Dwadzieścia cztery

53 11 0
                                    

Isabeau

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Isabeau

Ktoś zarechotał. Isabeau poczuła na twarzy gorący, stęchły oddech, który omal nie zwalił jej z nóg – połączenie zeschniętej krwi i czegoś, co przypominało rozkładające się mięso, omal nie wywróciło jej pustego żołądka na drugą stronę.

Uduszenie w tej sytuacji wydawało się wręcz wybawieniem i miała ochotę ułatwić sprawę, wstrzymując oddech, ale to i tak by nic nie dało. Intruz trzymał ją za szyję zbyt słabo, nie mając na celu tego, żeby jej zabić – przynajmniej na razie.

– Spójrz, Riley, cóż to nam się dzisiaj trafiło – wycharczał ten, który ją trzymał. Znów poczuła, że jej się robi niedobrze. – Cześć, piękna – dodał, przysuwając twarz jeszcze bliżej. W jego głosie było coś, co upodobniało go do zwierzęcia.

Wilkołaki, uświadomiła sobie. Zaczęła liczyć, żeby przekonać się, że jest tuż po pełni. Jak mogła wcześniej nie wsiąść tego pod uwagę? Gdyby przyprowadziła ich tu trochę wcześniej, prawdopodobnie zginęliby. Nigdy wcześniej nie popełniała takich błędów.

– Nie pozwalaj sobie! – zaprotestowała, bo poczuła na swoim udzie spoconą, gorącą dłoń.

Spróbowała go spoliczkować, ale ręką, którą nie trzymał jej za szyję, wprawnie unieruchomił jej nadgarstki. Przynajmniej chwilowo nie miał jak się do niej dobierać, co jakby nie patrzeć, można było uznać za plus.

Wilkołak znów się roześmiał.

– Waleczna – ocenił. Nie widziała jego twarzy, ale mogła sobie wyobrazić, że uśmiecha się lubieżnie. – Coraz bardziej mi się podobasz, wiesz kotku?

Chyba suczko, pomyślała z przekąsem. Nie spotkała jeszcze psa, który byłby zainteresowany kocicą. Nie powiedziała mu tego, ale jedynie dlatego, że wciąż próbował zmiażdżyć jej krtań.

– Ja tam wolę, kiedy nie próbują walczyć – odparł spokojnie ten, który wcześniej został nazwany Rileyem. Głos miał bardzo podobny i wyróżniała go jedynie mniejsza kpina, niż ta słyszalna w tonie napastnika Isabeau.

Więc było ich dwóch. Zakładała, że Riley musiał dorwać Esme – to jej krzyk słyszała wcześniej. Nie była pewna co z Carlisle'm, ale dla nich wszystkich lepiej było, żeby milczeli i...

Esme znów wydała z siebie cichy okrzyk. Isabeau usłyszała odgłos szarpaniny, ale nie trwał długo – wilkołaki bywały silniejsze nawet od nowo narodzonych, zwłaszcza kiedy były syte. Doszło ją coś jakby uderzenie o ścianę – korytarz był ciasny i raczej nie dawał pola manewru – syknięcie Rileya (jeśli trafiła go w twarz, Beau żałowała, że tego nie zobaczyła), a potem zapanowała cisza.

– Zostaw ją! – Carlisle'owi najwyraźniej puściły nerwy, chociaż na całe szczęście nie był na tyle głupi, żeby próbować atakować. – Powiedziałem...

LOST IN THE TIME [KSIĘGA II: PÓŁNOC]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz