Siedemdziesiąt dziewięć

47 9 0
                                    

Isabeau

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Isabeau

Isabeau dryfowała. Unosiła się w nicości, czując się przy tym tak lekko i błogo, jak chyba nigdy dotąd. Gdzieś na krawędzi jej świadomości kołatało się jakieś niewyraźne wspomnienie, w ustach zaś wciąż czuła cudowną słodycz czegoś, co sprawiało, że jej serce zaczynało trzepotać się w piersi, ale za nic nie potrafiła sobie przypomnieć, co to było. Jakie to zresztą miało znaczenie teraz, kiedy czuła się dobrze i było jej tak błogo?

Uczucie lekkości wydało się jednocześnie obce i dziwnie znajome. Niechętnie zdecydowała się na to, żeby otworzyć oczy, w obawie przed tym, że porazi ją światło, ale – o dziwo – jej tęczówki niemal natychmiast przystosowały się do tego, co widziała. Otaczała ją ciemność, przełamana wyjątkowo anemicznym światłem, które dopiero po chwili zidentyfikowała jako płomienie świec. Znajdowała się w samym środku ognistego kręgu, który ktoś stworzył ze stojących koło siebie świec, leniwie płonących i rzucających na wszystko w koło słaby blask i długie cienie. Dopiero ten widok oraz świadomość, że na wytyczonym przez świece okręgu, ustawiły się odziane w czerń postacie, przypomniały jej o wszystkim, co się wydarzyło.

Inicjacja. Jaques. Picie jego cudownej krwi, żeby...

Jego krwi.

Samo wspomnienie tamtego momentu ją oszołamiało. Smak słodyczy nasilił się, chociaż to było jedynie niewyraźne wspomnienie i nie mogło się nawet równać temu, co faktycznie przydarzyło się w momencie, kiedy skosztowała krwi Jaquesa. Jak przez mgłę pamiętała ogarniające je żądze i zachęcające okrzyki Drake'a, który – chociaż odrobinę nieufny – sam pchnął ją w ramiona Jaquesa, żeby poczuła bijącą od jego ciała aurę ciepła i słodycz krążącej w żyłach osoki. Zaraz po tym wszystko się urywało, co chyba znaczyło, że straciła przytomność.

A teraz leżała na czymś, oszołomiona, próbując poskładać urywki wspomnień i otrząsnąć się z otępienia. Kiedy tylko to sobie uświadomiła, w głowie momentalnie jej się przejaśniło, a Isabeau przypomniała sobie wszystko i poderwała się tak gwałtownie, że aż czarne plamy zatańczyły jej przed oczami. Z opóźnieniem dotarło do niej, że nawet tak opita krwią i w pełni sił, nie powinna być w stanie wykonać podobnego manewru ze względu na swój zaokrąglony brzuch.

I że jakimś cudem, nagle znalazła się pod sufitem.

Wytrzeszczyła oczy i omal nie krzyknęła, ale głos uwiązł jej w gardle. Tak, to zdecydowanie był sufit – poznawała wysokie sklepienie Sali balowej w domu Devile'ów. Wciąż roztrzęsiona, spojrzała w dół, żeby przekonać się, że zaokrąglony brzuch zniknął, a ona faktycznie unosi się nad ziemią, spoglądając na wszystko z góry. Zrozumienie przyszło samo, kiedy dotarło do niej, że kolejny raz zdołała opuścić ciało, zaraz jednak pojawiła się obawa. Layla mogła ją zobaczyć, więc co jeśli...

Ale nikt niczego nie zobaczył – być może dlatego, że nie chciała się ujawnić. Niepewna i wciąż nieoswojona do przemieszczania się w ten sposób, ostrożnie opadła bliżej ziemi, żeby zobaczyć, co się dzieje. Zobaczyła siebie – albo raczej swoje ciało – bezwładnie zwisające w objęciach Jaquesa. Chłopak musiał zorientować się, że straciła przytomność, bo spojrzał na Drake'a i wypuścił ją z objęć. Musiał przewidzieć, że Devile nie pozwoli jej upaść, bo nawet nie czekał i odepchnął ją; osunęła się wprost w ramiona wyraźnie z siebie zadowolonego Drake'a.

LOST IN THE TIME [KSIĘGA II: PÓŁNOC]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz