05. Zły kolor

160 31 2
                                    

Kiedy wychodzili ze stacji metra w pobliżu Westminsteru, Donna ujęła Wilfa pod łokieć. Rzadko wybierali się do centrum, ale pogoda była wyjątkowo piękna (szczególnie po bitych pięciu tygodniach deszczu), na Jubileuszowym Nabrzeżu nadal odbywały się uroczystości i festyny z okazji cudownego powrotu Ziemi na łono Układu Słonecznego, poza tym... nie to, żeby Donna miała co innego do roboty. Nadal nie mogła znaleźć pracy, a raczej nie potrafiła zagrzać miejsca w kolejnych instytucjach. Do końca życia na zastępstwie – fatalny plan emerytalny, ale takie chyba było jej przeznaczenie. Sylvia, jej matka, przestała już nawet narzekać. Donna czuła się bardzo nieswojo, przebywając pod jednym dachem z Sylvią, która nie narzekała. Czasami przychodziło jej do głowy, że jej matka jest chyba poważnie chora.

Na moście tłok był tak okropny, że Donna musiała przyciskać się z całej siły do Wilfa, żeby tłum ich nie rozdzielił. Po lewej stronie z Tamizy wynurzała się masa poskręcanych metalowych prętów i dźwigarów, urozmaicona szkieletami kabin widokowych pozbawionymi szyb i wystającymi ponad wodę niczym wielkanocne jaja – smutne pozostałości sławnej atrakcji turystycznej zwanej Okiem Londynu.

Oślepiony Londyn... Hmmm?

Wilfred powiódł wzrokiem za jej spojrzeniem i mocniej ścisnął jej rękę.

- Wiesz, może pójdziemy w drugą stronę – zasugerował niepewnie. – Ci turyści działają mi na nerwy.

Zatrzymali się na moście, w cieniu Big Bena.

- Dziadku...

- No, dobrze. Dobrze. Okropnie to wygląda – przyznał. – Kiedy pozbędą się tego paskudztwa?

- Pewnie wtedy, kiedy nareszcie skończą naprawiać zegar. – Donna podniosła wzrok na wieżę górującą nad Westminsterem; złoto-zieloną tarczę Big Bena nadal zasłaniały rusztowania i białe płachty plastiku. – Cholerni terroryści!

- Ale to... – Wilf chrząknął i ruszył szybkim krokiem, ciągnąc za sobą Donnę. – Tak, cholerni terroryści i nie przeklinaj, młoda damo.

- Dziadziu – Donna przylgnęła do jego ramienia. – To nie było przekleństwo.

- Za moich czasów to było przekleństwo.

- Teraz już nie jest.

Przez chwilę nie mogli rozmawiać, kompletnie zagłuszeni przez kobziarza w szkockiej spódniczce i skórzanej kurtce, otoczonego wianuszkiem turystów pstrykających zdjęcia tak, by ująć go wraz z poskręcaną ruiną Oka. Donna kupiła tutkę prażonych w miodzie orzechów, posługując się głównie językiem migowym. Przez most przejeżdżały piętrowe autobusy i ciężkie furgonetki wyładowane gruzem.

Po drugiej stronie mostu zeszli na nabrzeże szerokimi schodami, mijając rzeźbę słonia na patykowatych nogach, promującą wystawę prac Dalego, aż drogę zagrodziła im swego rodzaju barykada oddzielająca chodnik od miejsca, gdzie kiedyś czekało się w kolejce, by zobaczyć Londyn z wyżyn przytulnej, owalnej kabiny. Donna pomyślała, że nigdy nie przejechała się Okiem. Teraz było już na to za późno.

Musieli wycofać się na schody i wrócić na ulicę, a potem skręcić w lewo, obchodząc Country Hall, aby dotrzeć do Promenady.

- Mam ochotę na loda – powiedział Wilf i ustawił się w ogonku do białej przyczepy oblepionej reklamami Wallsa. Donna skubała prażone orzeszki, pozwalając, by tłum popychał ją i opływał jak fala. Przyglądała się kramom z upominkami i żywej rzeźbie w stroju z epoki Szekspira.

A potem, niespodziewanie, jej wzrok spoczął na budce telefonicznej; na czerwonej budce telefonicznej, tak typowej do Londynu; na tym pocztówkowym symbolu miasta, pojawiającym się niemal wszędzie na otaczających ją straganach, obok gwardzistów w futrzanych czapach, misia Paddingtona w ubranku konstabla, maślanych ciasteczek w pudełkach w szkocką kratę, piętrusów, wizerunków królowej i Diany, oraz czerwono-białego znaczka metra. Donna stała nieruchomo, ze wzrokiem wbitym w budkę, nie zważając, że rozsypuje prażone orzeszki z tutki trzymanej w opuszczonej ręce. Zmarszczyła brwi, zmrużyła oczy. Jej ciało napięło się w oczekiwaniu jakiegoś zdarzenia.

- Donna? Donna?!

Wilfred przecisnął się pomiędzy przechodniami. W ręce trzymał truskawkowe cornetto.

- Donna, czy coś się stało?

Zamrugała, gdy złapał ją za rękę i obrócił ku sobie.

- DONNA?!

- Wszystko w porządku, dziadziu – powiedziała niepewnie. – Wszystko w porządku.

- Ale co...?

Odgarnęła włosy i uśmiechnęła się ciepło widząc jego zatroskanie.

- Nic takiego.

A jednak musiała mu o tym opowiedzieć.

– Tylko... Czasem... czasem mam takie dziwne wrażenie... Jakbym zostawiła włączone żelazko albo odkręcony gaz... wiesz.... jakbym miała coś zrobić, coś naprawdę ważnego, ale nie mogła sobie przypomnieć co i dlaczego. – Jej twarz posmutniała. – Czasem patrzę na coś znajomego i wiem, że coś mi to przypomina, ale nie pamiętam co. Och, dziadziu, myślę, że dzieje się ze mną coś złego. Dziewczyny śmieją się ze mnie i mówią, że przespałam ostatni rok, albo, że byłam pijana, ale ja przecież nie spałam, ani nie piłam... I mama... Mama zachowuje się tak dziwnie, kiedy jesteśmy razem...

Nachyliła się ku Wilfowi szepcząc stłumionym głosem.

- I... i śni mi się... Śni mi się ten mężczyzna...

Potrząsnęła głową, jakby próbowała strząsnąć coś z włosów.

- Wspaniały mężczyzna. Nieprawdopodobny mężczyzna. Śni mi się, że dokądś razem biegniemy, nie wiem dokąd... i... całkowicie mu ufam... i... zrobiłabym dla niego wszystko... i... właśnie pomyślałam, że ta budka ma zły kolor; czemu miałaby mieć zły kolor?, ale ja wiem, że powinna wyglądać zupełnie inaczej i... i niemal zobaczyłam go na jawie... tego mężczyznę z moich snów... a to niedobrze, prawda?

Broda jej zadrgała, w oczach pojawiły się łzy.

- Jak może mi tak zależeć na kimś, kogo nigdy nie spotkałam? Jak budka telefoniczna może mieć zły kolor? Czy ja wariuję, dziadziu? Czy ja zwariowałam i dlatego nie pamiętam ostatniego roku, i dlatego mama... i dlatego ty... dlatego wszyscy tak dziwnie się zachowują... jakbym zaraz miała się potłuc na milion kawałków...?

- Och, Donno – wyszeptał Wilf. – Och, Donno, moje dziecko. Och, chodźże tutaj!

Objął ją niezręcznie i pozwolił jej płakać. Nie miał pojęcia, co jeszcze mógłby dla niej zrobić. Nie mógł powiedzieć, że nie zwariowała, że nie śni, ale sobie przypomina... nie, nawet nie to... że dostrzega ciche, odległe echa wspomnień usuniętych z jej głowy przez Doktora po to, by mogła być Donną, by mogła w ogóle żyć. Tak bardzo się o nią bał i tak trudno było ukrywać ją przed światem; a także ukrywać przed nią świat, w którym Doktor pozostawił tak wiele śladów. Był przerażony jej słowami. Wspomnienia mogły ją zabić. W każdej chwili jego Donna mogła przypomnieć sobie... i umrzeć.

- To tylko sny, dziecinko. To tylko sny.

- Ale kim on jest? – wyszeptała Donna. – Kim on jest?

Doktor Who - 01. Czas ZaprzyszłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz