Pozostało tylko powiedzieć „Żegnaj."
Mickey czujnie obserwował Doktora. Rana w jego piersi zagoiła się w rekordowym tempie (oczywiście Mickey nie miał pojęcia, jakie tempo miałoby być rekordowym w odniesieniu do Władcy Czasu, ale i tak uważał, że trzy dni spędzone w łóżku nie są zbyt wysoką ceną za serce przeszyte na wskroś ostrą wypustką chitynowego odnóża; nawet jeśli ma się dwa serca). Doktor nadal był bardzo słaby i chorobliwie blady. Pod oczami miał cienie. Szedł do Lodowni powoli, z wysiłkiem, lewe ramię trzymał blisko ciała, chroniąc świeżo zabliźnioną ranę.
- Jesteś pewien, że nie chcesz zostać na dłużej, Doktorze?
- Absolutnie. – Doktor potrząsnął głową. – Znasz mnie. Nie potrafię ustać w miejscu. A tym bardziej uleżeć.
- Jack mnie zastrzeli, kiedy się dowie – jęknął Mickey.
- Nie trafi, jeśli będziesz robił szybkie uniki.
- Ha-ha, bardzo zabawne! I nie myśl sobie, że między nami wszystko w porządku. Porozmawiamy sobie kiedyś na ten temat.
- Na jaki...?
- Zaczynacie podróżować w czasie i przestrzeni, i ani się obejrzysz, a zapominacie, żeby się odezwać, albo zajrzeć. Wiem, wszystko tutaj jest takie zwyczajne, takie pospolite. Ale, Doktorze, to jest dom.
- Nie mój.
- Tak, wmawiaj to sobie. – Mickey wykrzywił usta. – Masz tu rodzinę i to jest twój dom.
- Nie... nie jestem specjalnie domowy... ani rodzinny – słabo odpowiedział Doktor.
- Pewnie. – Mickey szedł korytarzem, nie oglądając się na Doktora. – Wiesz co, gadasz bzdury. I tyle. Myślisz, że ja nie wiem, jak to jest, ale ja wiem. Ja wiem. Cała różnica pomiędzy nami polega na tym, że ja nie uciekam. To znaczy raz uciekłem, kiedy zostałem w świecie Pete'a, ale już tego nie robię. To może nie jest moja prawdziwa rodzina, ani mój prawdziwy dom, ale zamierzam się go trzymać.
- To znaczy, że mam częściej dzwonić?
- To znaczy, że masz w ogóle dzwonić – zaśmiał się Mickey. – I... znajdź sobie kogoś, co? Bo w pojedynkę jesteś zupełnie do niczego.
Doktor zatrzymał się na moment, opierając się ręką o ścianę. Mickey obejrzał się zaniepokojony i dostrzegł, że Doktor patrzy na niego dziwnie, z namysłem.
- Co?
- Chcesz lecieć ze mną? – spytał Doktor. Przez chwilę Mickey rozważał tę propozycję. Potem pokręcił głową.
- Nie. Bez urazy. Ale nie. – Westchnął głęboko. – Znów wylądujesz na jakiejś planecie i natychmiast zacznie się bieganina, ratowanie całego świata i różne takie. Ale to nie będzie mój świat. Może Rose potrafiła to pojąć, ale ja nie potrafię. Te czasy i miejsca... Nie są moje. Nie mogę martwić się o to wszystko... i walczyć o to wszystko... kiedy mam tyle roboty tutaj, na Ziemi.
Doktor posłał mu krzywy uśmieszek.
- Rozumiem... Acha, i...eeem... nie mów nikomu, że ci to zaproponowałem, co?
- Jeśli ty nie powiesz, że ci odmówiłem.
- Mickey Smith, obrońca Ziemi – powiedział Doktor. Mickey już zaczął się krzywić, gotowy wystąpić z ostrą ripostą, kiedy dostrzegł ile w słowach Doktora było ciepła i podziwu. Wzruszył niepewnie ramionami.
- Tak... Tak myślę... Tak – mruknął. – No, to chodźmy już, miejmy to za sobą.
Otworzył przed Doktorem drzwi Lodowni. Po drugiej ich stronie, z rękoma wspartymi o biodra i przekrzywioną lekko głową czekał na nich Jack Harkness. Mickey cofnął się o pół kroku.
![](https://img.wattpad.com/cover/131024357-288-k581252.jpg)
CZYTASZ
Doktor Who - 01. Czas Zaprzyszły
FanficCzęść pierwsza wirtualnej serii piątej. Dziesiąty Doktor stracił kolejną towarzyszkę podróży. I znów zabolało jak diabli. Stracił Donnę, stracił ją tak absolutnie, jak ona utraciła wszelkie wspomnienia o wspólnych przygodach. Tak jak ona straciła t...