12. Leki i lód

103 22 2
                                    

Donna uchyliła powieki i zamrugała zaskoczona widokiem nachylonej nad nią, zatroskanej twarzy. Kobieta stojąca u wezgłowia jej łóżka uśmiechęła się ciepło. Donna znała tę twarz, głębokie zmarszczki w kącikach ust, podkrążone oczy. Ta twarz w żadnym razie nie miała prawa pochylać się nad nią z ciepłym uśmiechem.

- Obudziłaś się, kochanie – powiedziała kobieta. – O, przepraszam, nie przedstawiłam się.

Obok twarzy pojawiło się skórzane etui, otwarte tak, by ukazywało identyfikator.

–Harriet Jones, premier Anglii.

- Tak, wiem kim pani jest – odruchowo odpowiedziała Donna. – To znaczy... co...?

- Kapitanie Harkness! – Harriet obróciła się lekko w stronę galerii otaczającej salę, w której ustawiono łóżko – nie, właściwie wąską szpitalną leżankę – Donny. Otaczające ją ściany, wyłożone dużymi kafelkami, miały ten zakurzony odcień bieli, jaki glazura nabiera po upływie wielu, wielu lat. To miejsce powstało dawno, może na początku ubiegłego stulecia, może nawet wcześniej. Jeszcze zanim Donna odszukała wzrokiem napis na ścianie, coś w jej umyśle powiedziało z absolutną pewnością: „Torchwood." Ból za oczami nasilił się nieznacznie.

- Dopóki nie przygotujemy sarkofagu, musimy utrzymywać ją w stanie śpiączki. – Męski głos, przyjemny, pomimo brzmiącego w nim zdenerwowania. – Naprawdę nie widzę innego wyjścia. Każda minuta, każda sekunda, może być krytyczna.

- Dawki Amnezji, jakie jej podaję, też mogą się okazać krytyczne. – Donna znała także ten głos, wciąż jeszcze dziewczęcy, ale pełen mocy, nawykły do wydawania rozkazów. – Wasza pigułka zawierała kilka miligramów substancji aktywnej, my pompujemy ją całymi gramami. To jest nieprzebadany lek, skutki uboczne mogą być bardzo poważne. Proszę, Jack, zabijamy ją. Co ja powiem Wilfowi, jeśli...

- Kapitanie Harkness, panno Jones, ona nie śpi – odezwała się Harriet, próbując najwyraźniej zagłuszyć ostatnie słowa dziewczyny.

- Co?!

W pole widzenia Donny wpłynęła twarz mężczyzny; przystojna twarz, z brodą jak wykutą dłutem i oczyma niczym pogodne niebo. Mimo woli uśmiechnęła się lekko, wyciągając oskarżycielski palec w stronę Harriet i szepcząc scenicznie:

- Ona nie żyje.

- Panno Noble...

- Och, proszę cię – „Donno"; nie musimy robić się całkiem oficjalni tylko dlatego, że umieram – powiedziała lekko, zwracając spojrzenie w stronę młodej kobiety w lekarskim kitlu. – Martha, prawda? Martha Jones. Spotkałyśmy się... Powiedziałaś, że czujesz się jak w płaszczu ojca, a ja powiedziałam, że najwyraźniej ci już przeszło, skoro myślisz o nim w ten sposób...

Zwinęła się nagle na leżance, ściskając skronie obiema rękami.

- Och, jak boli! – wyjęczała. – Wszystko jest nie tak. Świat jest pęknięty. Cały świat... pęknięty.

- Czy to możliwe, żeby mówiła o Szczelinie? – wyszeptał ktoś z galerii ponad salą.

- Nie – sucho odpowiedział mężczyzna. – Masz coś nowego, Gwen?

- To przypomina chitynę – odpowiedziała ciemnowłosa kobieta, przechylając się przez balustradę i wyciągając do niego plik dokumentów. – Ta broń. Nie drewno i nie kość, ale chitynę. Jak pancerzyki owadów.

- Porwany przez chrabąszcze – zaśmiał się ktoś z tyłu.

- To nie jest zabawne, Ianto.

- W sumie nie – przynał młody człowiek, niosący w stronę sali tacę wyładowaną kubkami. – Ona nie śpi?

Doktor Who - 01. Czas ZaprzyszłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz