Sześćdziesiąt cztery

42 8 0
                                    

Isabeau

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Isabeau

Drake zsunęła się z gałęzi i bezszelestnie wylądował na trawie.

– Nie chcę cię skrzywdzić – powiedział spokojnie, obserwując, ale przynajmniej wciąż zachowując dzielącą ich odległość.

– Ha! Oczywiście, że nie – prychnęła Isabeau. – Przecież nie jesteś w stanie nikogo skrzywdzić – zadrwiła i poczuła satysfakcję, kiedy dostrzegła, jak zaczyna gniewnie mrużyć oczy.

– Wiesz dobrze, że to nie musi tak wyglądać. Ale jeśli zmusisz mnie do użycia siły, zrobię to – zastrzegł, na potwierdzenie swoich słów mocno zaciskając obie dłonie w pięści.

Isabeau wyprostowała się i rozłożyła ramiona, jakby chciała go przytulić. Pogardliwy uśmiech nie opuszczał jej twarzy, chociaż w żadnym wypadku nie czuła się rozbawiona.

– Proszę bardzo. Mam otworzyć sobie żyły, żebyś nie musiał się kłopotać? – zaproponowała, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że w tym momencie kusi los. Nie obchodziło jej to. – Masz może jakąś broń? Niestety, nie noszę przy sobie floretu, więc będziesz musiał sam coś wymyślić.

– Isabeau, do diabła, przecież nie chcę cię zabić! – zdenerwował się, zdradzającym znużenie gestem pocierając skronie. – Może zaczniemy od tego, że znajdziemy jakieś bardziej osłonięte miejsce? Słońce trochę mi nie służy – przyznał.

Sama również czuła się nieswojo, chociaż skrywał ją cień, ale nie zamierzała pozwolić, żeby Drake dyktował jakiekolwiek warunki. Pokręciła głowa i wzruszyła ramionami.

– Tutaj jest dobrze – ucięła stanowczo, opuszczając ręce i zwieszając je wzdłuż boków.

– Jak sobie chcesz. Ale powiedz mi szczerze, nie ciekawi cię, dlaczego słońce tak nagle zaczęło nas drażnić? – zapytał, zmieniając taktykę i jednocześnie trafiając w jej słaby punkt.

Otworzyła usta i zaraz je zamknęła. Oczywiście, że się nad tym zastanawiała, ale gdyby potaknęła i pozwoliła, żeby wszystko wyjaśnił, byłoby to jak poddanie się. Nigdy nie zamierzała do tego doprowadzić, choćby miała później przez resztę wieczności tego żałować. O ile oczywiście wciąż miała przed sobą coś tak abstrakcyjnego, jak wieczność.

– Jakoś niespecjalnie – oznajmiła z nonszalancją i pewnością siebie, których wcale w tym momencie nie odczuwała.

– Zastanów się jeszcze – doradził jej. – Mogę ci powiedzieć rzeczy, które nawet ci się nie śniły, a które dotyczą nas oboje. Wcześniej tego nie zrobiłem, ale teraz chcę. Może wtedy zrozumiesz, że w gruncie rzeczy walka ze mną nie ma najmniejszego sensu. Zwłaszcza, że jakby nie patrzeć, jesteś dokładnie taka sama, jak my wszyscy.

Drake czekał, ale po jego oczach poznała, że już pogodził się z odmową. Westchnął i przestąpił z nogi na nogę, bo najwyraźniej zaczynało mu brakować argumentów. Na wszelki wypadek zdwoiła czujność i jeszcze uważniej obserwowała każdy jego krok, żeby przypadkiem nie przegapić momentu, w którym mógłby zdecydować się na atak. Gdyby chciał, już dawno mógłby ją uderzyć, zabić albo obezwładnić, zamiast prowadzić dyskusję, ale to nie miało żadnego znaczenia. Drake był doskonałym manipulatorem i przekonała się o tym niejednokrotnie.

LOST IN THE TIME [KSIĘGA II: PÓŁNOC]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz