podobnego zdania było chyba dziewięćdziesiąt procent szkoły, czego dowiedziałam się tuż po wejściu na stołówkę. W zasięgu wzroku nie było ani jednego wolnego stolika, a kolejka do wydawania posiłków ciągnęła się w nieskończoność.

Stołówka była jednym z największych pomieszczeń, jakie widziałam w życiu, a efekt ten spotęgowały ogromne okna, przez które widać było boisko do koszykówki. Stoliki były okrągłe i przy każdym z nich stało około ośmiu plastikowych krzesełek. Szerokie schody prowadziły na półpiętro, gdzie również ustawione były stoliki, jednak o wiele większe od tych stojących niżej, dzięki czemu mogło usiąść przy nich więcej osób. Na jednej ze ścian widniał granatowy napis MHS i logo szkoły, czyli pantera.

Before I GoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz