Rozdział 24

148 21 71
                                    

Spojrzałam na niego zaskoczona. Sala tronowa Wielkiej Matki? Czyżbym się przesłyszała? Chyba jeszcze nie głuchnę na stare lata, prawda? Nie, to raczej nie możliwe, ponieważ jak, by tak było, to bym się słyszała chrapania Rii z pokoju na przeciwko.

– Przepraszam bardzo, co? – wypowiedziałam swoją myśl.

Zeylan patrzył na mnie, a podekscytowanie wciąż błyszczało w jego oczach. Po chwili ruszył wolnym krokiem do przodu, a ja za nim i zaczął mówić.

– W Kernei zawsze wymagało się od podopiecznych dużej wiedzy na temat własnego gatunku. W tym w wypadku ja, jako mieszkaniec Minkorty uczyłem się na temat Sehiri.

– Tak, więc co ma to wszystko do tego? – wcięłam mu się w zdanie.

– Gdyby panienka mi nie przerywała, to by już się dowiedziała. – zaśmiał się.

Prychnęłam pod nosem, a mój wzrok ponownie zaczął błądzić po komnacie. Z każdym krokiem coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że spaceruję sobie na zewnątrz po zmroku. W pewnym momencie pojawiła się mgła, lecz trzymała się podłogi zakrywając nasze stopy. Nie widząc swoich stóp, czując wiaterek na twarzy i obserwując iluzję nieba, miałam wrażenie jakbym lekko unosiła się nad ziemią.

– Dowiedziałem się, że tysiące lat temu w Maicie była Wielka Matka. – głos Zeylana przywrócił mnie do rzeczywistości. – Kiedy rasa miała zaledwie swoje początki Wielka Matka mieszkała wraz z swoimi uczniami w szkole Whitford, aby dopilnować żeby wszystko szło zgodnie z planem. Po kilku stuleciach pewna, że wszystko jest w dobrym stanie, postanowiła powrócić na księżyc.

Słuchałam go uważnie, jednak mój wzrok spoczywał na jasnym blasku, który znajdował się przed nami i z każdym krokiem się zbliżał. Pomimo tego, że pokój sam w sobie się świecił, miałam wrażenie ze jest strasznie ciemno, jakbym szła w środku nocy w blasku księżyca, a droga była zasłonięta przez mój własny cień. Spojrzałam na Zeylana, który o dziwo szedł pewnym, lecz jednocześnie delikatnym krokiem. Na oślep znalazłam jego dłoń i złapałam ją. Uśmiechnęłam się delikatnie, kiedy poczułam jak lekko ją ściska.

– Oczywiście, każdy sądził, że to tylko legenda. – kontynuował. – Jednak jak nam życie pokazuje, legendy lubią stawać się prawdą. – Zaśmiał się cicho.

Szliśmy dalej w milczeniu, a światło było już prawie w zasięgu mojej dłoni. Nagle potknęłam się i gdyby Zeylan mnie nie złapał, upadałabym pewnie plackiem na twarz.

– Ostrożnie, schody. – ostrzegł mnie.

– Mogłeś wcześniej. – zaśmiałam się.

Wyprostowałam się i posłałam chłopakowi wdzięczne spojrzenie. Razem weszliśmy po schodach. Mgła, która wcześniej sięgała nam do kostek powoli znikła, a my staliśmy razem na ołtarzu.

Przed sobą ujrzałam wielki, zdobny tron. Był kolory ciemno złotego, przypominający trochę brąz i wygrawerowane na sobie miał gwiazdy w srebrnych kolorach. Jednak nie tron mnie teraz interesował, lecz to, co znajdowało się za nim, a mianowicie, to co cały czas oświecało ciemną salę. Podeszłam do miejsca gdzie w powietrzu unosił się jakiś kamień. Nie był to jednak zwykły kamień, przeplatały się w nim tysiące kolorów tworząc niezliczoną ich mieszankę. Głównie mogłam dostrzec niebieski, biały i jasny odcień malinowego, jednak kolory ciągle się przemieszczały uniemożliwiając mi stwierdzenie prawdziwego koloru. Kamień, który bardziej przypominał kryształ, miał kształt przydużawego jajka i był gładko wypolerowany. Jednak najbardziej w  oczy rzucał się jego blask. Zafascynowana powoli wyciągnęłam rękę by dotknąć tego niezwykłego przedmiotu.

Dzieci Nocy - CiszaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz