07. Psychiczna tapeta

127 24 0
                                    

W celi nie było niczego, co możnaby było odkręcić, podważyć, wybić, przestawić, czy nawet zadrapać paznokciami. Po paru godzinach prób Doktor był tego zupełnie pewny. Pudełko, jakby odlane z jednego kawałka metalu. Ściślej mówiąc, z plastimetalowego stopu o wysokiej wytrzymałości, o czym przekonał się opukując i liżąc ściany. Bez sonicznego śrubokrętu nie mógł dowiedzieć się wiele więcej.

Chodził teraz długimi krokami od ściany do ściany (wypadało po pięć kroków w każdą stronę, ściślej mówiąc po pięć kroków i odrobinkę szóstego kroku, akurat tyle by wystarczyło na energiczny zwrot), łopocząc połami płaszcza, z rękoma założonymi na plecy. Jego ciało zdążyło już zregenerować wystarczającą ilość krwi, by nie czuł osłabienia, a rana na potylicy dawno się zagoiła. Organizm Władcy Czasu nie miał sobie równych jeśli szło o regenerację i gojenie ran.

Doktor chodził i mówił do siebie; niekończący się monolog przypominający konwersację z niewidzialnym rozmówcą.

- Parametry typowe dla Seriańskiego oddziału więziennego, ale... nie... Nie przekonywujące, to może być przypadek... i stop o wysokiej zawartości plastimeru, tak, ale nie tylko Sarianie, a może... Tak! ...Nie, to też nie jest ostateczny dowód... I dlaczego? Światło... nie... źródło światła... To nie jest Seriańska technologia, na pewno nie Seriański modus operandae... Mój największy fan. Ja mam największych fanów? W sumie, dlaczego nie, mógłbym mieć fanów. Tylko dlaczego moi fanowie mieliby być psychopatycznymi kolekcjonerami podmiotów badawczych? Czy ja przyciągam taki rodzaj fanów? Krew... Kreeeew... Słodkich snów, mój książe... Dobranoc, słodki książę? Szekspir? Albo przypadek. Nie jestem na Ziemi.

Zatrzymał się pośrodku celi.

- Nie jestem na Ziemi. Nie to przyciąganie. Sztuczna grawitacja, ruch obrotowy, bardzo prymitywne, nie zgadza się z wykorzystaniem plastimeru... Może być statek, a może stacja kosmiczna, albo platforma... Platforma wydobywcza! To jest to, ten dźwięk, ten dźwięk, napęd jonowy... oooch, ale to wszystko pochodzi z innych czasów, z innych epok. Jakiś lamus niewspółgrających materiałów i technologii. Składowisko. Złomowisko. Graciarnia nawet.

Przycisnął do warg zwiniętą pięść i przez moment mamrotał niezrozumiale pod nosem. Odwrócił się gwałtownie, unosząc głowę i wystawiając do przodu szpiczastą brodę. Stał tak, nasłuchując, przez dłuższą chwilę, po czym w desperacji poderwał dłonie i zmierzwił i tak już zmierzwione włosy. Z jedną dłonią nadal wczepioną w czuprynę, drugą przesunął w dół, po szczupłej twarzy, wydłużając ją tym gestem jeszcze bardziej.

- Oooo, ale to jest sprytne – powiedział z podziwem. – Bardzo sprytne. Bardzo sprytnie ukrywana tożsamość. Ale przez kogo?

- Za dużo mam wrogów. – Podjął swoją pięciokrokową wędrówkę od ściany do ściany. – Tak. Za dużo wrogów, nie można się w tym połapać. Może powinienem zrobić remanent. Kartotekę. Kronikę... Nie, jakiś alfabetyczny spis... Ha!

Oparł się plecami o ścianę, i zaczął wyliczać, zginając kolejne palce:

- A jak Absorbaloff! I Anne Droid! B jak Blon Fel Fotch Passameer-Day Slitheen! C jak Cybermeni! Carrionitki! ...Cobb! D jak Dalek! I jak Diabeł tak przy okazji! Co w sumie na jedno wychodzi. G jak Gelth! J jak Jagrafess ze Świętego Hadrojasycznego Maxarodenfoe! K jak Krillitanie! Max Capricorn! Pirovillianie! Plazmawory! Płaczące Anioły! Raknosy! Sontorianie! Sycoraxianie! Toclafanie! Vashta Nerada! Vespiformy... I kilku nienazwanych. A to tylko przegląd ostatnich kilku lat.

Uniósł wzrok na sufit, wykrzywiając wargi w grymiasie rozżalenia.

- I to wtedy, gdy naprawdę postanowiłem skończyć z przemocą i dać szansę pokojowi... Wymiana powietrza! Ha!

Jeden skok wyniósł go na środek celi.

- Jak długo tu jestem? Dość długo, by zużyć cały tlen w pomieszczeniu, a więc powietrze musi być wymieniane, albo filtrowane, a więc musi być jakiś wlot powietrza, albo urządzenie filtrujące, a więc wbrew pozorom to nie są lite ściany, tylko ja czegoś nie widzę, i dlaczego...?

Wyciągnął ręce w górę, bez trudu dotykając sufitu.

- Obwód Kameleona? – zapytał, przesuwając po nim palcami. – Urządzenie maskujące? Nieco psychiczna tapeta? Miejsce, którego bym nie dotknął, po prostu nie chciałbym dotknąć, bo i po co?

Zachichotał, gdy jego palce natrafiły na niewidoczny dla oczu występ na suficie. W tej samej chwili wrzasnął z bólu i poleciał na ścianę, by osunąć się po niej na podłogę.

- Nauczyliśmy się czegoś? – zapytał głos jego prześladowcy.

- Au! – odpowiedział Doktor, wtykając po pachy dłonie z palcami przykurczonymi niczym ptasie szpony.

- Nauczyliśmy się nie pchać palców pomiędzy drzwi?

- Nauczyliśmy się, gdzie drzwi – odparł Doktor z cieniem uśmiechu na twarzy.

- A więc teraz słowo przestrogi. Następnym razem pole energetyczne będzie na tyle silne, by usmażyć nas na miejscu – oznajmił głos. – Więc lepiej zapomnijmy o drzwiach. I skupmy się na testach.

- Na jakich...auuu!

Cieniutka wiązka światła przecięła półmrok celi, przecięła połę jasnego płaszcza, klapę marynarki, koszulę, ciało Doktora i rozproszyła się na przeciwległej ścianie.

- Na przykład ocenimy, jak szybko goją się twoje rany.

- Goją się szybko, dziękuję – wydyszał Doktor z podłogi celi.

- Słynna regeneracja Władców Czasu? – zapytał głos. – Zbadajmy jej możliwości. Zobaczmy, co i jak potrafisz zregenerować. I zobaczmy, czego zregenrować się nie da.

- Dość – powiedział Doktor. Z jego głosu zniknęła kpina, zniknęło szaleństwo, zniknął nawet strach. To był surowy, opanowany ton kogoś, kto zna własne siły i wierzy w to, co mówi. – Dość. Dałem ci szansę, żeby się z tego wycofać. Nie przyjąłeś jej. Spotkamy się twarzą w twarz, a ja cię zniszczę. Wiesz o tym. Dlatego lepiej zacznij uciekać. Uciekaj długo i daleko. Teraz.

Ściany celi zaczęły się jarzyć bladoniebieskim światłem.

- Pusta groźba. Śmieszna groźba. Morderco miliardów, ludobójco, Władco Czasu, nigdy nie staniemy twarzą w twarz. Twój czas się kończy. Twój czas dobiega końca, jak czas nas wszystkich. Bo wszystko ma swój kres i wszystko umiera.

We wzmagającym się blasku Doktor poczuł, że otaczające go ściany zaczynają wirować. Rozrzucił na boki ręce, ale niczego nie zdołał pochwycić. Osunął się na bok i skulił na podłodze. Ktoś śmiał się nad nim, śmiał się bez radości, strasznym, zbolałym śmiechem istoty pozbawionej nadziei.

Doktor Who - 01. Czas ZaprzyszłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz