10. Torchwood w Chiswick

102 23 1
                                    

Wielki, czarny SUV dziwnie nie pasował do wąskiej uliczki w Chiswick. Przytulony do wysokiego krawężnika, wciśnięty pomiędzy kontener na odpady budowlane a kilka zielonych pojemników na śmieci, przypominał gradową chmurę na pogodnym niebie. Sąsiedzi wyglądali na niego zza zasłon w pokojach gościnnych, a dzieciaki otwarcie kręciły się dookoła, zaglądając przez okienka na liczne elektroniczne gadżety wypełniające wnętrze torchwoodowskiej maszyny.

Ianto odebrał kubek z herbatą z rąk matki Donny i odwrócił się od okna.

- Mleko i dwie łyżeczki cukru? – upewniła się Sylvia.

- Eee... Tak, dziękuję. – Ianto nie słodził herbaty, ale kobieta wyglądała na tak rozproszoną i wylęknioną, że nie miał sumienia zaprzeczyć. Pociągnął duży łyk przesłodzonej herbaty. – Pyszna, super, dziękuję.

W głębi domu trzasnęły drzwi. I Sylvia i Ianto drgnęli, ten ostatni rozlał nieco herbaty na lśniącą wykładzinę. Przez korytarz przemknęła Gwen, za nią, wielkimi krokami szedł Jack, niosąc w ramionach Donnę. Pochód zamykała Martha, domykająca w pośpiechu lekarską torbę. Sylvia krzyknęła głucho, podnosząc do ust obie dłonie.

- Co... Coście zrobili?! Coście zrobili, wy...

- Zabieramy ją do Torchwood – powiedział Jack.

- Ale co... co...

- Pani Noble – Jack zatrzymał się na moment; głowa Donny spoczywała na jego ramieniu, bezwładna dłoń kołysała się lekko. – Musimy się pospieszyć.

- Ten... Doktor... – Sylvia włożyła w to słowo całą swoją niechęć i odrazę. – Powiedział, że ona nie może sobie przypomnieć... Zapewnił nas, że to się nie wydarzy. Obiecał...

- Wiem – Jack spojrzał na nią ze współczuciem. – Doktor jest geniuszem, pani Noble, jest wspaniałym... wspaniałą istotą, ale nawet on popełnia błędy. Jeśli chcemy ocalić Donnę, musimy się pospieszyć.

- Ale... co możecie dla niej zrobić?!

Jack milczał nieco zbyt długo, zanim odpowiedział. Za jego plecami Martha Jones zagryzła wargi i pochyliła głowę.

- Proszę się nie martwić. Znajdziemy jakiś sposób. – Jack Harkness obrócił się bokiem przechodząc przez wąskie drzwi i ruszył w stronę SUV, płosząc dzieciaki otaczające samochód.

- Dlaczego ON się nie odzywa?! – zawołała za nim Sylvia. – Próbowaliśmy dzwonić, chyba z milion razy, ten telefon powinien działać zawsze, przecież nam obiecał. Dlaczego nie możemy zapytać Doktora?!

Jack ostrożnie umieścił Donnę na tylnym siedzeniu SUV. Martha, przeciskająca się obok Sylvii, otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale w tym momencie Jack obrócił się ku matce Donny i oparł dłoń na jej ramieniu.

- Ponieważ nikt nie wie, gdzie on jest – odpowiedział cicho. – Przykro mi, pani Noble.

Wilfred wyszedł przed próg, zarzucając na jedno ramię niemal pusty plecak. Twarz miał pobladłą, siwe włosy zmierzwione, cienie pod oczyma.

- Jadę z wami – oznajmił.

- Wilf... - Jack przerwał sam sobie. – Wilf, to...

- Boicie się o swoje tajemnice? – stary człowiek zacisnął na moment szczęki, próbując powstrzymać łzy. – Trudno. Ja się boję o moją dziewczynkę. Nie zostawię jej samej.

Martha złapała za łokieć zamierzającego już zaprotestować Jacka i potrząsnęła nim lekko.

- Daj spokój – mruknęła.

- Hmmm. – Jack wcisnął ręce w kieszenie spodni, odetchnął a potem wyciągnął rękę po plecak Wilfa. – Przyda się każda pomoc... Jak sądzę.

- Ja... - zaczęła Sylvia, ale Jack szybko obrócił się do samochodu.

- Do widzenia, pani Noble. Będziemy w kontakcie.

Sylvia stała na progu długo po tym, jak czarny wóz zniknął za rogiem ulicy. Wiedziała, że sąsiedzi gapią się na nią, ale nic jej to nie obchodziło. Samą siebie przekonała, że Donna była w jej życiu niekończącym się kłopotem, ale przecież kochała córkę jak nikogo na świecie. Kochała Donnę i wiele by dała za to, by to jakaś inna kobieta ocaliła Ziemię i wszystkie wszechświaty, wiele by dała za to, by Donna była tylko zwyczajną, bezużyteczną, niemądrą dziewczyną, wrzeszczącą na świat, który i tak jej nie słuchał.

Doktor Who - 01. Czas ZaprzyszłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz