04. Przebudzenie

177 26 5
                                    

Ocykanie się jest najmniej przyjemną częścią procesu utraty przytomności. Ocykając się, wiemy już, że wydarzyło się coś niedobrego. Zazwyczaj czujemy się dość podle. I nie bardzo pojmujemy, jakim cudem znaleźliśmy się tam, gdzie właśnie leżymy.

Władcy Czasu są pod względem ocykania się niemalże ludzcy. Oczywiście przechodzą przez cały ten proces znacznie szybciej. Co w zasadzie przekłada się na fakt, że łatwiej orientują w otoczeniu. I zazwyczaj podrywają bez porównania gwałtowniej.

Poderwanie się nie wchodziło w grę, ze względu na metalowe obręcze mocujące nadgarstki, kostki i ramiona Doktora do równie metalowego stołu. Orientację w otoczniu utrudniała kompletna niemal ciemność. Przez moment szamotał się z obręczami, ale obręcze wygrały.

- Co?! – powiedział Doktor. – Co?!

- Władca Czasu – odezwał się z ciemności niepokojący, nieco piskliwy głos. – Ostatni, jak słyszałem. Doktor. Ten Doktor.

- Sława mnie wyprzedza, jak miło, a teraz zdejmij to ze mnie!

- Obecny układ bardziej mi odpowiada, Doktorze.

- To zły układ. Bezsensowny układ. W takim układzie nie da się normalnie porozmawiać.

- A jednak wolę, kiedy nie możesz się poruszać.

- Kim jesteś? I po co to zrobiłeś? Kajdanki...? Eem... ty znasz mnie – najwyraźniej – może się przedstawisz?

- Nie widzę powodu – odparł głos z ciemności. – Nigdy nie przedstawiam się moim podmiotom...

- Podmiotom?!

- Badawczym. Podmiotom badawczym. Zazwyczaj też z nimi nie rozmawiam. Ale Władca Czasu... Dla Władcy Czasu mogę zrobić wyjątek, czemu nie?

- Podmio... Nie jestem żadnym podmiotem badawczym! Zdejmij ze mnie te kajdanki, albo...!

- Nie. Doktorze.

- Posłuchaj, ostrzegam cię. Po raz ostatni cię ostrzegam. Uwolnij mnie natychmiast, a może zapomnimy o tym, co tu się wydarzyło. Jeśli tego nie zrobisz...

- Taaak?

- Podobno mnie znasz. Jeśli naprawdę wiesz, z kim masz do czynienia, nie musisz pytać.

- W tym cały problem, Doktorze. Cały ty – groźne spojrzenia i mnóstwo paplaniny. Wiesz, jak ciebie nazywam? Słowny prestigiditator. Bo to wszystko są sztuczki, nic więcej. Wielki Doktor w cudownej TARDIS. Wielki Mechanik w cudownej drewnianej budce. Uzbrojony w co? W soniczny śrubokręt. Co możesz zrobić tym swoim dźwiękowym ustrojstwem? Przykręcić mi śrubę?

- Potrafię zrobić dużo więcej – w głos Doktora wkradł się gniew. – Pewnie nie dotarło do ciebie, ale ja jestem bardzo sprytny. Nie będę się chwalił, ale jestem geniuszem i zawsze znajduję wyjście z sytuacji. I potrafię się malowniczo rozzłościć. A kiedy jestem zły, ludzie i potwory raczej nie wchodzą mi w drogę. Szczególnie ostatnio, ponieważ nie jestem w nastroju do pobłażania. I nie bardzo ma mnie kto powstrzymać od takiego przykręcenia ci śruby, że nie zapomnisz go do końca życia.

- Aaach, Donna Noble – zakpiła ciemność. – Nieodżałowana Donna.

Oczy Doktora rozszerzyły się na moment.

- Kim jesteś?! – zapytał stłumionym głosem. – KIM JESTEŚ?!

- Twoim największym fanem.

Przez chwilę Doktor leżał w ciszy, oddychając szybko, próbując uspokoić dwa serca uderzające zbyt szybko, zbyt boleśnie.

- I zamierzam sprawdzić, co napędza mojego idola – podjął głos z ciemności. – Co sprawia, że tykasz. I... och... no cóż, kiedy już sprawdzę, czemu tykasz... Wiesz jak to jest w przypadku zegarków... Tyle części, które nigdy już nie dają się upchnąć w obudowie...

- Uwolnij mnie – powiedział Doktor cicho.

- Hmmm... Nie.

Coś trzasnęło i nad głową Doktora zapaliło się niezwykle jaskrawe światło. Mrużąc oczy w obronie przed blaskiem, Władca Czasu spróbował dojrzeć coś poza kręgiem padającym na jego twarz i ramiona. Bez skutku. Widział mniej więcej to samo, co zając pochwycony w klin świateł nadjeżdżającego pociągu. I czuł się podobnie.

- A wiesz, co cieszy mnie najbardziej? – spytał ten drażniący, piskliwy głos. – To, jak bardzo jesteś sam. To, że nikt nie spieszy ci z odsieczą. To, że nikt nawet nie wie, gdzie... i kiedy... jesteś. To, że mogę wreszcie się przekonać, ile jest wart Doktor bez swoich ludzi... Ach, no i to, że mogę wreszcie zobaczyć, co Doktor ma w środku. Co Doktorowi szkodzi. Co Doktora boli. I co potrafi zrobić mu naprawdę dużą przykrość.

- Czy ja coś ci zrobiłem? – wyszeptał Doktor. – Że aż tak bardzo mnie tak nienawidzisz?

Uniósł głos.

- Zidentyfikuj się. Kim jesteś? Jak się nazywasz? Jaka planeta? Podaj nazwę gatunku zgodnie...

- Z kodeksem Proklamacji Cieni – przedrzeźniając dokończył głos. Stary pies – nowe sztuczki, co? Nigdy się nie udaje.

- Co? Aaach! – Coś wbiło się w zgięcie łokcia Doktora, przez warstwy materiału płaszcza, marynarki i koszuli, bezbłędnie odnajdując żyłę i zagłębiając w niej ostrze. Jakiś mechanizm zawarczał w cieniu poza kręgiem światła i Doktor poczuł, jak z przerażającą szybkością krew opuszcza jego ciało.

- Nie rób tego – wymamrotał. – Nie. Zaraz. Porozmawiajmy. Och, nie rób... tego...

Ogarnęło go uczucie zimna, gdy organizm spróbował przetransportować pozostałą krew z obwodu do centrum ciała, chroniąc narządy wewnętrzne i mózg. Zaszczękał zębami i szarpnął się w metalowych więzach.

- Nie.

Oddychał szybko i płytko, czując rosnący strach. Oba serca łomotały jak szalone, próbując nadrobić ubytek krwi szybszym jej przepływem. Mimo to ciało Doktora zaczynało się dusić.

„Zaraz zacznę regenerować" – pomyślał skrawkiem świadomości. W tym momencie warkot mechanizmu ucichł, a igły wyrwały się z jego ciała.

- Taaak, tak jak przypuszczaliśmy – przemówił głos z ciemności.

- My? Kim... Kim jesteście? Kim...? Zaczekaj.... Kim...?

- Och, mój książę, słodkich snów.

Światło zgasło. Zapadła kompletna ciemność i kompletna cisza. W tej ciszy Doktor leżał na wznak, dysząc ciężko i dygocząc z zimna. Był przerażony. Tak bardzo przerażony. Tak bardzo, bardzo sam.

Doktor Who - 01. Czas ZaprzyszłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz