XI

145 25 11
                                    

- Nie, Michi. Obiecałem sobie, że posprzątam kuchnię, bo wygląda jak chlew - odmówił Stefan. - Dzisiaj u ciebie nie przenocuję.

- Wciąż nie rozumiem, czemu mieszkasz w tym małym mieszkanku, jesteś najlepszym skoczkiem tego sezonu, masz pieniądze. Mógłbyś sobie kupić porządny dom, albo wybudować od podstaw - zauważył Michael patrząc na bloczek, w którym swoją kwaterę miał Kraft.

- I co, miałbym mieszkać w jakimś domu całkiem sam jak ty? - Kraft podniósł jedną z brwi. - Czułbym się strasznie samotny - przyznał.

Michael popatrzył przez przednią szybę. On czuł się tak bardzo rzadko, ale może to dlatego, że dużo czasu u niego przesiadywał Stefan. Głośno westchnął i w końcu dał za wygraną. Pomyślał, że jeśli Kraft się wybuduje, to jeszcze nie będzie mu się chciało do niego przyjeżdżać.

Michael wróciwszy do domu czuł się mniej zmęczony, niż przypuszczał, że będzie. Zresztą od czasu feralnej burzowej nocy niemal cały czas czuł się pełen energii. Sam zauważył tę zależność i przyjął za fakt, że jest to ściśle powiązane.

Usiadł na swoim łóżku i zaczął przeglądać płyty na półce. Zadecydował wreszcie, że włączy dla odmiany Mozarta, którego dostał na dwudzieste piąte urodziny od mamy. Z zamkniętymi oczami przysłuchiwał się wykonaniu orkiestry, której pochodzenia zapomniał sprawdzić. Słuchając niesfornych melodii, znowu wrócił myślami do rozmów z Welesem i swoim ojcem. Muzyka. To ona wydawała się być tym nieuchwytnym elementem, który mu nie pasował do układanki. Potrzebował znaleźć jego położenie w tej sieci boskich zawiłości, ale wiedział, że samemu będzie mu ciężko. Wtedy to przypomniał sobie słowa Josefa, który twierdził, że w każdej chwili może skontaktować się z poprzednimi wcieleniami Peruna. Postanowił przynajmniej spróbować nawiązać kontakt.

Wyłączył wieżę i ze skupieniem poszedł do salonu. Jednym, już wprawnym ruchem przydział boską zbroję. Obok na podłogę upadł z hukiem młot, który pojawiał się najrzadziej przy takich incydentach, co szło za tym, że Michael miał mało z nim do czynienia. Ujął go w ręce i usiadł po turecku na samym środku dywanika, znajdującym się między sofą a telewizorem. Zamknął oczy i samemu nie wiedząc, co chce zrobić, siedział w ciszy, pewnie trzymając młot. Po pewnym czasie zrezygnował z tej farsy i otworzył oczy.

- Matko FISowska! - wrzasnął, gdy zorientował się, że miejsce jego położenia nie miało nic wspólnego z jego domem. 

Wokół była jedynie pustka. Dopiero w dali widniały jakieś zarysy, których Michael nie mógł zidentyfikować. Miał wrażenie, że pod nim również niczego nie było, a jednak siedział tak stabilnie jak na twardej podłodze. Na przeciwko niego siedział mężczyzna ubrany dokładnie tak, jak on. Również był zawieszony w przestrzeni. Skoczek nie znał go, ale czuł, że powinien. Jakby kiedyś o nim słyszał, ale nigdy wcześniej nie zobaczył go twarzą w twarz.

- No proszę, nie sądziłem, że będzie nam dane się spotkać - powiedział mężczyzna.

Wyglądał na około pięćdziesiąt lat, na głowie miał krótko ścięte, silne, acz siwe włosy. Patrzył na Michaela błękitnymi oczami z miłością, której blondyn nie rozumiał, choć zaczynał powoli spodziewać się, jak brzmi jego imię.

- Kim jesteś? - zapytał młodszy.

- Nazywam się Gabriel Hayböck i jestem ojcem twego ojca - odparł. - Wiedziałem, że syn Josefa będzie silny tak jak on i równie przystojny jak ja - zaśmiał się.

- Dziadku - szepnął Michael. - No tak! Przecież to oczywiste, ty też musiałeś być Perunem! Tata mi opowiadał, że zginąłeś w katastrofie lądowej, że pociągi się zderzyły. A ty po prostu zrobiłeś to samo, co on zrobił jakiś czas temu... No właśnie co?

- To jeszcze nie jest wiedza, którą potrzebujesz - powiedział Gabriel. - Chciałeś z kimś porozmawiać z innego powodu, prawda?

- Tak - młody Hayböck oparł ręce o kolana i popatrzył w nieskończoną przestrzeń pod sobą. - Weles. Jak go pokonać?

- Każdy ma na to swój sposób - odpowiedział Gabriel. - Każdy z nas preferował różne formy walki i miał swojego faworyta wśród oręża Peruna. Każde z tych narzędzi niesie ze sobą inne walory i ty powinieneś zdecydować, który ci najbardziej pasuje. Nie ma jednej drogi, ale ta, którą wybierzesz, będzie tą jedną. Nie martw się, twój tata sikał ze strachu przed pierwszym razem. Potem robi się z tego rutyna, naprawdę.

Michael uśmiechnął się pod nosem na tę perspektywę.

- Jak on to zrobił za pierwszym razem?

- Nie wiem, on to tylko wie - dziadek wzruszył ramionami.

- A ty? - dopytał Michael. 

- Ja najbardziej polegałem na tarczy, ale znowu chcę zaznaczyć, że ty musisz znaleźć swój sposób - odparł Gabriel tonem nauczyciela, który po raz setny tłumaczy coś swojemu uczniowi.  - Trochę ci w tym pomogę. Wyobraź sobie to. Nasz układ słoneczny działa dzięki zrównoważonym siłom, odśrodkowej, pędom naszych planet i grawitacji wszystkich tych ciał. Do tego dochodzą wszystkie oddziaływania obiektów spoza jego obrębu. Tak samo działali bogowie Panteonu.  Każdy z nich robił swoje niezależnie, ale w syntezie powstała Ziemia i ludzie. Nie jest idealnie, jednak w swoim chaosie nasz świat jest poukładany. Ciągle ewoluuje, ale zmiany ewolucyjne nie powinny być rewolucyjne, bo nie wiadomo, jaki mogłyby mieć efekt.

- Gadasz jak polityk - wtrącił Michael.

- Może i tak. Po prostu twoim głównym celem jest zachowanie równowagi, wiesz, balans i te sprawy - wybrnął starszy. - A teraz proszę, dotknę cię w pierś, po czym poczujesz nagły napływ wiedzy i umiejętności, które powinieneś trenować, jeśli masz nadzieję, na wykorzystanie ich podczas walki z Welesem.

- Jestem pod wrażeniem, że mi to powiedziałeś. Tata po prostu by to zrobił, myśląc sobie, że załapię, o co mu chodzi i co się dzieje - zażartował Michael.

- Nie ma sprawy - odparł dziadek. - Trzymam kciuki.

Dzięki szybkiemu ruchowi ręki jego palec wskazujący znalazł się na piersi Michaela, który z potężną siłą zaczął lecieć do tyłu, a obraz jego dziadka z każdą chwilą się pomniejszał, aż w końcu całkowicie zniknął. Wokół zaczęły pojawiać się małe błyszczące kropeczki, przypominające gwiazdy, wokół których po pewnym czasie zaczęły rozchodzić się dymy i pyły o przeróżnych barwach. W pewnym momencie, zdał sobie sprawę, że te formacje przybierają kształty mebli w jego salonie, a sam dobrze poczuł, że siedzi na miękkim dywaniku.

Znalazłszy się z powrotem w domu poczuł w ciele ogromny napływ energii. Dopiero gdy wstał, otworzył oczy i z zaciśniętymi pięściami krzyknął na cały głos. Po pomieszczeniu rozeszły się potężne wyładowania elektryczne. Czyste strumienie prądu rozchodziły się jak ogniste języki po ścianach, a wszystkie urządzenia elektryczne zaczęły swą pracę na zwiększonych obrotach. Gdy lampy oślepiały swoim blaskiem, a lodówka zaczęła zamarzać, nagle wszystko zgasło i ucichło. Michael ciężko oddychał ze zmęczenia, ale czuł satysfakcje. Nareszcie poczuł, że ma w sobie więcej niż tylko przypadkowe bronie, które swoją drogą wszystkie leżały na podłodze, topór, młot, łuk ze strzałami i tarcza. 

Blondyn uśmiechnął się do siebie i podszedł do pstryczka od światła. Kliknął raz, potem z powrotem i znowu. Nie działał.

- To chyba jakieś jaja - Michael przybił silną piątkę ze swoją twarzą. - Co ja powiem elektrykowi?

Dziedzic burzy | Hayböck VCUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz