Donna przebudziła się z jękiem, usiadła na posłaniu jak poderwana sprężyną. W domu było cicho, słyszała wyraźnie jak tyka jej wąski, srebrny zegarek ułożony na szafce obok łóżka. Podniosła go i w świetle nocnej lampki sprawdziła godzinę. Była czwarta rano.
Odruchowo zanurzyła rękę w szufladzie, ale nie znalazła notatnika. Zajrzała pod łóżko, ale i tam go nie było. Zabrała się do poszukiwań, ale po chwili zatrzymała się, przysiadając skulona na skraju posłania. Wiedziała, że jeśli będzie szukać notatnika, zapomni o śnie.
- Biegniemy przez wąskie uliczki – powiedziała cichutko, pragnąc utrwalić obrazy ze snu. – Jest ciemno i gorąco. Trudno oddychać. Z nieba sypie się popiół; nie, nie tylko popiół; żużel, drobne kawałeczki pumeksu. Dookoła nas tłum przerażonych ludzi. A on zaciska dłoń na mojej ręce. I ciągnie mnie, ciągnie mnie za sobą, gdzieś, gdzie będę bezpieczna. Ale ja nie chcę być bezpieczna. Jestem winna, jestem winna tej katastrofie. To moja wina... och... To nasza wina...
Podniosła dłonie i zanurzyła w nich twarz. Palcami tarła skronie. Bóle głowy stawały się coraz bardziej nieznośne. Zdawało się, że za każdy ze snów o tym (cudownym) mężczyznie, musiała płacić straszliwą migreną. W szufladzie szafki miała listek paracetamolu, ale paracetamol dawno już przestał wystarczać. Podniosła się ciężko i ostrożnie, starając się nie pobudzić domowników, przeszła do kuchni. Nalała sobie szklankę wody i usiadła przy stole. I tak nie zdołałaby już zasnąć.
- Mam na sobie dziwną sukienkę – wyszeptała w ciemność. – I ludzie dookoła też mają na sobie dziwne stroje. Popiół, pumeks i dziwne stroje, mogłabym przysiąc, że jesteśmy w Pompejach. To są Pompeje. I jest Dzień Wulkanu.
- Donna?
- Co? Och, dziadku, przepraszam. Obudziałam cię?
- Nie spałem. Umf... – Wilfred uderzył kolanem w nogę krzesła i jęknął z bólu. – Czemu siedzisz po ciemku?
Odszukał przełącznik i kuchnię zalało światło. Odwracając się zobaczył, jak Donna mruży oczy i skrywa twarz w splecionych dłoniach.
- Donno, dziecinko, co się dzieje?
- Nie, nic... Za... za jasno... – w głosie wnuczki usłyszał zmęczenie i ból.
- Znów boli cię głowa?
- To nic. To tylko migrena.
- Donno...
- Wiem, wiem, powinnam iść do lekarza, zrobić badania. Ale ja wiem, że to nic takiego. To zwykła migrena. Nic więcej.
Donna odsunęła ręce i spojrzała na Wilfreda z wymuszonym uśmiechem, który zniknął natychmiast, gdy dostrzegła reakcję dziadka.
- Co się...?
- Eeem... – rozejrzał się szybko, ściągnął z oparcia krzesła ściereczkę do naczyń, zamoczył ją w zimnej wodzie i podał Donnie. – Eeem... nic takiego... tylko... krwawisz z nosa.
Zdumiona otarła nos grzbietem dłoni. Krew lśniła w blasku sufitowej lampy.
- Przyciśnij to do nasady nosa, zobaczę czy mamy lód.
- Dziadku...
Wilfred obejrzał się na nią od drzwi lodówki. Siedziała zgarbiona, z płomiennymi włosami podkreślającymi jej bladość. Kilka ostatnich miesięcy dokonało tego, czego nie zdołały sprawić rozmaite diety – Donna zeszczuplała, jej zielone oczy, okolone ciemnymi kręgami niewyspania, wydawały się ogromne w pociągłej twarzy.
- Dziadku, czy ja...
- Oczywiście, że nie, o czym ty w ogóle mówisz, wszystko będzie dobrze, to tylko ból głowy, na Boga, nie ma się czym przejmować, nic ci nie będzie, masz nas i wszystko będzie... wszystko... będzie... dobrze...
- Tato? – Zaspany głos Sylvii przerwał coraz bardziej chaotyczny bełkot Wilfa. – Donna? Co wy wyprawiacie po nocy? Co się...? Donno, co się stało?!
Kropelka krwi oderwała się od czubka nosa Donny i rozprysła na blacie stołu.
- Sylvio...
- Dziadku. Mamo. – Głos Donny drżał z emocji. – Kiedy wreszcie zamierzacie mi powiedzieć?
- Powiedzieć co?
- Przecież nie jestem ślepa. Coś się dzieje. Mamo? Nigdy nie byłaś taka... ustępliwa. Nie zachowujecie się normalnie. Coś jest nie tak. Coś jest nie tak ze mną. Patrzycie na mnie tak... tak... jakbym miała coś na plecach... – Donna urwała nagle, z grymasem bólu. Jej oczy uciekły ku górze i zanim Wilf czy Sylvia zdążyli zareagować, łupnęła głową w blat stołu. Dziadek złapał ją zanim zsunęła się z krzesła. Położył dłoń na jej czole i przytrzymał głowę Donny w zgięciu ramienia.
- O, Boże! – powiedziała Sylvia.
Gładząc czule kasztanowe włosy wnuczki, Wilfred podniósł na nią przerażone spojrzenie.
- Najwyższy czas – powiedział cicho. – Najwyższy czas na ten telefon.
CZYTASZ
Doktor Who - 01. Czas Zaprzyszły
FanficCzęść pierwsza wirtualnej serii piątej. Dziesiąty Doktor stracił kolejną towarzyszkę podróży. I znów zabolało jak diabli. Stracił Donnę, stracił ją tak absolutnie, jak ona utraciła wszelkie wspomnienia o wspólnych przygodach. Tak jak ona straciła t...