03. Bezpieczna odległość

188 27 2
                                    

Doktor powoli otworzył drzwi. Poranna mgła natychmiast wcisnęła długie palce do wnętrza TARDIS. Na zewnątrz było zimno i szaro; do wschodu słońca pozostało kilkadziesiąt minut. Kilka owiec łaziło dookoła żując trawę. Po lewej stronie majaczyła kamienna ruina, przez otwory w jej murach widać było płynącą wartko rzeczkę. Za łukiem pagórka i kamiennym murkiem widniał dach osamotnionego domostwa. Mieszkańcy raczej spali o tej wczesnej porze, a gdyby nawet wyjrzeli przez okno i zobaczyli na polu niebieską policyjną budkę z lat 50-tych, odwróciliby się od niej bez śladu zaintersowania. TARDIS potrafiła przekonywać ludzkie (i nie tylko) umysły o swoim prawie do znajdowania się dokładnie tam, gdzie akurat przyszło mu wylądować.

Doktor zapiął guziki długiego, jasnego płaszcza o romantycznie rozwiewających się połach i wyszedł na mokrą od rosy trawę. Pomaszerował do niewielkiej tabliczki z wyrysowanym na niej planem ruinki i napisem „Zamek Ogmore." A więc wylądował niedaleko Ogmore-by-the-Sea; cóż ciut przerzuciło go w przestrzeni, ponieważ zamierzał lądować w Cardiff.

Przynajmniej był w Walii.

Bezpiecznie daleko od Donny.

Uśmiechnął się smutno. „Bezpiecznie daleko?" Gdyby naprawdę chciał znaleźć się bezpiecznie daleko od Donny, mógłby polecieć na przykład do roku 5067. Do starożytnego Babilonu. Do Nowego-Nowego-Nowego-Nowego-Nowego-Nowego-Nowego-Nowego-Nowego-Nowego-Nowego-Nowego-Nowego-Nowego-Nowego Yorku. Albo do Utopii.

(Cóż, nie... raczej nie tam...)

A on przyleciał na Ziemię. W roku 2009. W siedem miesięcy od czasu, gdy rozstał się z przyjaciółmi. Albo, patrząc na to z jego strony, w zaledwie dwa miesiące od czasu, gdy się z nimi rozstał.

Na dobrą sprawę Cardiff było wykrętem równie dobrym, jak każdy inny. Przynajmniej dość wiarygodnym. TARDIS mocno się nadwerężyła holując Ziemię z Kaskady Meduzy z powrotem do Układu Słonecznego. Holowanie planet nigdy nie było mocną stroną TARDISów. Prawdę mówiąc Doktor nie miał pojęcia, że to było w ogóle wykonalne. Tak czy tak, zawsze dobrze byłoby podładować akumulatory. W cudzysłowiu. A najbliższy uskok czasowy, emanujący potrzebną energię, przebiegał przez Cardiff. Zaś w Cardiff stacjonował Jack Harkness.

Odgarniając poły płaszcza i starym zwyczajem pakując ręce w kieszenie spodni, Doktor zapatrzył się w płynącą dołem wodę. Nie chciał spotykać się z Jackiem. Jeszcze nie teraz.

Dwa miesiące ciszy podkreślanej jedynie nieustannym śpiewem TARDIS. Dwa miesiące monologów przerywanych w pół słowa, w chwili gdy dopadała go świadomość tej ciszy. Albo w chwili, gdy zdawało mu się, że słyszy odpowiedź. Czyjś głos w próżni samotności. Jakiś głos. Coraz częściej i częściej.

Potrząsnął lekko głową.

Czasami zdawało mu się, że rozpoznaje te głosy. Przyjaciele. Wrogowie. Przelotnie napotkane istoty, ludzie i nieludzie. Pewnego dnia była to Astrid Peth. Doktor spędził wówczas kilka godzin stojąc w cieniu filaru, twarzą do ściany, czekając. Astrid nie odezwała się ponownie. Nigdy się nie odezwała. Astrid nie żyła, rozsypała się w gwiezdny pył, rozwiała we wszechświecie.

Doktor głęboko wciągnął zimne powietrze, wstrzymał je płucach, a potem odetchnął, patrząc jak z jego ust unosi się białawy obłoczek pary.

- Żyję – wymruczał. – Kto by przypuszczał...

Z lasu po przeciwnej stronie rzeczki wyszedł starszy mężczyzna prowadzący trzy konie. Doktor patrzył, jak zbliża się do brodu utworzonego przez wrzucone w nurt płaskie kamienie (chyba pochodzące z murów Zamku Ogmore). Konie szły ze spuszczonymi łbami, majtając na boki ogonami. Mężczyzna zauważył Doktora stojącego na trawiastym zboczu w pobliżu ruin i pozdrowił go skinieniem głowy. Jego wzrok prześlizgnął się po TARDIS, tak nieciekawej, jak na to tylko pozwalał Obwód Kameleona.

Doktor obrócił się na pięcie. Nie chciał rozmawiać z mężczyzną prowadzącym trzy konie przez bród na szarej walijskiej rzeczce. Nie wiedział, po co tu w ogóle przyleciał. Łopocząc połami płaszcza pomaszerował do statku. Wyciągnął rękę.

- Hej! Uważaj!

Zamek Ogmore zawalił mu się na głowę i zanim przebrzmiał okrzyk starszego mężczyzny przekraczającego bród, Doktor wpadł w kompletną ciemność.

Doktor Who - 01. Czas ZaprzyszłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz