30.

251 13 14
                                    

Ślub i wesele szybko stały się miłym wspomnieniem, które stopniowo bladło w obliczu szarej, smutnej rzeczywistości. Nie można było dłużej udawać, że wojna nas nie dotyczy, że to nie nasza sprawa. Przecież chcieliśmy walczyć z siłami ciemności, a przez długi czas siedzieliśmy bezpiecznie ukryci w Dolinie Godryka.


Dumbledore jeszcze przed końcem października doszedł do podobnych wniosków, bo wezwał nas do siebie i poinformował o tym, co będzie należało do naszych obowiązków. Ja i Chloe trafiliśmy do zbrojnego ruchu oporu razem z Potterami i Remusem. Drugą drużynę stworzyli McKinnonowie, Dorcas, Dedalus i Hestia. May, Mary i Peter mieli zajmować się przesiedlaniem czarodziejów, którzy znaleźli się na czarnej liście Voldemorta. Oczywiście oprócz nas w Zakonie działało jeszcze wiele innych osób, ale nie wszystkich znaliśmy, a nawet jeśli, to nie wiedzieliśmy, kto czym się zajmuje. To było zabezpieczenie na wypadek, gdybyśmy zostali złapani i zmuszeni do wyjawienia wszystkich tajemnic Dumbledore'a. Mogliśmy się zarzekać, że nic nikomu nigdy nie powiemy, ale nasi przeciwnicy potrafili wydobywać informacje z największych twardzieli. Dlatego tylko nasz przywódca był w pełni zorientowany w sprawach Zakonu. Reszta zajmowała się tym, co do niej należało i nie zadawała pytań.


Cała ta nasza działalność nie była tak widowiskowa i pełna bohaterskich czynów, jak mi się zawsze wydawało. Przeciwnie. Żyliśmy w ciągłym strachu, walczyliśmy i ponosiliśmy straty. I nic nie było w stanie nas po nich podnieść na duchu, nawet fakt, że przeciwnik obrywał znacznie solidniej niż my. Owszem, mieliśmy na swoim koncie kilka spektakularnych akcji, ale po każdej z nich Voldemort uderzał jeszcze zajadlej. Szeregi śmierciożerców zdawały się wciąż rosnąć liczebnie, chociaż na nasze szczęście większość z nich nie była przeszkolona do walki. Byli mięsem armatnim, które łatwo dawało się zastąpić kimś nowym.


Na samym początku staraliśmy się walczyć fair, nie zabijać, ale okazało się to niemożliwe. To nie były szkolne pojedynki, po których lądowało się w gabinecie pani Pomfrey. To była walka na śmierć i życie. Bez skrupułów i wyrzutów sumienia.


Bałem się, że Chloe nie podoła. Że załamie się i zrezygnuje, ale ona była bardziej zacięta ode mnie. To chyba chęć pomszczenia rodziców dodawała jej sił. Czasem tylko dręczyły ją koszmary, ale mimo to nie poddawała się. Na każdą akcję zgłaszała się pierwsza i jako ostatnia opuszczała pole bitwy. A jeszcze tak niedawno twierdziła, że nie umiałaby walczyć! Że nie potrafiłaby skrzywdzić nawet kogoś takiego, jak śmierciożerca. Nabrała wiary we własne siły i przestała się bać. Przynajmniej tego, co nieuniknione.


Czas mijał nam szybko, bez chwili oddechu czy szansy na wypoczynek, ale to już przestało się liczyć. Najważniejsze było pokonanie Voldemorta i wybicie jego popleczników. I on dobrze o tym wiedział, dlatego w końcu postanowił uderzyć w tych najbardziej bezbronnych. W kobiety, starców i dzieci.


~*~


Prawie rok później, lipiec, 1979


Nie było nas w Dolinie Godryka, kiedy TO się stało. Nie było nas tam, gdy grupa zamaskowanych postaci wrzuciła fiolkę z trucizną do studni, z której cała wioska czerpała wodę. Nie było nas, gdy wybuchła epidemia smoczej ospy.


Gdy o tym usłyszeliśmy, byliśmy w Hogsmeade i odpoczywaliśmy po jednej z cięższych potyczek ze śmierciożercami. Nic nie było w stanie powstrzymać Jamesa przed sprawdzeniem, czy jego rodzice stali się ofiarami zarazy. Lily także martwiła się o teściów, więc bez namysłu chciała podążyć za mężem. Ja również się nie wahałem, tylko Chloe zaprotestowała.

Pamiętnik SyriuszaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz