XII

151 28 5
                                    

Każdy kolejny dzień wydawał się być Michaelowi coraz bardziej produktywny. Miał wrażenie, że przybiera na sile i umiejętnościach z każdą chwilą, a w jego sercu pojawiała się coraz większa uzasadniona pewność siebie. Co prawda, nie trenował ani trochę skoków narciarskich, ale jego forma nie była najważniejszą kwestią w tym czasie. Trener nie raz próbował się do niego dodzwonić. Nie tylko narodowy, ale personalny także. Odrzucał te połączenia, z nadzieją, że po wszystkim da radę im wszystko wyjaśnić, to znaczy wcisnąć wiarygodny kit. Niestety opuszczone treningi sportowe i częste przebywanie samemu w lesie przyczyniły się do tego, że przez ostatnie dwa tygodnie widział się ze Stefanem tylko dwa razy. Za każdym razem, gdy się żegnali, czuł jakiś niewyjaśniony żal, jakby tęsknotę na zapas. Nie chciał dawać mu iść ani na chwilę. Choć z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że przebywając w jego obecności zwiększa ryzyko poznania przez niego sekretu o Perunie.

Następnej soboty, gdy do pełni księżyca zostało około tygodnia, Hayböck pod przykrywką joggingu wybiegł w stronę lasu, słońce powoli chyliło się ku zachodowi, ale nie było potrzebne do realizacji zamierzeń blondyna. Skoczek znalazł się dokładnie w tym miejscu, w którym po raz ostatni widział realnie swojego ojca, a więc i dostał boskie moce. W miejscu krateru trwała sobie brudna kałuża zrodzona przez deszcz poprzedniego dnia. Michael myślał, żeby zrobić to, co miał w planach, od samej rozmowy ze swoim bratem. To była jedna z tych rzeczy, które wydawały się być najprzyjemniejsze, a jednak najtrudniejsze. Mowa tu o locie. Michael przydział zbroję Peruna, przy czym zwinnym ruchem uratował łuk i kołczan ze strzałami przed upadkiem na błotnistą ziemię. Przymocował to oręże do siebie nawzajem i przewiesił przez ramię. 

Blondyn począł płynnie ruszać ramionami, przy czym wokół jego dłoni zaczęły pojawiać się iskry. Do jego uszy doszło głuche skwierczenie, które uznał za dobry znak. Na dłuższą chwilę zamknął oczy, a gdy znowu je otworzył, odbił się nogami od ziemi w sposób przypominający, jak to robił na progu skoczni. Jednak teraz było inaczej, bo nie miał na sobie nart, a rozpęd zaczął nabierać dopiero, gdy się odbił, a nie na odwrót. Grawitacja nie pociągnęła go w dół, żeby, jak to ma w zwyczaju, zwrócić go lądowi, ale puściła go wolno w górę, Michael piął się pionowo coraz wyżej, a powietrze, które zostawało pod nim muskało jego włosy. Blondyn nie mógł opanować swoich pozytywnych emocji, na jego twarzy pojawił się uśmiech spotęgowany chichotem. Wiedział, że ma wszystko pod kontrolą i nie ma się czego obawiać, nagle nie spadnie. Z tej wysokości widział jeszcze słońce, choć pod nim świat krył się już w cieniu nocy. Kilkoma ruchami wywołał pojawienie się wokół niego kilku płomieni i wiązek prądu. Tutaj nie musiał się martwić o to, że coś spłonie, bo nie było co. 

Skoczek postanowił zrobić sobie dalszą podróż. Wtedy, gdy już się ściemniło, była najmniejsza szansa, że ktoś go zauważy. Dokładnie przyjrzał się układom ulic, które wyróżniały się światłem latarni, żeby nie miał problemu z powrotem, po czym ruszył na południe. Próbował robić różne ewolucje, naśladując samolot, na którego pilota się uczył na specjalnym kursie. To doświadczenie było jednak czymś zupełnie innym. Czuł ogromną wolność i swobodę. 

W pewnym momencie poczuł coś jeszcze innego, jakąś siłę, albo energię, która miała swoje źródło niedaleko. Z ciekawości  zmienił trochę tor lotu i niezgrabnie wylądował na ziemi. Jakby widzieli go sędziowie daliby mu po piętnaście punktów za brak telemarku. Michael znalazł się w jakichś górach, ale nie był pewien, gdzie dokładnie. Słyszał w oddali wesołe śpiewy i dźwięki muzyki. Po cichu przemierzał las, by znaleźć się bliżej jej źródła. Po kilkunastu metrach dojrzał ognisko, które falującym ciepłym światłem oplatało grupkę siedzącą na pieńkach.

- Hvala, hvala! - krzyknął gitarzysta, gdy wszyscy zaczęli klaskać po końcu jego piosenki.

Skoczek uśmiechnął się i złapał się na tym, że sam też chciał zacząć klaskać. Następnie instrumentalista zapytał o coś swoich kompanów, a po chwili do ich uszu dobiegały kolejne dźwięki gitary. Tym razem była to tajemnicza ballada, pięknie zderzająca ze sobą molowe i durowe akordy. Było w niej coś niepokojącego, a jednocześnie pociągającego. Michael dobrze widział, że bardzo im się podoba ta melodia i nie musiał czekać długo, aż do szarpnięć strunami przyłączyło się nucenie wszystkich obecnych.

Wtedy jeden z nich wstał. Hayböckowi zdawało się, że wcześniej go nie zauważył. Postać ta była ubrana w ciemne ubranie, które niemal zalewało się z otoczeniem. Ów mężczyzna podszedł do gitarzysty i lekko musnął jego ramię. Michaela uderzyło to, że po jego dotyku w powietrzu został zielonkawo czarny dym. Pozostali zdawali się nie widzieć stojącego. Ten rzucił okiem z uśmiechem na rozśpiewane towarzystwo, jakby patrzył na swoje dzieci. Po tym jedynie odszedł i wtapiając się w ciemne barwy lasu zniknął, zostawiając po sobie mroczną aurę.

- Weles - szepnął o siebie Michael. - Co on tu robił?

Skoczek trochę spanikował i nie myśląc o niczym wzbił się z powrotem w powietrze. To wszystko nie trzymało się kupy. Weles miał wprowadzać chaos, a to, co przed chwilą zobaczył blondyn, bardziej przypominało uśmiechy i radość, tylko tą nieoczywistą. Mimo tej rozterki skoczek przemierzał przestworza starając się nie przegapić punktów charakterystycznych na ziemi, które zapamiętywał lecąc w jedną stronę.

- Nie rozumiem - krzyknął na cały głos, będąc tuż nad swoim domem.

Z potężnym piorunem, w którego był centrum, uderzył o ziemię, po czym oparty na rękach i prawym kolanie nie wstawał z ziemi. Co chwilę, gdy nabierał pewności, co robi, tracił ją i tak na zmianę. Po prostu zaczął się męczyć. Był typem osoby, która zdecydowanie wolała spokój i ustatkowanie, a ostatnio wydarzyło się w jego życiu zdecydowanie zbyt wiele rzeczy, nad którymi nie miał kontroli i nie rozumiał. Do tego jego najbliżsi przyjaciele nie mieli pojęcia, jak mu pomóc, bo bronił się rękami i nogami, żeby tylko się nie dowiedzieli o jego sekrecie.

- O, cholera - kobiecy głos dochodząc do uszu blondyna wprawił go w paraliż. - Michael, czy... Czy to ty?

Skoczek podniósł głowę w stronę domu jego sąsiadki. Tak, to była ona, Claudia Kronecker, stojąca przed nim w koszuli nocnej i kapciach.

- Co to? Jak ten piorun... Jak ty? - nie mogła się wysłowić.

Nie było już odwrotu. Hayböck głośno westchnął i objął swoje policzki dłońmi.

- Wytłumaczę ci. Wszystko. Tylko proszę, chodźmy do mnie - oświadczył Michael i wstał, z błyskiem przywracając swój zwyczajny wygląd.

Claudia z otwartą na maksa buzią poszła w ślady blondyna i wkrótce zniknęli za drzwiami jego domu.

Dziedzic burzy | Hayböck VCUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz