Doktor, dysząc ciężko, uniósł głowę, by spojrzeć na istotę, która pojawiła się w jego celi. Nieco wyższa od przeciętnego człowieka, otoczona powłoką przypominającą chitynowe pancerze owadów, poruszała się ze zwodniczą powolnością. Zwodniczą, ponieważ kiedy Doktor spróbował ją zaatakować chwilę wcześniej, jedna z kończyn istoty odrzuciła go na ścianę z siłą, która wytłoczyła resztkę powietrza z jego płuc. Uderzył potylicą w plastimetalową ścianę, na moment niemal tracąc przytomność. Próbował się podnieść, ale ręce i nogi nie chciały go słuchać. Nigdy nie był silny fizycznie, a po wielu dniach, cóż, nazwijmy to po imieniu – po wielu dniach tortur – siły wystarczało mu ledwie na uniesienie głowy.
- Nie znam cię – wydyszał. – Nie wiem nawet, kim jesteś.
- To dlatego, że się zmieniłem – odpowiedział owadzi przybysz. – Ty też się zmieniłeś od naszego ostatniego spotkania. Nie podejrzewałem cię o próżność, ale widać się myliłem. Ładniutka buzia dla ładniutkiej towarzyszki. I gdzie jest teraz twoja Róża? Zaginęła za murem innego ogrodu, na innym świecie, w innej rzeczywistości.
Przykucnął obok Doktora, mierząc go spojrzeniem ludzkich oczu w owadziej twarzy. Oczy były stare, powleczone bielmem.
- Która to twoja inkarnacja, co? – spytał. – Dziesiąta? Och, ta twoja regeneracja. Jakże mnie ciekawi.
Doktor zacisnął wargi. Ta istota od wielu dni igrała z jego życiem, doprowadzając go na sam skraj regeneracji, zadając rany i cierpienie, pozbawiając wody i pożywienia, światła i powietrza, podając leki i trucizny, bawiąc się jego kosztem. W długim życiu Doktora nie brakowało żadnej z tych rzeczy, ale dawno już nie czuł się bezbronnym więźniem. Nigdy nie był ofiarą. Może za wyjątkiem czasów, gdy... Nieważne.
Najgorsze było to, że nikt nie mógł mu pomóc. W beznadziejnych sytuacjach zawsze mógł liczyć na pomoc ludzi, lub innych, nawet przelotnie napotkanych istot. Rose, rozbijająca na atomy armię imperatora Daleków; Mickey, w odpowiednim momencie posługujący się telefonem komórkowym; Ian Chesterton ryzykujący życiem w azteckich tunelach; Martha wędrująca przez spopielone ziemie pod rządami Władcy; nawet K9, poświęcający dla niego metalowe istnienie. A teraz Doktor był sam.
Sam, za wyjątkiem...
- Po prostu powiedz mi, kim jesteś – powtórzył. – Skoro spotkaliśmy się w przeszłości, powiedz kiedy?
- Sto lat temu. Za trzy lata. Wczoraj. Jaka to różnica, Władco Czasu?
- Będę mógł cię nazwać.
- Ach! – Istota zaśmiała się nieprzyjemnie. – Jakie to ważne. Nadawanie imion. Oswajanie cieni.
Nachyliła się nad Doktorem.
- Jesteś przewidywalny. Nazwałeś się Doktorem, badaczem, ponieważ boisz się niewiedzy, ignorancji i ciemności. Nazwałeś się inżynieram, ponieważ wierzysz, że wszystko można naprawić.
Wyprostowała się ponownie, wysoka i nieco straszna, ze starymi, ludzkimi oczyma wyglądającymi z obcego oblicza.
- Ja nie nadałem sobie imienia, zostałem nazwany przez rodziców, ale uznałem, że nazwali mnie słusznie. Pierwszy. Pierwszy stworzony. Pierwszy wygnany. Pierwszy ukarany niewspółmienie do swojej winy.
Przez dłuższą chwilę Doktor patrzył na istotę szeroko otwartymi oczyma.
- Adam – powiedział wreszcie, bardzo cicho, niemal szeptem.
Istota ze świstem wciągnęła powietrze.
- Brawo! A więc pamiętasz. Geocomtex. Podziemna baza Henry'ego van Stattena, Utach, rok 2012. Adam Mitchell.
CZYTASZ
Doktor Who - 01. Czas Zaprzyszły
FanfictionCzęść pierwsza wirtualnej serii piątej. Dziesiąty Doktor stracił kolejną towarzyszkę podróży. I znów zabolało jak diabli. Stracił Donnę, stracił ją tak absolutnie, jak ona utraciła wszelkie wspomnienia o wspólnych przygodach. Tak jak ona straciła t...