Romio wyglądał na naprawdę rozbawionego, gdy podzieliłam się z nim pomysłem mojej mamy. Cóż, naprawdę trudno było mu się dziwić.
Normalne mamy nie organizowały swoim nieletnim córkom urodzin z klubach, gdzie, jak wiadomo, zabawa nie należała do najgrzeczniejszych. Normalne mamy piekły tort, śpiewały sto lat i pozwalały swoim dzieciom spędzić ten dzień tak, jak sobie tego chciały. Ani ja, ani Olivia nie chciałyśmy świętować wspólnie, więc nie widziałam sensu w organizowaniu tego przyjęcia, jeśli obu jubilatkom nie sprawiało to żadnej przyjemności. To się zupełnie mijało z celem.
— Ale ona zdaje sobie sprawę z tego, że to będzie katastrofa? Coś na miarę trzeciej wojny światowej? — Uniósł jedną brew.
Wzruszyłam ramionami, otwierając szafkę, z której wyciągnęłam jeansową kurtkę z ociepleniem i szmacianą torebkę. Następnie z hukiem ją zamknęłam, ściągając na siebie spojrzenia stojących wokół ludzi. Uniosłam jedną brew, oczekując jakichś szeptów, ale nic takiego się nie stało, bo wszyscy odwrócili wzrok, zostawiając mnie w spokoju. Najwidoczniej chłopcy z drużyny naprawdę bali się Parkera i postanowili postarać się o to, żeby nikt nie mówił nic na mój temat. Uśmiechnęłam się.
— Chyba niezbyt ją obchodzi, co właściwie robimy z Olivią, tak długo, jak robimy to razem. — wróciłam do tematu.
Założyłam kaptur bluzy na głowę i włożyłam na plecy jeansówkę. Tego dnia powietrze było naprawdę chłodne, a nie chciałam dopuścić do tego, żeby zachorować nawet na zwykłe przeziębienie. Niektórzy pewnie z radością witali katar i gorączkę, licząc na kilka dni wolnego od szkoły, jednak mnie (o dziwo!) nie kusiła nawet wizja spędzenia ponadplanowego czasu w domu, jeśli miało być to kosztem choroby, bo wiedziałam, że moja mama od dłuższego czasu szukała wymówki, żeby zaciągnąć mnie do najbliższej przychodni.
Nienawidziłam wszystkiego, co wiązało się z leczeniem, bo strasznie przypominało mi to tatę, masę leków przeciwbólowych, które na pewnym etapie już nic nie dawały i uczucie nieustannie towarzyszącej mi wtedy bezsilności. Szpitale omijałam z daleka, bo wiedziałam, że i tak nie mogły zapewnić mi zdrowia – miałam wrażenie, że takie było po prostu moje przeznaczenie. Przeznaczenia nie dało się zmienić tabletkami.
Moja mama zupełnie nie rozumiała mojej decyzji o braku leczenia (czemu zresztą nie dziwiłam się aż tak, bo w końcu jaka matka nie próbuje walczyć o swoje dziecko?) i niejednokrotnie próbowała przemówić mi do rozumu, jednak wymusiłam na niej obietnicę, której nie mogła złamać. Ale gdyby wysłała mnie do lekarza z przeziębieniem, a on przy okazji wykonałby badania pozwalające choć trochę określić stan mojej choroby, nie byłoby to naruszeniem danego mi słowa.
Musiałam więc być tak ostrożna, jak tylko się dało.
— Tylko jak ona to sobie wyobraża? Jak ma wam pomóc wielka balanga w klubie? — Romio zmarszczył brwi. — Dobra, alkohol może i w pewnym sensie zbliża ludzi, ale wy pod wpływem prędzej byście się pozabijały niż pogodziły.
— Na szczęście nie w klubie — mruknęłam. — Zgodziła się w końcu na imprezę w domu, pod warunkiem, że sama załatwię dekoracje i zajmę się muzyką. Z tym nie powinno być problemu. Pomożesz mi, prawda? — spytałam Romia, na co on od razu pokiwał głową.
Wyszliśmy ze szkoły, rozmawiając o tym, co właściwie powinnam kupić, a czego nie, przy okazji obgadując zaproszone przez Olivię osoby. Oczywiście mówił głównie Romio, bo poza Justinem, którego i tak znałam tylko z widzenia, nie kojarzyłam zupełnie nikogo.
Cieszyłam się, że sam poczuł się zaproszony, bo oczywiście nie wiedziałam, jak miałam poruszyć ten temat. Na szczęście Romio znał mnie i wiedział, że nie miałam zielonego pojęcia o organizowaniu przyjęć. Ostatnie urodziny obchodziłam gdzieś w podstawówce, w towarzystwie mojej ówczesnej najlepszej przyjaciółki Nikki, którą pamiętałam jak przez mgłę, podobnie zresztą jak tamte urodziny.
CZYTASZ
Before I Go
Genç KurguNora Winslow, w wyniku traumatycznych doświadczeń z dzieciństwa i diagnozy, która zakłada, że zostało jej pół roku życia, w ogóle nie wychodzi z domu. Dziewczyna ma praktycznie zerowe doświadczenie w relacjach z innymi ludźmi, co w gruncie rzeczy ba...