Rozdział 12

481 32 13
                                    


↑Polecam przy piosence w mediach↑
(JessieJ Flashlight)

Czułam się jak w zwariowanym dramacie. Wszystko normalnie szło, aż do drzwi zapukała tajemnicza kobieta, która chciała porozmawiać z babcią. Później moja babcia została zamordowana oraz rodzice, którzy mnie nie znają. Po prostu krzywe zwierciadło! Bezradnie usiadłam na chodniku, chowając twarz w kolanach. Nigdy się tak nie poczułam. Nigdy mama lub tata powiedzieli bym się wynosiła, bo mnie nie znają. Do tego śmierć babci. To była taka dobra osoba, a zginęła tak okropną śmiercią. Wszystko znikło. Dom, rodzina, bezpieczeństwo. Została mi tylko torba i naszyjnik, jedyne pamiątki po wspaniałej Barbarze Donte. Osobie, która przeżyła okropne dzieciństwo, wojnę i dwudziesty pierwszy wiek. Doczekała się dzieci i wnuków. Męża, a mojego dziadka. Mimo że zmarł, był podobno jej drugą połówką, wielką miłością. Teraz mam nadzieję, że są razem. Tam wyżej.
Tak jak ja teraz, przeżywała kiedyś koszmar. Tylko, że ona miała obok siebie bliskich. Na początku rodzinę, później przyjaciół, a na końcu dziadka. A ja siedzę sama. Na drodze, przy której stał kiedyś mój dom.

— Czy wszystko w porządku? — Do świata przywrócił mnie czyjś głos. Spojrzałam w górę i zobaczyłam starca.

— Nic nie jest w porządku — załkałam.

— Pamiętaj, nic nie dzieje się bez powodu. — Starzec uśmiechnął się. Uspokoiło mnie to. — Zawsze po burzy nadchodzi słońce. — To ostatnie zdanie wypowiedział z akcentem walijskim. Nim zdążyłam odpowiedzieć, mężczyzna odszedł. Walio, czemu mnie prześladujesz?

— Gdybyś była bliżej to bym tam pojechała — powiedziałam sama do siebie. Co mi pozostało? Babci życia nie wrócę, a domu już nie mam. Chyba, że obudzę się ze świadomego snu. Jednak spoglądałam na zegarek wystarczająco wiele razy, żeby wiedzieć, że znajduje się chyba w realnym świecie. Wstałam jak po zastrzyku energii, otarłam łzy i zaczęłam biec do najbliższego portu.

Co ty robisz wariatko?

Byłam tu kilka razy. Tata czasem brał mnie na łódź i płyneliśmy na wycieczki. Uśmiechnęłam się na myśl o wspomnieniu. Ten port nie był popularny. Choć Donald starał się to zmienić. Ostatnim razem jak tu byłam, wprowadzono tu nowsze urządzenia. W tym możliwość zarezerwowania łodzi lub organizacja wycieczki online. Postanowiłam to wykorzystać. Jednak najpierw usiadłam na ławce. Cały czas miałam przy sobie torbę, choć nie wiedziałam co w niej jest. Otworzyłam ją. Wyglądała jakby babcia szykowała się na jakąś wyprawę. Znalazłam w niej ciuchy, latarkę, podręczne narzędzia, a nawet batony proteinowe. W kieszeni znalazłam dokumenty. W tym mój paszport, który nadal był ważny. Do tego karty płatnicze. Byłam w lekkim szoku, bo zorientowałam się, że to wszystko było przygotowane dla mnie. Tak jakby ktoś wiedział, że wydarzy się coś złego. Odsunęłam od siebie te myśli i przyjrzałam się karteczkom. Były przyczepione do kart. Na każdej był pin i waluta. Dolar i funt. Bardzo kusiło mnie, żeby podejść do bankomatu. Tylko, że na tej z funtami pisało Cairnholm. Nie miałam pojęcia, czy taki bank znajduje się na Florydzie. Próba nie strzelba, spróbuje na tym zwykłym. Chyba się skusiłam, bo zaraz stałam przy urządzeniu. Piny były prawidłowe, a kwoty duże. Czyli nie musiałam naciągać starego Donalda, żeby przemycił mnie do celu. Wstąpiłam jeszcze do toalety, żeby się przebrać. Nie mogłam chodzić z plamami krwi i błota po mieście. Wyciągnęłam mała apteczkę i owinęłam mocno ranę. Starałam się nie zabrudzić niczego krwią. Gotowa wróciłam do portu, gdzie syn właściciela otwierał kasę.

— Dzień dobry, chciałam gdzieś dopłynąć — powiedziałam.

— Em... Zaraz mój ojciec przyjdzie. Proszę z nim się dogadać — odpowiedział i ruszył w stronę łodzi.

Ja zaś podeszłam do stojaka z mapami. Wyciagnęłam Europę i zaczęłam szukać celu. Nie tylko była tam Walia, ale należące do niej wyspy. Jedna z nich nazywała się Cairnholm. Czyli, że to żaden bank, a wyspa.
Miałam mętlik. To mam udać się bezpośrednio do Walii, czy do jej odłamów? Na miejscu się zobaczy. Odłożyłam mapę, gdy ujrzałam właściciela.

— Czego dusza pragnie? — uśmiechnął się i zaprosił do stolika.

— Walia — wypaliłam. — Muszę się tam dostać.

— Ale nie łodzią.

— Właśnie nią chciałam to zrobić. — Byłam lekko zmieszana. Na początku wydawało się, że wszystko powinno iść gładko.

— Ale nie moją. Mogę zawieść cię wokół Florydy, albo do wysp Ameryki Środkowej, ale nie do Walii. To pół świata! A jak nie świat to ocean.

— To czym mam się tam dostać?

— Samolotem. — Sprzedadzą mi bilet? Nie mam jeszcze nawet zrobionego prawa jazdy. Do pełnoletności brakowało mi pięć lat. Na podróż samolotem musiałabym mieć zgodę rodziców, których aktualnie nie miałam.

— Nie sprzedadzą mi. Poza tym nie wiem jak zdobyć bilet. Proszę, muszę się tam znaleźć. — Pamiętaj, stary z kruchym sercem człowiek. — Zmarła mi babcia. Muszę być na pogrzebie.

— A rodzice? — Myślałam, że rozpłaczę się na myśl o rodzicach.

— Nie żyją. Miałam tu być do momentu jak babcia po mnie przyjedzie, a wyszło jak wyszło. — Do głowy przyszedł mi pewien genialny pomysł. — Orientuje się pan w numerach kierunkowych?

— Powiedzmy, że tak.

— A dokąd jest ten? — Wyciągnęłam karteczkę, zasłaniając przy tym treść wiadomości.

— Jest w cholerę tych państw i nie znam do każdego, ale taki chyba nie istnieje.

— Jest pan pewien?

— Nie. — Zabije tę kobietę jak ją znajdę! Właściciel wyciągnął grubą książkę. Przewrócił kilka stron i westchnął. — Ale jakby nie patrzeć to jest podobny do tego z Walii.

— Naprawdę?

— Nie jestem pewien, ale tak.

Osobliwa HistoriaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz