all the angels ; 19

76 18 2
                                    

   Frank obudził się dopiero kiedy auto zaparkowało. 

Nienawidził pobudek, zwłaszcza tak nagłych, że sam nie był pewien, czy już nie śpi, czy to część jego snów. Podniósł się, przecierając dłonią sklejone powieki, przez które jego wzrok pozostawał rozmazany i nacisnął na klamkę tylnych drzwi samochodu. Fakt, że pozostał sam w aucie lekko go zdezorientował, dlatego postanowił się rozejrzeć za dwojgiem swoich towarzyszy. Zdążyło się rozpadać, dzięki czemu krople wody przyjemnie orzeźwiły jego twarz. Odkąd pamiętał, kochał wszystko, co wiązało się z deszczem. Gdy był młodszy, rytm wybijany na szybie okna pomagał mu zasypiać, podziwianie strug wody sunących w dół po szklanych powierzchniach w czasie podróży go uspokajało, a zapach świata po deszczu należał do jego ulubionych. 

Czy Gerard też lubi deszcz? 

Frank nie był pewien. Miał wrażenie, że słabością starszego Waya były raczej zachody słońca, które jednak miały słabe prawo bytu w dni tak zachmurzone, że pojedyncze promienie miały problem z przedostaniem się przez osłonę chmur. 

Westchnął cicho i rozglądnął się, co właściwie nie przyniosło mu większych skutków. Jedyne, co odnotował to ulica biegnąca szarym strumieniem, który znikał mu z oczu na wzniesieniu, zapewne by ciągnąć się po drugiej jego stronie. Był otoczony długą trawą, gdzieniegdzie wciąż przykrytą topniejącym śniegiem i paroma drzewami, oraz nieco otumaniającym wrażeniem nadciągającej paniki. W końcu nie miał pojęcia gdzie był, co stało się z Mikeyem oraz Rayem, oraz, co najważniejsze, gdzie jest do cholery Gerard, kiedy się go potrzebuje.

- Frank? Frank! Masz strasznie mocny sen - cichy śmiech, który usłyszał dochodził zza jego pleców, więc szybko się odwrócił. Uśmiech rozjaśnił jego twarz, a ponieważ nie robił tego - nie uśmiechał się, już od pewnego czasu, było to dziwne uczucie. Przyjemne, lecz dziwne, ale tylko tak mógł wyrazić ulgę na widok Raya, z blondynem u boku. - Zrobiliśmy małą przerwę, kiedy burza się zaczęła, a chwilę temu zadzwonił Gerard...

Niski chłopak nie mógł nic poradzić na to, że kiedy usłyszał to imię, ulga pozbawiona już troski i zmartwienia uderzyła go z taką siłą, że prawie czuł to fizycznie. Nie wyobrażał sobie życia po tym, jakby wszystko co przeszedł z tym dziwnym, czarnowłosym wampirem skończyło się jego śmiercią. Tym razem ostateczną. 

Czekał cierpliwie, aż kręconowłosy mężczyzna dokończy, mimo, że miał ogromną ochotę zadać pytania, wszystkie, które dręczyły jego umysł.

- Nie musisz się martwić, wszystko z nim okej, ale dopóki czegoś nie załatwi masz zostać u nas. Mam nadzieję, że nie jesteś na niego zły, poza tym, mamy całkiem ładny pokój gościnny. - Mikey postanowił zastąpić narzeczonego w przemowie, którą tamten pewnie ciągnąłby godzinę, by tylko przekazać to wystarczająco, jego zdaniem, przyjaźnie. Taka była już jego natura i blondyn akceptował to w takim samym stopniu w jakim czasem to kochał, a czasem go to irytowało. Różnili się od siebie, widać to było na pierwszy rzut oka. Frank zdał sobie sprawę, że zdanie, które brat Gerarda właśnie wypowiedział było najdłuższym, jakie kiedykolwiek od niego usłyszał, w ustach Raya byłoby ono jednym z najkrótszych. Ale oprócz różnic, widać było więź. 

Wiedza Franka o miłości była mała, porównywalna wręcz do jego wzrostu. Jednak jeśli miałby ją wskazać, wskazałby tę dwójkę.

Pogrążony w rozmyślaniach  o tym, że coś w jego środku zaczęło pragnąć osoby, która patrzyłaby na niego w ten konkretny sposób, rozumiała i nauczyła miłości, zapomniał o odpowiedzi. Wsiadł do auta, tym razem bez zamiaru przespania tej trasy.

Na zaparowanej szybie jego wytatuowany palec błądził rysując szlaczki. Chwilę potem szybko je zmazał rękawem szarej bluzy, aż jedynym co widział był przejrzysty widok za oknem. 

"Dlaczego" myślał gorączkowo, przygryzając wargę "napisałem tam jego imię, i dlaczego widzę jego twarz, gdy myślę o miłości?"

"Cholera, mogłem iść spać."


demolition lovers ; frerardWhere stories live. Discover now