kill for me ; 14

136 23 1
                                    


 Kiedy Frank znowu zaczął odbierać bodźce świata zewnętrznego, zapragnął, by jednak cofnąć się do chwil, w których nic nie czuł. 

Ból dla chłopaka odszedł w niepamięć tak samo jak tętno czy konieczność mrugania, jakby ktoś się zlitował, ale jednak pozostawił w szponach tego gorszego rodzaju bólu, siedzącego w psychice, szybciej lub wolniej wyżerającego resztki człowieczeństwa. Nawet kiedy walnął o próg drzwi kilka razy, wychodząc zaczytany z biblioteki, po prostu jego mózg to odnotował, a on z zaskoczeniem odkrył, że nie ma ochoty klnąć i podskakiwać trzymając obolałego palca, jak robił to zwykle.

Jednak tym razem, zaraz po słuchu i wzroku, wróciło do niego czucie, a ból rozlegający się w tyle jego czaszki był powalający. Jęknął przeciągle, po czym uchylił powieki i spróbował podnieść się z czegoś, co okazało się zimną podłogą, a właściwie czarnymi kafelkami. Zmarszczył brwi i zmrużył oczy, dostosowując je do ciemności panujących w dziwnym, wypełnionym zapachem potu i damskich perfum pomieszczeniu. Nie miało okien, więc ciemność nie była sprawą godziny, ale nie wyglądało jak jego tymczasowe więzienie. Leżał obok dużej, skórzanej kanapy, a właściwie między nią i kamiennym kominkiem, który jednak pozostał nie użyty. Trochę dalej, mógł dostrzec narzędzia do wzniecania ognia na posrebrzanym stojaku, dywan z jakimiś wschodnimi wzorami i metalowe, powyginane krzesło, które jakoś jeszcze stało, tuż obok stolika w podobnym stanie. Drzwi zlewały się ze ścianą, co zauważył przez błysk złota, jako klamki. 

Głowa wciąż go bolała, a myśli były ospałe, gdy próbował znaleźć wyjście z tej sytuacji. Obmacał kieszenie podartych w wielu miejscach i brudnych od trawy spodni, jednak jak mógł się spodziewać, telefon zniknął. Powinien zawołać kogoś, czy odłożyć tę chwilę w jak najdalszą przyszłość? Jeśli czegoś by od niego nie chcieli, mogli go zabić od razu. Lub może go tu uwięzili na wieczność? Czemu do cholery Gerard nie wyjawił mu faktów o sposobach zabicia wampirów, czy to w ogóle było możliwe?

Frustracja zaczęła go wypełniać od stóp po potargane kosmyki ciemnych, krótkich włosów, więc był coraz bliższy dania o sobie znać. Niegdyś siedzenie w niepewności i bezczynności co do swojego życia było dla niego nastoletnią codziennością, ale w tej chwili nie mógł tego znieść. 

Był w połowie drogi do drzwi, kiedy te się otworzyły, wpuszczając jaskrawe światło i oświetlając ciemne ściany oraz sylwetkę Glorii w progu. Kiedy weszła, pojawił się ktoś jeszcze, jednak zatrzasnęła za sobą drzwi, prawie pozbawiając drugiej sylwetki nosa.

Blondynka wyglądała tak samo jak ostatnim razem, z różnicą jedynie w swojej zaciętej minie, która zastąpiła dawny, sztuczny uśmiech. Nie wydawała się zaskoczona jego pobudką.

- Gdzie jestem? - zapytał stanowczo, nie uchylając się przed jej twardym wzrokiem ani postawą wyższą o dodatkowe centymetry obcasów. Potrzebował informacji, pozbycia się uciążliwego bólu, przez który co chwilę widok przed jego oczyma ciemniał oraz wydostania się z tego mdlącego pokoju.

- W miejscu, w którym nie jesteś gościem, i nie masz prawa do zadawania pytań - odparła chłodno, po czym minęła go, zajmując trochę kanapy. Śledził wzrokiem jej czyny, z nieprzyjemnym ukłuciem zauważył, że jest dla niej na tyle bezbronny, że nie ma obaw by odwrócić się plecami. Zmarszczył brwi, i chciał odpowiedzieć, ale może i lepszym było, że mu przerwała, bo jego język nigdy nie mógł powstrzymać niezbyt miłych słów. - Mam serce, dzieciaku. I wiem, że to wina Gerarda. Dlatego do ciebie należy decyzja, kto przeżyje tę noc. Wybierz Waya, pomożesz nam go tu sprowadzić i wykorzystując jego słabości do ciebie, zabijemy, po czym odejdziesz, zapomnisz o wszystkich wampirzych rzeczach. Wybierz siebie, pożyje trochę dłużej, w przeciwieństwie do ciebie.

 Frank zastygł.

- Och. Mój wybór jest oczywisty.

 ⋆   **   *  .  * ˚   ˚         ˚ ✫           ✫

      - Gee, musisz się uspokoić. Nie możemy tam pojechać, zresztą nie mogą być aż tak głupi, by go tam trzymać. Musimy myśleć racjonalnie - Ray westchnął, pocierając plecy chłopaka, gdy ten z trudem siedział w miejscu i nie rujnował wszystkiego wokół ze złości, z dodatkiem rozpaczy.

Brunet nie pamiętał, kiedy ostatnio coś dotknęło prawdziwych uczuć przyjaciela, a nie było muzyką, dlatego smutnym było go widzieć w tym stanie. Wyrywał czarne włosy ze swojej głowy, pozostawiał odpryski na ścianach po kopnięciach i co chwilę wybuchał mieszanką negatywnych emocji. Ray to rozumiał, nie miał pojęcia, co zrobiłby gdyby Mikey po prostu zniknął.

  Czasami przyglądał mu się w nocy czy porankiem i gdy ten złościł się na jego nieobecne spojrzenie, z fuknięciem o nie słuchaniu, po prostu dziękował za to, że ma go w swoim życiu. Posiadali miłość, której każdy mógł zazdrościć, Ray czuł, że może mu powiedzieć wszystko, ale namiętność ich pocałunków nigdy nie gasnęła. Wszystko co mieli rodziło się powoli, być może miało początek już w dniu, w którym Gerard ich sobie przedstawił, a kiedy uścisnęli swoje ręce, Toro myślał o delikatności dłoni chłopaka. Im dłużej o tym myślał dochodził do wniosku, że każde zdarzenie może spowodować rozpoczęcie czegoś co da mu powód, dla którego słońce obudzi i jego następnego dnia. Jego życie składało się z zdarzeń prowadzących go do Mikeya, nie mógł chcieć niczego więcej. 

 Ciszę przerwał dźwięk sms-a.

- G, to twój telefon.

Była tylko jedna osoba, która mogła znać jego nowy numer. Rzucił się do małego przedmiotu, by odczytać tekst wiadomości, ale w każdej chwili ulga z jego twarzy zmywała się. 

Ray po raz pierwszy zobaczył tyle cierpienia, dlatego bez wahania wykonał prośbę brata swojego narzeczonego i chwycił kluczyki od auta.


demolition lovers ; frerardWhere stories live. Discover now