i never told you what i do for a living ; 21

77 16 7
                                    

Gerard zmarszczył brwi, widząc, że pokój w którym mieszkał zmienił się niemal nie do poznania. Jedyną rzeczą, po której mógłby zorientować się, że naprawdę to to
samo miejsce, było położenie oraz te same drzwi z ciemnego drewna.

Teraz, zamiast licznych plakatów zespołów gustujących w graniu ciężkiej muzyki, wisiały jakieś kolorowe malunki przedstawiające postacie z kreskówek. Ściany pod nimi również uległy zmianie kolorystyki, o bordowym odcieniu nie było śladu, gdyż zastąpił go pastelowy niebieski. Kolejną kwestią, która go zastanawiała stanowiło łóżko, a raczej jego brak. Co jego brat zrobił z tym cholernie wygodnym łóżkiem, które służyło mu co prawda w innych celach niż pospolitemu człowiekowi, ale służyło. I czemu, do cholery, zastąpił je jakimś dziecięcym łóżeczkiem.

- Okay, Mikey, wiem, że wierzysz w jednorożce i z tym się pogodziłem, ale mam przez to wszystko rozumieć, że jeszcze bardziej cofasz się w rozwoju? - uniósł brwi, wskazując ręką na pomieszczenie. W odpowiedzi dostał tylko prychnięcie i kuksańca w bok od blondyna, a na Raya nie musiał nawet patrzeć, by wiedzieć, że się uśmiecha. Uwielbiał ich braterskie przekomarzania, zupełnie jak za czasów, gdy byli niewinnymi, typowymi nastolatkami.

- Daj mu spokój, Gee, w tym domu wiara w konie z dziwnym rogiem na czole jest niemal obowiązkiem – kręconowłosy brunet uśmiechnął się puszczając oczko partnerowi. - Ale do rzeczy, więc jak już wiecie, od pewnego czasu jesteśmy razem. Frank, musisz uwierzyć mi na słowo, wybacz. Marzeniem Mikeya jest posiadanie dziecka, a jako, że mało we mnie ochoty na patrzenie jak kolejne z jego marzeń umiera, zaraz po tym jak umarło to o zobaczeniu jednorożca...

- Dobrze się chowają – mruknął młodszy z Wayów wzruszając ramionami, na co Ray tylko wywrócił oczami, z cichym śmiechem powracając do przemowy.

  Gerard doceniał to, że stara się zamaskować stres żartobliwym tonem, ale po jego głowie chodziło za dużo podejrzeń by odwzajemnić wesołość. Chyba nie chcą się rozstać? Mikey nie zostawiłby go dla jakiejś kobiety, tylko po to, by po jego domu mogło raczkować jakieś śliniące się stworzenie, prawda?

- Dlatego też, jesteśmy w trakcie procedur adopcyjnych.
 
Frank otworzył szerzej oczy, nieświadomy, że jego reakcja jest niemal identyczna do tej Gerarda. Starał się go zignorować, tak samo jak ten robił cały czas od swojego powrotu, tłumacząc sobie, że jest po prostu zmęczony, porozmawiają w samotności. Zaraz jednak ich zdziwienie przeistoczyło się w szerokie uśmiechy i dumę, gdy przytulali dwójkę zakochanych, gratulując im oraz starannie unikając wzroku drugiego.
                                         ۩
   Minęło pół godziny, może trochę więcej, nim wszystko sobie omówili, po raz pierwszy przywołując na twarz Waya uśmiech, od czasu, gdy wkroczył do ich domu.
  
    A Frank był zazdrosny, i smutny. Był do tej skali wykończony troską i niewiedzą, że
jedynym czego chciał, było to, by to on to zrobił. By dzięki niemu Gerard poczuł się lepiej. Nie miał niczego za złe Rayowi i Mikeyowi, ale wściekłość na czarnowłosego powoli rosła.

Chciał chociaż jednego, głupiego spojrzenia, czy to tak wiele? Siedział cicho całą rozmowę, aż usłyszał, w k o ń c u, swoje imię w wąskich wargach mężczyzny.

- Frank, jedziemy do domu.

Rzucił tylko to, po czym ruszył w stronę holu, a cała trójka podążyła jego śladem.
Pożegnanie zajęło kolejne parę minut, po których finalnie siedzieli w samochodzie. Zrobił coś źle? Starał się tylko wykonywać jego polecenia. Powinien być zadowolony, w końcu wszystko w ich relacji opierało się na tym, czego chciał Gerard. Nawet to, że ta relacja istniała.

Niski nastolatek przyzwyczaił się już do tego, że podróżują w ciszy, dlatego nie licząc na chociażby słowo z ust wampira, przymknął oczy. Był wyspany, ale nie miał ochoty odczuwać rzeczywistości wokół siebie. Deszcz, który nie ustąpił, ukołysał go do snu tak samo jak jakaś melodia z radia, które puścił wcześniej starszy z mężczyzn. Brzmiało jak fortepian i nawet jeżeli odbiegało od muzycznych upodobań Franka, podobało mu się.

Minęło może pół godziny, może dwie. Nie czuł tego, błądząc gdzieś pomiędzy jawą a
snem.

– Jesteśmy.

Powinien się już nauczyć, że za każdym razem, gdy otworzy oczy, może czuć się
zaskoczony. Ale nigdy nie spodziewałby się nawet takiego zaskoczenia, jakiego doznał, gdy zobaczył swój dom.

Ten, który opuścił parę miesięcy temu. Ile czasu minęło, odkąd opuścił matkę? Odkąd
dotknął sztucznie pozłacanej klamki drzwi wejściowych, wracając wydeptaną ścieżką ze znienawidzonej szkoły?

   Ile czasu potrzebowało jego życie, by odwrócić się o trzysta sześćdziesiąt stopni, i to kilkakrotnie? I jak ten czas musiał namieszać mu w głowie, że wcale nie chciał wrócić do normalnego stanu rzeczy...
 
    Wtedy to sobie uświadomił. To nie czas zawinił, tylko ten sam Gerard Way, który darzył go teraz zbyt smutnym spojrzeniem, by wrócili tu tylko w celach odwiedzin.

  zblizamy sie do konca!!

demolition lovers ; frerardWhere stories live. Discover now