IX

154 26 21
                                    

- Michael. Michael, obudź się - blondyn usłyszał znajomy głos.

Otworzył powoli oczy i cały podskoczył w szoku. Leżał na środku jakiejś łąki. Słońce było gdzieś wysoko, a ciepły zefir przeczesywał jego włosy. Trawa była żywo zielona, przyprawiona czerwonymi i granatowymi kwiatami chabrów. Nad nim stał mężczyzna, którego nie mógł z nikim pomylić.

- Tata!?

- Jak się trzymasz, synu? - zapytał Josef patrząc z góry na blondyna. - Może tak wstaniesz?

Skoczek podniósł się na wysokość swojego ojca i rozglądnął się po okolicy.

- Co to za miejsce? - zapytał zdezorientowany.

- Żadne - odparł Josef i popatrzył na horyzont. - Jesteśmy teraz w twojej głowie, a to jest obraz będący kompilacją naszych ingerencji.

- Chyba nie rozumiem - przyznał Michael, patrząc na góry, które daleko za mgłą trwały wszędzie wokół, gdzie sięgał wzrok.

- Jeszcze nie musisz - ojciec skoczka westchnął. - Ptaszki mi wyśpiewały, że masz jakieś wątpliwości.

Michael zaczął się zastanawiać, czy te ptaszki to metafora czy prawda, bo niczego nie mógł być pewien.

- Weles mówił, że nie chce walczyć. Dlaczego? - zapytał.

- Chce ci namieszać w głowie. On zawsze tylko chciał to robić. Wprowadzać chaos. Nie ma żadnego innego zadania oprócz niszczenia ładu i porządku. To proste.

Michael popatrzył z powrotem na swojego ojca.

- A ja mam go powstrzymać? Teraz to ja mam być strażnikiem ładu i porządku?

- Tak.

Blondyn zmarszczył brwi i przełknął ślinę.

- Wiesz, co on ze mną zrobił? - zapytał z pretensją i już miał zacząć wymieniać obrażenia, których doznał.

- Wiem - odparł lakonicznie ojciec. - Ale to nie miało nic wspólnego z tym, co stanie się na Triglavie. Chciałem ci coś pokazać.

Josef podniósł rękę, po czym niebo zasłoniło się ciemną plamą. Trawa zwiędła, kwiaty znikły. Wszędzie zaczęły latać pyły i grudy. Gdzieś pojawiła się przewrócona sosna. Gdzieś dalej szybko latały ptaki, wydając z siebie nieokreślone dźwięki. Wszystko wokół wyglądało jakby wymykało się jakiejkolwiek kontroli i zasadom. Ponad tym rozbrzmiewały chaotyczne dźwięki organów, skrzypiec i instrumentów dętych.

- To jest świat Welesa - oświadczył starszy Hayböck. - Koszmar. To stanie się z tym, co znasz, jeśli Weles wygra.

Michael patrzył z przerażeniem na to, co go otaczało. Ciemność przechodziła go całego, łaskocząc skórę. Czuł się okropnie źle. Co chwilę miał potrzebę strzepnąć niewidzialne elementy ze swojego ciała. Jednak było ponad tym coś jeszcze. To była muzyka, która zwieńczała całość. Ona nie była chaotyczna. Była złożona, skomplikowana, ale trzymała się rytmu, taktu i tonacji. Była wszechogarniająca i wręcz dyrygowała to, co miało miejsce wokół. Wprawiała Michaela w niepokój, który podsycał wątpliwości w jego sercu.

- Mam dość - oświadczył Michael i jednym raptownym niekontrolowanym ruchem przybrał na siebie zbroję Peruna.

W tym momencie świat pojaśniał. Oczy blondyna zostały zaatakowane ostrymi promieniami. Niebo przybrało piękny głęboki kolor indygo, po którym mozolnie rozchodziły się gałęzie błyskawic. Wokół pojawiły się wysokie budynki, które niewzruszone trwały ponad całym obrazem. Jedynym słowem, które aż się pchało na język, było "piękno". Wszystko nagle stało się poukładane. Trzymało się schematów i dało się usystematyzować.

- A to jest świat bez niego. To rzeczywistość, którą chciał wykreować oryginalny Perun - powiedział Josef. - Jest bez skazy. Jest idealny dla ludzi. To on chciał, żeby im się lepiej żyło.

Po tych słowach uszy Michaela uderzyła nie dająca się znieść cisza. Świat ten był statyczny i niemy. Nigdzie nie było widać żadnych istot żywych, niemal było tam pusto.

- To gdzie są ci ludzie? - zapytał niepewnie skoczek.

Josef pobłażliwie pomachał głową.

- To tylko obraz - odparł. - Nie jest tak perfekcyjny, jaki by był naprawdę. Pokazuję ci to tylko po to, żebyś przejrzał na oczy, że Welesa trzeba powstrzymać.

Michael zamknął na dłuższą chwilę oczy, a gdy znów je otworzył, znowu znajdowali się na łące, na której się obudził kilka chwil wcześniej.

- Jak niby mam to zrobić? Ja nawet porządnie drewna nie umiem rozrąbać, a co dopiero pokonać boga - jęknął młodszy Austriak.

- Michael, posłuchaj. Nie jesteś z tym sam. Każde wcześniejsze wcielenie Peruna jest do twojej dyspozycji. Możesz się z nami skontaktować, kiedy tylko będziesz tego potrzebował - odparł Josef. - Twoje oręże nie jest zwykłymi broniami, to boskie wyposażenie, które też ci pomoże. Musisz uwierzyć w nie, w nas i w siebie samego.

- Tato, ja... Nie dam rady. Jestem skoczkiem narciarskim, nie wojownikiem. Nie jestem gotów - Michael kucnął, trzymając głowę w dłoniach.

- Nikt z nas nie był - powiedział trochę do siebie, trochę do syna. - Ale jednocześnie nigdy nie jest się bardziej gotowym.

- Dobra, powiedzmy, że uda mi się. Że teraz poświęcę się na przygotowania. Czemu trzeba z nim walczyć każdego roku? - zapytał Michael wciąż będąc skulonym przy ziemi.

- Welesa nie da się zabić. Będzie powracał, dopóki nie uda mu się dopiąć swego - oświadczył Josef. - To dlatego nie było mnie nigdy w domu na początku wiosny - dodał przygnębionym głosem.

Michaelowi zrobiło się przykro. Pamiętał, jak jego mama i brat przeżywali całą tę sytuację i wiedział, że Alex wciąż nie wybaczył ojcu. Skoczek nie chciał stać się drugim nim, ale bał się, że jest to nieuniknione.

- Michael, podnieś się, proszę - Josef zamknął swojego syna w szczelnym uścisku i poklepał go po plecach. - Teraz już znikam, ale jeśli będziesz potrzebował, znowu mnie zobaczysz.

- Chciałbym cię jeszcze zatrzymać, ale pewnie znowu nie mam co na to liczyć - burknął blondyn, na co jego ojciec obdarzył go szerokim uśmiechem.

Josef popchnął Michaela z potężną siłą, tak, że upadł na ziemię, a przez uderzenie zamknął oczy. Po ich otworzeniu czuł się bardzo rześko i wypoczęty. Leżał w swoim łóżku pod kołdrą, spod której wystawała mu lewa noga. Ściągnął ją z siebie i w samych bokserkach poszedł do łazienki. Po kilku chwilach wszedł do salonu, w którym na sofie leżał Stefan, robiący coś na telefonie. Gdy spostrzegł blondyna uśmiechnął się i zapytał o samopoczucie.

"Fantastycznie" pomyślał Hayböck.

W tym momencie nie chcąc na nic odpowiadać podszedł do zlewu i oparł się o blat w kuchni.

- Lepiej - odparł.

- Pamiętasz, że dziś wieczorem mamy być w Innsbrucku, prawda? - zapytał Krafti. - Na pewno czujesz się na siłach żeby jechać? Mogę wszystko wyjaśnić trenerowi.

- Stef - szepnął Michael, zastanawiając się, co zrobić.

Fizycznie czuł się już wyśmienicie, ale  chciał mieć dzień dla siebie.

- Powiedz Kuttinowi coś innego, nie mów mu prawdy - poprosił przyjaciela.

Kraft trochę posmutniał, bo mimo wszystko myślał, że razem tam pojadą. Zawsze tak robili. Ciężko westchnął i oświadczył, że spełni prośbę.

- Dziękuję, naprawdę, nie wiem, czym sobie na ciebie zasłużyłem - powiedział patrząc na Stefana siedzącego z włosami sterczącymi pod skosem w jedną stronę.

- Ja też nie wiem - oświadczył Kraft i zarzucając na siebie kołdrę, niczym królewska szatę udał się majestatycznym krokiem do łazienki.

Dziedzic burzy | Hayböck VCUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz