i need to know ; 18

82 18 0
                                    

  

    Frank zmarszczył lekko brwi, gdy kamyczek, którym bawił się od kilku minut w oczekiwaniu na czarnowłosego mężczyznę, wyślizgnął mu się spod podeszwy zakurzonych butów. Miał już zamiar zacząć go szukać, gdyż szary kawałek skały okazał się świetnym towarzyszem. Nie, żeby Ray i Mikey nie byli, naprawdę ich lubił. Miał nadzieję, że po tym wszystkim zaczną częściej odwiedzać dom Gerarda, którego i on stał się mieszkańcem, i wdzięczność, którą czuł za pomoc w wydostaniu go była nie do opisania. Po prostu chciał trochę czasu, by wszystko sobie poukładać, jak na razie tylko w głowie, lecz było to wystarczające. Pytania oraz rozmowa tylko by go rozproszyły, a czuł się tak chaotycznie, że mógł niemal wyczuć fizyczność szaleństwa, które miało go ogarnąć. Było to dosyć głupim zwyczajem niskiego chłopaka ale czasami, gdy działo się w jego życiu za dużo, zapisywał się na terapię w swoim umyśle. Odbywała się, gdy leżał w łóżku, zazwyczaj późną nocą, a nad ranem mógł czuć stres wypływający z jego ciała wraz z kilkoma łzami bezsilności. Nienawidził w sobie tej słabości, ale nie mógł nic poradzić, że to pomagało, a on najzwyczajniej w świecie tego potrzebował. 

Tym razem, zamiast miękkiego materaca czuł pod swoim ciałem maskę samochodu, ale musiało mu to wystarczyć. Dziękował w duchu za to, że Mikey i Ray musieli jakoś wyczuć jego chęć do pozostania samotności na jakiś czas, co wnioskował z faktu, iż stali po drugiej stronie auta, zerkając co chwila w stronę drzew, między którymi zniknął Gee. W czasie gdy Iero przechodził właśnie do prób zrozumienia, którychś z kolei, jak skończył tu, gdzie jest, jego czuły słuch wychwycił chrzęst opon przed domem. Z zmartwionych spojrzeń wymienionych między mężczyznami wyniósł tyle, że nie było to nic dobrego. 

- Jedziemy. - Mikey skomentował krótko, zaciskając usta w wąską linię, po czym otworzył szybko drzwi od auta, zasiadając za kierownicą. Ray prawdopodobnie chciał coś powiedzieć, jednak kwestionowanie zdania młodszego z Wayów nie wchodziło w jego naturę. Dlatego też, po chwili cała trójka siedziała w środku samochodu, gdy ten zaczął odjeżdżać. Tylko dzięki Toro, ponieważ bez jego dłoni ściskającej nadgarstek Franka, niższy pewnie nie ruszyłby się z miejsca. 

- A-ale Gerard, co z Gerardem? - wykrztusił w końcu, odwracając się szybko po to, by dostrzec w tylnej szybie auta znikający za zakrętem dom Glorii. Z trzema radiowozami przed nim. 

- Poradzi sobie. Jak zawsze. 

Cisza wypełniła po raz kolejny przestrzeń między nimi. Iero wiedział, że powód, dla którego nie poczekali musiał być ważny. Wiedział, że zarówno Mikey jak i Ray na liście bliskich osób stawiali Gerarda jako jednego z najwyższych i że oboje go kochali. Więc dlaczego miał ochotę krzyczeć z frustracji, myśląc o tym, ile razy czarnowłosy mężczyzna wystawia dziś jego troskę na próbę, bo co jeśli sobie nie...

"Poradzi sobie."

 Frank urwał ciąg natrętnych myśli w nadziei, że im bardziej będzie wierzył w Waya, tym szybciej go zobaczy. 

Myśli, które dręczyły bruneta od dłuższego czasu, dotyczące faktu, że martwił się o kogoś, kogo powinien nienawidzić i się go obawiać, także nie znalazły dziś miejsca w jego głowie. 

Dopiero kiedy stan spokojnego ukojenia sennego zaczął powoli ogarniać jego umysł, zdał sobie sprawę, jak bardzo tego potrzebował. 

"Chcę się obudzić, kiedy Gerard znowu będzie obok."



demolition lovers ; frerardWhere stories live. Discover now