Ile osób miało okazję ujrzeć Doktora krążącego po TARDIS powolnym krokiem, z opuszczonymi ramionami i twarzą ściągniętą grymasem cierpienia? Z pewnością niewiele. Doktor bardzo dbał o to, by nikt go takim nie zobaczył. Jeśli nawet w głębi wiekowej duszy odczuwał ból, nakładał nań maskę beztroski. Czasem lepiej jest się ukryć, niż stanąć twarzą w twarz ze współczuciem istot ludzkich. Czasem lepiej jest grać przed nimi i przed sobą samym, niż zmierzyć się z bestiami wyjącymi w zakamarkach pamięci.
Dlatego zazwyczaj tańczył w piruetach dookoła rdzenia swojego statku, rytmicznie przerzucając dźwignie, niczym dyrygent i muzyk w jednoosobowej orkiestrze. Zazwyczaj nawet miał ochotę na ten taniec, ponieważ kochał TARDIS, kochał wolność, przestrzeń i czas rozpostarte przed nim niczym wielobarwny wachlarz. A gdy naprawdę nie miał ochoty, odczuwał przynajmniej powinność względem współpasażerów.
Jednak tym razem nikt mu nie towarzyszył; śpiew TARDIS, szum prastarej maszynerii i klekot przesuwanych dźwigni stanowiły jedyne tło dla jego myśli.
I znów cały wszechświat stał przed nim otworem. Cały czas. Wszystkie miejsca i chwile, których jeszcze nie ujrzał, istoty, których jeszcze nie napotkał, rzeczy straszne i cudowne, zabawne i przerażające. Bez wątpienia potrafiłby, gdyby zechciał, ujrzeć wszechświat w źdźble trawy i zobaczyć bezkres w kropli wody. Bez wątpienia zawsze było coś, dla czego warto żyć.
Zawsze... Warto...
Zdjął przemoczoną marynarkę, ale zawilgocona koszula nadal przylegała mu do skóry. Krople wody wciąż kapały ze zlepionych deszczem włosów. Jakże był wdzięczny za ten deszcz, który tak poręcznie zamaskował zdradzieckie łzy przed Wilfredem, dziadkiem Donny.
Oooch, a może jednak nie zamaskował...
Oooch, jakie to zresztą miało znaczenie?
Kiedy tak stał na ulicy, naprzeciw domu Noble'ow, rozmawiając przez próg z Wilfem, wiedział, że oddzielają ich od siebie całe światy. W świecie Doktora padał zimny deszcz, nieprzyjemny skutek atmosferycznego pobudzenia. Ze świata Doktora można było jedynie zajrzeć przez uchylone drzwi do wnętrza domu, w którym władało ciepłe, pomarańczowe światło, zapach świeżo zaparzonej herbaty, stłumione brzęczenie ludzkich głosów. Cóż, można było nawet tam wejść. Ale nie można było zostać. Nie na długo. Nie na zawsze.
Jestem podróżnikiem. Ja tylko podróżuję.
A to znaczy, że nigdzie nie zatrzymuję się na dłużej.
(Uciekasz - powiedział Davros - Uciekasz przed samym sobą.)
Powoli odsunął się od sterów, pozostawiając TARDIS w dryfie; nie ustalił puntu docelowego, prędkości, żadnych istotnych parametrów - niebieska budka płynęła swobodnie przez czas i przestrzeń. Jeśli TARDIS słuchała teraz jego myśli (a zazwyczaj po cichutku im się przysłuchiwała), musiała odczuwać bolesną konsternację. Ponieważ Doktor pragnął tylko jednej rzeczy; chciał wrócić do domu. Zaś dom Doktora spłonął w ogniu wielkiej wojny, został uwięziony w czasie i nie istniała żadna droga, którą TARDIS mogłaby obrać, by do niego dotrzeć.
Doktor oparł się o ścianę i wetknął ręce głęboko w kieszenie spodni. Jego wielkie, mroczne oczy stały się jeszcze większe w szczupłej twarzy, kiedy tak patrzył przed siebie, poprzez ściany statku.
Wczoraj o tej porze byli tu wszyscy jego przyjaciele. Stali wokół konsoli TARDIS i pilotowali ją razem - tak jak powinna być pilotowana - zjednoczeni jedną wolą, jednym uczuciem, jednym celem, przyjaźnią. Triumfalnie ciągnąc na holu całą planetę, ratując świat. Ratując Ziemię.
CZYTASZ
Doktor Who - 01. Czas Zaprzyszły
أدب الهواةCzęść pierwsza wirtualnej serii piątej. Dziesiąty Doktor stracił kolejną towarzyszkę podróży. I znów zabolało jak diabli. Stracił Donnę, stracił ją tak absolutnie, jak ona utraciła wszelkie wspomnienia o wspólnych przygodach. Tak jak ona straciła t...