- Donna!
Nawet nie zwolniła. W każdym jej ruchu był Doktor. W każdym pospiesznym kroku, w namaszczeniu z jakim przerzucała dźwignie, obracała przełączniki, podkręcała dziwne, niemal ograniczne wypustki. Powinna wyglądać śmiesznie w piżamie w żółte i zielone paski, ale wcale tak nie wyglądała.
- Donna, co robisz?
Podniosła na moment głowę i spojrzała na Jacka całkiem przytomnie spod plątaniny włosów opadających jej na czoło i policzki.
- Eeem, a jak to wygląda? – spytała zjadliwie.
- Potrafisz pilotować TARDIS? – Wiedział, że zaraz oberwie kolejną porcją złośliwości, ale był zbyt zdenerwowany, by się tym przejmować. – Sama?
- Chcesz się przyłączyć? – prychnęła.
- Mogę?
- Nie – ucięła krótko.
- Powiedz mi, co robisz – zażądał.
- Próbuję ustalić lokalizację... – zgięła się nagle i oparła obiema rękoma o kokpit. – Lokalizację... Lokalizację... O, mój Boże, lokalizację...
Z całej siły walnęła w pulpit zwiniętą pięścią. Coś się ukruszyło i poleciało z klekotem po siatkowej podłodze TARDIS.
- Mam nadzieję, że to nie było nic ważnego – odezwał się Ianto, siedzący pod filarem. – Na przykład hamulce, albo przewody paliwowe. Albo... nie wiem... licznik Geigera.
- Jego lokalizację! – wrzasnęła Donna. – Nie mam czasu! Nie mam czasu! Nie mam czasu! Nie mogę rozmawiać! Odbierzcie ten telefon!
- Jaki...
Komórkowy telefon w szczelinie pulpitu odezwał się dopiero teraz. Martha, stojąca obok Jacka, powiodła spojrzeniem od Donny, do Harknessa, do telefonu. Powoli wyciągnęła rękę.
- Powiedz mu, że bardzo go przepraszam, ale nie mogłam czekać – wyrzuciła Donna, zmagając się z jakąś oporną dźwignią.
- Komu? – spytał Jack.
- Dziadkowi – w głosie Donny brzmiała czysta irytacja. – A komu?
Harkness spojrzał znacząco na Marthę, która poruszyła ramionami i odebrała rozmowę.
- Halo? Tak. Tak, Mickey, tak, wszystko w porządku – powiedziała w odpowiedzi na potok gorączkowych pytań z dugiej strony linii. – Nie, powiedziała, że nie mogła czekać i że bardzo go przeprasza... Co? Umm, nie to chyba nie najlepszy pomysł, nie teraz... Metalowy pies? Mickey, czy ktoś nazwał cię metalowym psem?
Odwróciła się w stronę ściany, szepcząc do aparatu:
- Nie mogliśmy jej zatrzymać, Mickey. Ona... Tak, myślę, że lecimy po Doktora, ale kiedy Donna jest w tym stanie, wszystko jest możliwe... Po prostu nie wiem...
- Za jakąś godzinę – powiedziała Donna, zerkając w jej stronę. – Niech przygotują ambulatorium.
- Za jakąś godzinę – powtórzyła Martha, oglądając się przez ramię i szeroko otwartymi oczyma mierząc rudowłosą kobietę. – I macie przygotować ambulatorium.
Rozłączyła rozmowę i zbliżyła się do Jacka.
- Zauważyłeś, że ona odpowiada na pytania, zanim ktoś je zada? – spytała szeptem. – Jakby była o kilka sekund w przedzie, jakby była tam szybciej niż my. Och, nawet nie mam na to słów. Jakby wyprzedzała nas w czasie.
Harkness wzruszył ramionami, bardziej po to, by złagodzić napięcie mięśni, niż by wyrazić lekceważenie.
- Po prostu jej zaufaj – odszepnął. – Byłaś na „Tyglu." Widziałaś, co potrafi.
- Ja nie byłem na tyglu – żałośnie jęknął Ianto spod ściany. – Czy to coś, co się urwało...
- Przepraszam – powiedziała Donna. – Fatalny start. To przez te wszystkie szczeliny. Wszechświat wypróbowuje adaptacje. Bardzo, bardzo niedobrze.
- Lepiej się za coś złapcie – poradził Jack pozostałym. – Chyba zaczynam rozumieć jak...
TARDIS krzyknęła. Bursztynowe światło przygasło, zastąpione zielonkawym półcieniem, rozrywanym przez snopy iskier bijących ze ścian i spod siatkowej podłogi. Całym statkiem szarpnęło tak moco, że pokład uciekł pasażerom spod stóp. I już pod nie nie wrócił. Z łomotem, wibracją, wyciem pradawnych mechanizmów, TARDIS osunęła się z orbity temporalnej w nieprawdopodobny tunel w czasie i przestrzeni.
- Nie mam czasu – powtarzała Donna, uczepiona pulpitu. – Nie mam czasu-niemamczasu-niemamczasu...
CZYTASZ
Doktor Who - 01. Czas Zaprzyszły
FanfictionCzęść pierwsza wirtualnej serii piątej. Dziesiąty Doktor stracił kolejną towarzyszkę podróży. I znów zabolało jak diabli. Stracił Donnę, stracił ją tak absolutnie, jak ona utraciła wszelkie wspomnienia o wspólnych przygodach. Tak jak ona straciła t...