Październik, 1977
– Chyba już czas przestać się oszukiwać – oznajmiła mi poważnym tonem, kiedy tylko weszła do Pokoju Życzeń. – Oboje wiemy, że to nie ma sensu...
– Decker, czy ty ze mną zrywasz? – przerwałem jej i podszedłem bliżej. Jeśli tak było, to chciałem, żeby powiedziała mi to prosto w twarz.
– Mówię o naszych lekcjach – uspokoiła mnie, uśmiechając się przy tym szeroko. – Już ich nie potrzebuję.
Ale mnie wystraszyła! Naprawdę pomyślałem, że to już koniec. I to w dodatku zupełnie niespodziewany, bo przecież było nam razem dobrze. Przytuliła się do mnie i zadarła do góry głowę.
– Możliwe, że masz rację, ale ja lubię te nasze lekcje – odpowiedziałem, nie kryjąc ulgi.
– Przecież nadal możemy się tutaj spotykać – odparła rozbawiona.
Wyplątałem się z jej objęć i wziąłem ją na ręce. Już nie reagowała nerwowo na każdy mój nieprzewidziany gest. Zaniosłem ją na naszą kanapę i położyłem. Usiadłem nachylając się nad nią.
– Nigdy więcej tak mnie nie strasz – szepnąłem.
– Myślałam, że ty niczego się nie boisz – odszepnęła.
– Ja, do dzisiaj, też tak myślałem.
Nachyliłem się jeszcze niżej i pocałowałem ją delikatnie. Objęła mnie za szyję i przyciągnęła do siebie. Z zapałem oddawała pocałunek, a ja wiedziałem, że mogę pozwolić sobie na więcej niż zwykle. Przejechałem językiem po jej wargach, czekając, aż je rozchyli. Nie kazała mi długo czekać. Spragniony wtargnąłem do środka jej ust. O kurczę, nie sądziłem, że jeszcze kiedyś pierwszy, naprawdę namiętny pocałunek, sprawi mi aż taką frajdę. Przywarłem do niej mocno, a po moim ciele rozlało się przyjemne ciepło. Chloe nie spinała się, ale reagowała cudownie na nowe dla niej doznania. Jej gorący język nieśmiało wsunął się w moje usta, a już po chwili odnalazł mój i zaczął z nim swoisty taniec namiętności. Miałem wrażenie, że bardzo jej się to spodobało. Mi zresztą też. Jej ciało wydzielało oszałamiający zapach, który działał na mnie pobudzająco. Przerwałem pocałunek i popatrzyłem na nią z góry. Była zarumieniona i rozczochrana, a jej oczy płonęły tak, że aż zrobiło mi się gorąco. Jej piersi unosiły się kusząco z każdym szybszym oddechem i nie mogłem oderwać od nich wzroku. Przynajmniej do czasu, gdy poczułem jej dłoń na swoim policzku. Chloe przesunęła moją twarz tak, że musiałem spojrzeć jej w oczy. Chyba przesadziłem z tym gapieniem się na jej piersi, bo Decker wyglądała na zakłopotaną. Może jeszcze nie czuła się na to gotowa? Cholera, nie wiedziałem, czy długo dam radę się powstrzymywać.
– Chyba ktoś próbuje tutaj wejść – powiedziała zduszonym szeptem.
– A już się bałem, że zrobiłem coś nie tak – odetchnąłem z ulgą.
Chloe poprawiła fryzurę i usiadła grzecznie na kanapie. Zaśmiałem się cicho widząc jej starania, by zachować pozory. Podszedłem do drzwi, zza których rzeczywiście dobiegały odgłosy, jakby ktoś siłował się z klamką. Otworzyłem je gwałtownie i odsunąłem się szybko na bok, by uniknąć zderzenia z wpadającym do Pokoju Życzeń Potterem.
– Wystarczyło zapukać – wytknąłem mu.
Byłem zły, że przerwał nam w tak interesującym momencie, ale też zaintrygowany tym, co go do tego skłoniło.
– Pukałem, ale nie słyszeliście – uśmiechnął się wrednie, ale już po chwili spoważniał. – Łapo, mamy problem.
– Jaki? – spytałem, chociaż domyślałem się, o co może chodzić, jeśli używał mojej ksywki.
– Remus źle się czuje... Powinniśmy być przy nim... za jakąś godzinę – odpowiedział bardzo się przy tym starając, żeby nie zdradzić Chloe tajemnicy Lupina.
– Jasne. Spotkamy się na dole – stwierdziłem i gestem wskazałem mu drzwi.
James zaczął się cofać, ale już stojąc w progu, szepnął do mnie:
– Powiedz jej – po czym wyszedł z Pokoju, a ja zrozumiałem, że to Remus kazał mu to powiedzieć. Miałem jego zgodę na wtajemniczenie Decker.
Chloe podeszła do okna, które pojawiło się na jednej ze ścian i wpatrywała się w niebo. Kiedy stanąłem obok niej, myśląc o tym, jak jej powiedzieć o przypadłości Lunatyka, odwróciła się twarzą do mnie.
– Trochę na to za wcześnie, prawda? – spytała. – Do pełni jeszcze cztery dni.
– Skąd wiesz? – wyrwało mi się.
– To widać... – odparła, ale widząc moje pytające spojrzenie, dodała: – Mój znajomy miał taki sam problem.
– Czyli sama się domyśliłaś? – niedowierzałem.
– Tak... jeszcze w zeszłym roku. Tylko wciąż nie wiem, jakim cudem możecie być przy nim podczas pełni... dla ludzi to...
– Niebezpieczne, wiem – spodziewałem się, że będę musiał powiedzieć jej całą prawdę. – Ale nie dla zwierząt...
Odsunąłem się od niej i zmieniłem w wilczarza. Jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia, ale wbrew temu, czego się obawiałem, nie przestraszyła się mojej animagicznej postaci. Przeciwnie. Po chwili roześmiała się i podrapała mnie za uchem.
– James i Peter też są animagami? – spytała tylko.
Szczeknąłem i pomerdałem ogonem. Decker zamyśliła się nad czymś głęboko, a ja zmieniłem się z powrotem w człowieka.
– Nie musisz się o mnie bać – zapewniłem ją. – Nic mi nie będzie.
– Syriusz, nie będę... jeśli zabierzesz mnie ze sobą... – poprosiła, jakby chodziło o zwykły spacer w świetle księżyca.
– Nie ma mowy! Sama przed chwilą mówiłaś, że to zbyt niebezpieczne! – zaprzeczyłem stanowczo. – Nie będę cię narażał, ale obiecuję, że wrócę do ciebie rano i wszystko ci opowiem.
Żeby nie musieć patrzeć na zawód na jej twarzy, odwróciłem się i już miałem wyjść, gdy poczułem miękki dotyk łap na swoim ramieniu! Co do cholery?! Ponownie się odwróciłem i stanąłem oko w oko z przepiękną czarną panterą, o intensywnie zielonych oczach. Chloe, bo to musiała być ona, opadła na cztery łapy i przykryła je ogonem. Musiałem przyznać, pomimo szoku, że bardzo to do niej pasowało.
– Nie tylko ty masz swoje sekrety – zachichotała, gdy przemieniła się z powrotem.
– Czegoś takiego się nie spodziewałem – stwierdziłem wstrząśnięty. – Jak... to znaczy... długo ćwiczyłaś, zanim udało ci się to opanować?
– Wcale tego nie chciałam... To... stało się samo... – zaczęła się plątać.
– Decker, nie zostaje się animagiem przez przypadek.
– Raczej przez zbieg okoliczności... – stwierdziła i nagle posmutniała. – Pamiętasz, jak ci mówiłam, że moi rodzice kazali mi udawać, że niczym się nie różnię od moich mugolskich koleżanek? – skinąłem głową, więc kontynuowała – No właśnie. W tę noc, gdy zginęli... siedziałam w swoim pokoju i przeglądałam podręcznik do transmutacji... a w tle grał telewizor...
– To taka duża czarna skrzynka, która stała także w salonie? – upewniałem się, przypominając sobie, co na ten temat mówiła Lily.
– Tak... czasem lubiłam oglądać programy przyrodnicze... akurat wtedy leciało coś o wielkich kotach... I kiedy zorientowałam się, że w domu dzieje się coś złego... uciekłam przez okno... ale już jako pantera – zakończyła swoją opowieść.
– To rzeczywiście niezwykły zbieg okoliczności – powiedziałem niezdolny do wymyślenia czegoś bardziej oryginalnego. – Ktoś wie o tym, że jesteś animagiem?
– Dyrektor… to jego ludzie znaleźli mnie tamtej nocy. A profesor McGonagall pomogła mi opanować przemianę, bo początkowo myślałam, że zostanę panterą na resztę życia – wzdrygnęła się na samą myśl o tym.
– O nas nikt nie wie – powiedziałem z dumą. – I lepiej, żeby tak pozostało… nie chcemy narażać Remusa na nieprzyjemności…
– Tak a propos… nie powinniśmy już iść? – spytała z niewinnym uśmiechem.
– Nie odpuścisz prawda? – upewniłem się na wszelki wypadek.
– Nie ma mowy – roześmiała się powtarzając moje własne słowa.
Objąłem ją i poprowadziłem na dół. Już z daleka widziałem niedowierzające spojrzenia moich przyjaciół. No to szykowała się niezła zabawa, kiedy się dowiedzą.
– Zwariowałeś? – bardziej stwierdził niż spytał James.
– Nie panikuj… – odparłem. – Decker idzie z nami.
– Ja nie będę jej pilnował… Robisz to na własną odpowiedzialność – warknął James.
– Jasne, jakbym była małym dzieckiem – prychnęła zirytowana Chloe.
– Może już chodźmy? Zaraz wzejdzie księżyc… – wtrącił się Pettigrew. – Może dzisiaj jeszcze nie dojdzie do przemiany, ale Remus naprawdę źle wyglądał.
Przypomnienie o potrzebującym nas przyjacielu trochę uspokoiło nasze temperamenty, bo obaj z Jamesem powstrzymaliśmy się od wszczęcia awantury, która już wisiała w powietrzu. Wszyscy razem wyszliśmy na błonia i ruszyliśmy w stronę Wierzby Bijącej starając się unikać plam światła padających z okien na trawę. W końcu przystanęliśmy i wtedy, bez uprzedzenia, James zmienił się w jelenia. Natarł rogami na Chloe, ewidentnie tylko po to, by ją przestraszyć i zniechęcić do dalszej części eskapady. Jego plan powiódł się tylko połowicznie. Decker, wystraszona jego gwałtownością, rzeczywiście odskoczyła o kilka kroków, ale zanim Rogacz powtórzył swój manewr, przemieniła się i zaatakowała go. Potter odgalopował od niej i spojrzał na mnie z wyrzutem, bo zacząłem się śmiać. Chloe siedziała na trawie, szykując się do kolejnego skoku, a jej zielone ślepia śledziły uważnie każdy ruch Jamesa.
– Sam się o to prosiłeś – stwierdziłem tylko.
– Ciekawe, co ja mam teraz zrobić? – spytał żałośnie Peter.
Było to bardzo dobre pytanie. Zwierzęca natura Chloe mogła wziąć górę nad jej zdrowym rozsądkiem i wtedy Glizdogon byłby w niezłych tarapatach. Jednak wierzyłem w to, że dziewczyna zapanuje nad instynktem.
– Zaraz się przekonamy – mruknąłem, dając mu znać, żeby się przemienił.
Decker nie okazała zainteresowania szczurem, więc odetchnąłem z ulgą. I w końcu sam także zmieniłem się w psa, żeby móc się z nimi porozumiewać.
– Mogłeś nas uprzedzić – usłyszałem głos Rogacza.
– Wtedy nie byłoby tak zabawnie – odparłem.
– Całe szczęście, że Decker panuje nad sobą – mruknął James.
– Wyluzuj, Rogaczu – stwierdziłem ze śmiechem.
– Rogacz? Serio? – roześmiała się Chloe. – Wyjątkowo nietrafiona ksywka.
– A co ci się w niej nie podoba? – zdziwił się Potter.
– Bo wiesz… mugole tak nazywają mężczyzn, którym kobiety przyprawiają rogi... – wyjaśniła, ale widząc, że nadal żaden z nas nie rozumie, o co jej chodzi, dodała: – To znaczy, że ich zdradzają.
Wszyscy parsknęli śmiechem, z wyjątkiem Jamesa, który opuścił łeb i przez chwilę analizował jej słowa w milczeniu. W końcu i on się roześmiał, chociaż chyba nie do końca szczerze. Musiało go to zaboleć. Pacnąłem go pocieszająco łapą w grzbiet i pyskiem wskazałem na Wierzbę Bijącą.
– Chyba już czas – stwierdziłem i zwróciłem się do Chloe: – Teraz pokażę cię tę drogę, którą wymykaliśmy się ze szkoły.
– W końcu – roześmiała się.
Peter nacisnął narośl na pniu Wierzby i wejście do tajnego tunelu stanęło przed nami otworem. Decker rozglądała się ciekawie dookoła. Glizdogon wszedł za nami jako ostatni i od środka odmroził drzewo. A później przemknął między naszymi nogami i pierwszy pobiegł tunelem do Wrzeszczącej Chaty. Chyba nie czuł się zbyt bezpiecznie w towarzystwie kota. James kroczył z godnością, starając się porożem nie zaczepiać o ściany i sufit, a ja co chwila zaczepiałem Chloe. Pantera dawała mi do zrozumienia, że jeszcze raz trącę jej ogon, to pożałuję, ale nie wyrażała tych myśli na głos. Była piękna i dumna, jak każdy kot, i poruszała się z gracją, zupełnie jak jej ludzka postać. W końcu nie wytrzymała – rzuciła się na mnie i przygniotła przednimi łapami do ziemi.
– Wydaje ci się, że jesteś zabawny? – spytała, mrużąc groźnie oczy.
– Nie wydaje mi się, ja to wiem – roześmiałem się.
Puściła mnie i poczekała aż wstanę, a później złapała zębami za mój ogon. No dobra, nie było to zbyt przyjemne uczucie, nawet, jeśli zrobiła to bardzo delikatnie.
– Już nie będę, obiecuję – powiedziałem, a ona, zadowolona z siebie, zamruczała radośnie.
– Ty też masz jakieś idiotyczne przezwisko? – spytała złośliwie.
– Nie – odparłem z godnością, pilnując, by mój ogon nie znalazł się w pobliżu jej pyska. – Moje jest w porządku.
– To jak nazywają cię przyjaciele? – dopytywała, a mi się wydawało, że w jej głosie słyszałem nutę żalu.
– Łapa – powiedziałem i udawałem, że się jej kłaniam, jakbym się przedstawiał.
– Ładnie – stwierdziła Chloe, szczerząc zęby w uśmiechu, co w wykonaniu pantery było dosyć przerażające. – A Peter?
– Glizdogon, a Remus to Lunatyk – odpowiedział jej James, który nagle zatrzymał się, bo zbliżaliśmy się do zwężenia, które kończyło tunel. – Ty też chcesz mieć jakąś ksywkę?
– Chyba podziękuję…
Weszliśmy w końcu po schodach i z prawdziwą ulgą zobaczyliśmy Remusa w jego własnej, choć wyjątkowo mizernej, postaci. Nie naradzając się zmieniliśmy się w ludzi i podeszliśmy do jego łóżka.
– Chloe, ty też? – jęknął Lupin. – Nie mogłaś im wytłumaczyć, że to zbyt duże ryzyko? Mnie nie chcą słuchać.
– Żartujesz? Miałabym przegapić taką okazję? – roześmiała się.
– Nikt by cię nie podejrzewał o taką skłonność do ryzyka – mruknął James, który chyba wciąż był obrażony na nią, za to, że napędziła mu strachu.
– Lubię zaskakiwać – odcięła się.
– Jeśli macie zamiar się kłócić, to idźcie stąd, ja naprawdę źle się czuję – przerwał im Remus.
– My się nie kłócimy – zaprzeczył odruchowo James, ale przymknął się, gdy spojrzał na poszarzałą z bólu twarz przyjaciela.
Usiedliśmy wokół łóżka, na którym leżał Lupin i opowiadaliśmy Chloe, jak odkryliśmy, że jeden z nas jest wilkołakiem i o tym, że nie mogliśmy zostawić go samego z tym problemem. Śmiała się słuchając o naszych pierwszych próbach zmienienia się w zwierzęta, ale widziałem, że mimo to udało nam się jej zaimponować. Ona z kolei opowiadała o swoim znajomym, który nie miał tyle szczęścia, co Remus. O tym, jak jego rodzice zamykali go w jaskini, do której wejście zablokowali grubymi kratami i o tym, jak któregoś razu nie polecieli po niego, chcąc, żeby zdechł tam z głodu. Podobno wtedy Elizabeth pokazała im, co potrafi i chłopak wrócił do domu, ale już nigdy nie mógł spotykać się z dawnymi znajomymi.
Jej historia była niezwykle poruszająca, a mi nagle zrobiło się bardzo nieprzyjemnie, gdy pomyślałem, że zawsze traktowałem Remusa jak w gruncie rzeczy niezbyt groźne zwierzątko, a tymczasem przez większą część naszej społeczności był postrzegany tak, jak tamten chłopak – jak potwór, którego należy izolować. Nie dziwiłem się, że jego rodzice ukrywali przed całym światem fakt, że ich syn jest wilkołakiem. Podziwiałem ich za to i czułem wdzięczność do Dumbledore’a, że pozwolił Lupinowi normalnie chodzić do szkoły. Sądząc po minie Jamesa, on też myślał podobnie, a zawstydzony Remus odwrócił twarz do ściany, żeby ukryć targające nim uczucia. Chloe usiadła bliżej niego i pogłaskała go po policzku a później przytuliła go mówiąc mu, że nie ma się czego wstydzić. I że wszyscy jesteśmy tam dla niego. Żaden z nas nie zrobiłby czegoś takiego, a Lunatyk najwyraźniej potrzebował chwili czułości, bo nie protestował, tylko pozwolił się jej pocieszać. A mnie zaczął trafiać szlag, bo to była moja dziewczyna, do cholery! Niech sobie go Mary pociesza.
Decker chyba wyczuła moje zdenerwowanie, bo odsunęła się od Remusa i usiadła obok mnie na podłodze. Wtuliła się we mnie i już się nie odzywała. Zresztą, nikomu jakoś się nie spieszyło, żeby poruszać jakikolwiek temat. W milczeniu dotrwaliśmy do rana, kiedy to my musieliśmy wrócić do szkoły, a Remus w samotności poczekać na kolejną noc i nasze odwiedziny.~*~
Następne dni wyglądały podobnie: od rana staraliśmy się nie zasnąć podczas lekcji, po południu odsypialiśmy nocne wypady do Wrzeszczącej Chaty, a wieczorem planowaliśmy, co będziemy robić w nocy. Remus, co prawda, czuł się gorzej niż zwykle, ale przemienił się dopiero dzień przed pełnią, więc nawet udało nam się go namówić na wypad do Hogsmeade.
Chloe zaskakująco szybko wpasowała się w naszą paczkę. I bez cienia sprzeciwu godziła się na każdy nasz, nawet najbardziej szalony, pomysł. Zresztą, jako pantera nie bała się niczego, była też bardziej dzika i nieprzewidywalna niż którykolwiek z nas. Swoim zachowaniem zaimponowała nawet Jamesowi, który zazwyczaj był tym najmniej odpowiedzialnym i skorym do wpadania w kłopoty. Podobała mi się taka, ale mimo wszystko wolałem, żeby na co dzień pozostała spokojna i delikatna.
– Dobrze, że już po wszystkim – oznajmiła mi w piątek wieczorem, po ostatniej lekcji. – Chyba już bym nie dała rady przeżyć kolejnej takiej nocy.
– Jakoś nie było widać po tobie zmęczenia – stwierdziłem z przekąsem.
– Może nie… – zamyśliła się. – Ale wolałabym się wyspać przed jutrzejszym wyjściem do Hogsmeade.
– Zupełnie o tym zapomniałem – wyznałem zakłopotany. – A gdzie dokładnie chciałabyś pójść?
– Och, jestem pewna, że coś wymyślisz – odparła z uśmiechem. – Jakieś miłe, ciche, ustronne miejsce…
– Ustronne? – upewniłem się, a Chloe skinęła głową. – W takim razie… możesz zacząć się bać.
Pocałowałem ją w policzek i, wbrew pierwotnym planom, udałem się prosto do swojej sypialni. Jeśli tak bardzo chciała pobyć ze mną sam na sam, to nie chciałem jej rozczarować. Zatarłem ręce i uśmiechnąłem się. Musiałem przespać się choć kilka godzin i zregenerować nadwątlone siły, a później jeszcze przygotować dla niej niespodziankę w tym ustronnym miejscu, w które zamierzałem ją zabrać i wrócić do zamku przed świtem. Jednak układając w głowie ten plan nie pomyślałem o tym, że zmęczenie weźmie nade mną górę. Zasnąłem natychmiast i zamiast o północy, obudziłem się dopiero na śniadanie. Trudno. Byłem zmuszony improwizować, ale w końcu to nic nowego dla mnie, prawda? No właśnie.*************************************
Przy okazji zapraszam na moje nowe-stare opowiadanie o Severusie Snape'ie! Od niego wszystko się zaczęło :)
https://my.w.tt/KMgW0TqFDK
CZYTASZ
Pamiętnik Syriusza
FanfictionDo czego człowieka może doprowadzić chwila zazdrości? Długo się nad tym zastanawiałem. Może czasami uważałem się za lepszego od Jamesa, przynajmniej w pewnych kwestiach, ale nigdy niczego mu nie zazdrościłem. Aż do teraz. On miał odwagę przyznać, cz...