16. Donna Noble i TARDIS

122 20 0
                                    

Kiedy tylko ustały turbulencje, Donna poderwała się z podłogi. Ręce przyciskała do skroni, w oczach miała łzy. Nie mogła się poddać, nie teraz. Cały wszechśwat pędził dookoła niej, jak wielobarwna karuzela; nie, wszystkie wszechświaty, wszystkie możliwe wszechświaty; ale teraz musiała być Donną. Tylko Donną. Musiała choć na chwilę przygasić ten straszny ogień, który pochłaniał ją od wewnątrz. Tylko na moment, na chwilę.

(Płonę, ale się nie spalam.)

Zatoczyła się i byłaby upadła, gdyby Jack jej nie podtrzymał. Martha złapała ją pod drugie ramię. Ze straszliwym wysiłkiem Donna przyciągnęła bliżej monitor skanera.

- Nie widzę go – wymamrotała. – Nie wiem... Nie wiem... gdzie jest...

Harkness spojrzał w ekran ponad jej ramieniem; czuła na policzku jego ciepły oddech.

- Ale tu niczego nie ma – powiedział. – Niczego. Donna...

- Tam! – Martha stuknęła zgiętym palcem w prawy górny róg skanera. – To statek? Platforma?

- Oooch, musimy tam dotrzeć. – Donna objęła wzrokiem kontrolki konsoli, nagle tak obce i niezrozumiałe. Wyciągnęła do nich dłonie, wiedząc, że nie poradzi sobie nie dopuszczając do głosu tej strasznej obecności we wnętrzu swojego mózgu; tej wiedzy, która ją zatruwała. I wtedy w mroku kosmosu pojawił się nagły, krótki rozbłysk – ledwie mrugnięcie światła pośród gwiazd, tak łatwe do przeoczenia, niemal nieuchwytne. Spojrzała w jego stronę i zobaczyła...

Jęknęła tylko, w jednej chwili pojmując czym (kim) był ten kształt, materializujący się z nicości w próżni kosmosu. Jej dłonie odnalazły właściwe dźwignie zanim nawet zdała sobie sprawę z tego, co robi (a zresztą przez większość czasu nie miała bladego pojęcia nie tylko o tym, co robi, ale nawet, co się wokół niej dzieje).

- TAK! – Teatralnym gestem przerzuciła ostatnią dźwignię, złapała za podwieszony do kokpitu młotek i z całych sił łupnęła w panel sterowania.

–HA!

Ciało Doktora zmaterializowało się przy samych drzwiach TARDIS. Odebrane próżni.

Ciało Doktora.

Donna opuściła rękę, odepchnęła pewność porażki, jaką dawała jej świadomość Władcy Czasu. Szła powoli w stronę drzwi.

Leżał rozciągnięty na plecach na podłodze. Żałosny, naprawdę; jak to kiedyś ujęła „taki chudy, że brak słów." Zażartowała wtedy, że jeśli ktoś chce go uścisnąć, może się o niego skaleczyć, jak o krawędź kartki papieru. Teraz to wcale nie wydawało się śmieszne – wydawał się taki bezradny, taki kruchy. Martwy.

Nie. To nie mogła być prawda. TARDIS nie przyleciałaby tutaj, gdyby Doktor umarł. Bez niej. Bez nich obu. Ale TARDIS popełniała błędy; nawet ona gubiła się w meandrach czasu i przestrzeni, zaś czas i przestrzeń roiły się od szczelin, paradoksów i anomalii. TARDIS zjawiała się gdzieś za wcześnie. Albo za późno. Za późno.

Jack dobiegł do niego pierwszy, złapał go za ramiona i poderwał z podłogi bezwładne ciało.

- Doktorze? Doktorze?!

Nie doczekawszy się odpowiedzi, otoczył rękoma szczupłe ramiona przyjaciela. Nieświadomie zaczął się kołysać, jakby próbował utulić małe dziecko z koszmarnego snu. Ze snu o metalowych potworach, sunących ponad alejami i trawnikami zwyczajnego, ludzkiego świata, i wystrzeliwujących radioaktywnie zielone promienie zabójczej energii.

Donna dotarła tam druga. Obrzydliwie dużo bieganiny – pomyślała szaleńczo. Ale przecież nie biegła; ledwie powłóczyła nogami. Mimo to nie mogła złapać tchu, jej twarz lśniła od potu. A jej umysł – rany, jej umysł dosłownie zalewały myśli, idee, wizje i głosy. A więc tak popada się w obłęd. Nie mogła tego znieść; z absolutną pewnością wiedziała, że nie wytrzyma tego dłużej. Płonęła niczym łuk elektryczny – iskra zbyt jasna, by na nią spojrzeć, zbyt gorąca, by jej dotknąć, zabójcza.

Doktor Who - 01. Czas ZaprzyszłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz