Listopad, 1979
– O co chodzi? Jesteś strasznie tajemniczy – spytałem Jamesa, gdy spotkaliśmy się w pewnym mugolskim miasteczku, do którego niespodziewanie mnie zaprosił.
– Nie mogłem ci tego inaczej przekazać – wziął głęboki oddech: – Lily jest w ciąży. Zostanę ojcem.
– O cholera – odpowiedziałem błyskotliwie. – Gratuluję.
– Dzięki – mruknął i napił się piwa. – Jestem tym przerażony.
– Nie dziwię się, czasy są paskudne.
– Nie o to chodzi – stwierdził ponuro. – Nie wiem, czy nadaję się na ojca.
– Już trochę za późno na to, by się nad tym zastanawiać – stwierdziłem. – Na pewno sobie poradzisz.
– No, ty też będziesz musiał – ożywił się na chwilę. – Chcę, żebyś został ojcem chrzestnym mojego dziecka.
– Z twojej wypowiedzi wynika, że nie mam innego wyjścia – uśmiechnąłem się. – Ale i tak bym się zgodził.
– Tak właśnie pomyśleliśmy – odpowiedział uśmiechem. – Lily nie brała pod uwagę odpowiedzi odmownej.
– Kiedy będzie rodzić?
– Pod koniec lipca, akurat zdążymy wyremontować dom – na wspomnienie rodziców od razu do reszty stracił humor.
– Jakbyś potrzebował pomocy przy remoncie, to możesz na mnie liczyć – zaoferowałem się.
– Miałem nadzieję, że to powiesz.~*~
Wracałem do domu cały czas myśląc o tym, czego się dowiedziałem. James miał wkrótce zostać ojcem. Po tym, jak minął pierwszy szok, doszedłem do wniosku, że trochę mu tego zazdroszczę. Miał żonę, dobrą pracę, a teraz jeszcze miał mieć dziecko. Dorósł. Nie był już niefrasobliwym Rogaczem, który niczego nie traktował poważnie. A ja? Wciąż nie czułem się gotowy na takie zobowiązania. Może bałem się zadeklarować? Nie, to nie to. W końcu wiedziałem, że chcę spędzić resztę życia z Chloe. I miałem pewność, że ona chciała tego samego. Dlaczego więc nic z tym nie zrobiliśmy? Dlaczego ja nic nie zrobiłem? Mogłem się oszukiwać, że czekam na właściwy moment, ale to nie była prawda. Była wojna i taki moment mógł prędko nie nadejść. Tak realnie patrząc, nie warto było zwlekać.
Zamyślony wszedłem do domu i od progu poczułem niepokój. Chloe nigdzie nie było. Nie uprzedzała, że ma zamiar wychodzić. Zapaliłem wszystkie światła i zauważyłem karteczkę leżącą na blacie. Wezwał mnie Zakon. P.S. przyszedł do ciebie list. Poczułem ulgę, że już wiedziałem, co się z nią działo, a jednocześnie strach, bo przecież mogła nie wrócić. Nigdy nie mieliśmy pewności, czy uda nam się przeżyć.
Zaparzyłem herbatę, rozpaliłem mocniej ogień w kominku i czekałem. Przypomniało mi się o tym liście, o którym pisała i poszedłem szukać go na szafce w przedpokoju. Kto mógł do mnie napisać? I skąd, do cholery, znał adres? Tylko Lily, James, Regulus i Elizabeth wiedzieli o domu w Fairlight, nawet Lupin czy Peter nie zostali wtajemniczeni. Rozerwałem kopertę i spojrzałem na podpis widniejący na dole listu. Orion Black. Wróciłem do początku i przeczytałem:
Synu,
Nie wątpię, że pamiętasz naszą ostatnią rozmowę. Ponieważ nie dostałem od ciebie jednoznacznej odpowiedzi, postanowiłem ponowić swoje zaproszenie – spotkaj się ze mną, musimy porozmawiać. Jestem ci winien wyjaśnienia, co do sytuacji, która od lat panuje w naszej rodzinie. Wybierz miejsce i termin spotkania, ja się dostosuję.
Pozdrawiam,
Orion Black.
Nie bardzo wiedziałem, co o tym myśleć. Regulus, zanim się od nas wyprowadził, prosił, żebym porozmawiał z ojcem. Może to on podał mu mój adres? Jeśli tak, to spiorę go na kwaśne jabłko. Obejrzałem pergamin z nadzieją, że może znajdę jakąś dodatkową informację o prawdziwych motywach mojego ojca, ale niczego takiego nie znalazłem. Korciło mnie, żeby się z nim spotkać. Powiedzieć mu, co naprawdę myślę o nim i o całej naszej popieprzonej rodzince. Ale chciałem to wpierw obgadać z Decker.
Jak na zawołanie Chloe akurat wróciła do domu. Była cała, ale na jej policzku widniał okropny ślad od oparzenia. Zakląłem paskudnie.
– Co ci się stało? – podszedłem do niej i obejrzałem ranę z bliska. Była już posmarowana maścią, więc ucieszyłem się, że Decker przynajmniej nie cierpi.
– Dostaliśmy cynk, że śmierciożercy urządzają sprawdzian nowym członkom. Mieli napaść na mugolski dom dziecka. Udało nam się powstrzymać napad, ale... rzucili Szatańską Pożogę, i trochę za późno odskoczyłam.
– Ktoś zginął? – spytałem z niepokojem.
– Po naszej stronie jest tylko kilku rannych, głównie poparzonych, ale zabiliśmy trzech śmierciożerców – zreferowała.
– Kurde, żałuję, że mnie przy tobie nie było – wyznałem ze skruchą.
– Daj spokój, skąd mogłeś wiedzieć, że akurat dzisiaj coś takiego wyskoczy – uspokoiła mnie. – Czego w ogóle chciał James?
– Poinformował mnie, że wkrótce zostanie ojcem – odparłem i aż się zdziwiłem, że tak łatwo przeszliśmy do przyjemniejszego tematu. Widocznie kolejne potyczki ze śmierciożercami robiły na nas coraz mniejsze wrażenie. – I chce, żebym ja został chrzestnym.
– No to jest dopiero nowina – uśmiechnęła się, ale tak jakby nie do końca szczerze. – Potter pewnie przerażony?
– Tak, boi się, że sobie nie poradzi – powiedziałem. – Ale moim zdaniem James będzie świetnym ojcem.
– A gdy jego dziecko będzie dodatkowo rozpieszczane przez ulubionego wujka, to strach pomyśleć, co z niego wyrośnie – wtuliła się we mnie. Po czym syknęła i odskoczyła, gdy zapiekł ją poparzony policzek. – Cholera, zaczyna boleć.
Dostrzegłem łzy w kącikach jej oczu, ale nie wiedziałem, czy były spowodowane bólem czy może wzmianką o dziecku Potterów. Może ona też poczuła, że zbyt długo stoimy w miejscu? Nie czułem się na siłach rozstrzygać tego w tamtym momencie. Posadziłem ją na kanapie i z apteczki przyniosłem maść na poparzenia. Wtarłem ją delikatnie w jej policzek.
– Zaraz powinno zrobić ci się lepiej – pocieszyłem ją.
– Dziękuję – szepnęła.
– Kto w ogóle był tak głupi, żeby rzucić takie zaklęcie? To łatwo mogło się wyrwać spod kontroli.
– Zgadnij – mruknęła.
– Snape! – nie miałem wątpliwości.
– Taaa... i to chyba poniekąd moja wina, bo rzucił je dopiero, kiedy zauważył, że go rozpoznałam.
– To w żadnym stopniu nie była twoja wina!
– Może i nie, ale on się chyba przeraził, jak mnie zobaczył. Chyba myślał, że będę go ścigać.
– Pewnie się domyśla, że chętnie byśmy go dopadli.
– Widocznie ma coś na sumieniu – stwierdziła zimno. – Naprawdę chciałabym go przesłuchać, ale taka okazja może się prędko nie powtórzyć.
– Kiedyś jeszcze wpadnie w nasze ręce, a wtedy odpowie na kilka pytań – rozmarzyłem się.
– Mi wystarczy, że odpowie ma jedno – oznajmiła. – Słuchaj, jestem zmęczona, a Snape to ostatnia osoba, o której chciałabym myśleć przed snem.
– A o kim byś chciała? – uśmiechnąłem się do niej.
– Domyśl się – zachichotała.
Poderwała się z kanapy i poszła do sypialni, a ja ruszyłem za nią. Chloe była wyraźnie zmęczona i ledwie trzymała się na nogach. Sił wystarczyło jej tylko na to, by wziąć prysznic i przebrać się w piżamę. Zasnęła błyskawicznie, jeszcze zanim zdążyłem się do niej przytulić.
Wróciłem do wcześniejszych rozmyślań i doszedłem do wniosku, że to naprawdę nie jest dobry czas na zakładanie rodziny. Żadne z nas nie chciałoby zrezygnować z udziału w walce, na pewno nie teraz, gdy czuliśmy, że to, co robimy ma rzeczywisty wpływ na przebieg wojny.
Następnego dnia rano pokazałem Decker list od ojca i powiedziałem jej, że rozważam spotkanie z nim.
– Tak podejrzewałam, że będziesz chciał z nim porozmawiać – stwierdziła tylko. – Chcesz, żebym z tobą poszła?
– I tak i nie – uśmiechnąłem się pod nosem. – Przyda mi się twoje wsparcie, ale z ojcem chciałbym porozmawiać w cztery oczy.
– Czyli mam się gdzieś ukryć i obserwować, ale nie przeszkadzać? – odgadła od razu. – To chyba nienajgorszy plan.
– Najlepszy pewnie też nie jest, ale innego i tak nie mam – wzruszyłem ramionami.
– To kiedy chcesz się z nim spotkać? I gdzie?
– Najlepiej jeszcze dzisiaj – ożywiłem się. – Pomyślałem o tej knajpie, w której byłem wczoraj z Jamesem. Co o tym myślisz?
– Odpada – stwierdziła od razu. – To fajny lokal i szkoda by było tracić taką miejscówkę. Za to zgadzam się, że to powinno być jakieś publiczne miejsce. Najlepiej z więcej niż jednym wyjściem. Może któryś z pubów w niemagicznym Londynie?
– Ty naprawdę masz do tego dryg – pochwaliłem ją. – Jest taka kawiarnia na Soho, powinna się idealnie nadawać.
Podałem jej dokładny adres, a Chloe błyskawicznie dopracowała nasz plan:
– Polecę tam godzinę wcześniej i zajmę punkt obserwacyjny, a ty zaraz po moim wyjściu napiszesz do ojca, że będziesz tam o, powiedzmy, drugiej popołudniu i jeśli mu zależy na spotkaniu, to ma się tam pojawić. Sowę wyślij z Londynu, żeby list zdążył do niego dojść. Jeśli twój ojciec spróbuje zastawić na ciebie jakąś pułapkę, będę w stanie cię ostrzec.
Spojrzałem na nią z podziwem. Zaplanowała to naprawdę nieźle. Nikt podejrzany nie mógł się pojawić w kawiarni przed nią, więc to my mieliśmy kontrolować sytuację.
– Sam bym lepiej tego nie wymyślił – powiedziałem zgadzając się na jej pomysł.
– To ja idę zmienić powierzchowność – uśmiechnęła się szeroko i zamknęła się w łazience.
Wyszła z niej tuż przed pierwszą i rozpoznałem ją wyłącznie po oczach. Musiała użyć silnych zaklęć maskujących, żeby całkowicie zmienić sobie rysy twarzy na bardziej wyraziste. Nos, usta nawet uszy, wszystko jej się wydłużyło, stało się masywniejsze i... nieładne. Ale jakoś pasowało do siebie i do jej ufarbowanych na czarno włosów.
– I jak ci się podoba? – spytała zaczepnie.
– Wyglądasz okropnie – powiedziałem odruchowo, ale zaraz dodałem: – Za to jesteś zupełnie do siebie niepodobna.
– I o taki efekt mi chodziło – roześmiała się. – No dobra, to ja lecę. Jakbyśmy nie mogli wracać razem, to gdzie się spotkamy?
– Na magicznym peronie na King's Cross – zadecydowałem.
– Może być – skinęła głową
– Powodzenia i uważaj na siebie – chciałem ją pocałować, ale ta jej zmieniona twarz skutecznie mnie odpychała. Nie wiem tylko czemu, tak bardzo ją to rozbawiło.
Napisałem list, teleportowałem się na Pokątną, gdzie wstąpiłem na pocztę, żeby go wysłać. Nie chciałem wchodzić Decker w paradę, ani natknąć się na ewentualnych wysłanników mojego ojca, więc prawie przez godzinę spacerowałem po mugolskim Londynie, cały czas kierując się w stronę właściwej kawiarni. Za pięć druga wszedłem do środka, rozejrzałem się dyskretnie dookoła i z zadowoleniem stwierdziłem, że nie mam pojęcia, która z kilku obecnych w lokalu zaczytanych kobiet, jest moją Chloe w przebraniu. Decker wtopiła się w tło perfekcyjnie. Zająłem stolik z widokiem na drzwi i czekałem. Ojciec pojawił się punktualnie.
Musiałem przyznać, że nie wyglądał na czarodzieja. Miał na sobie idealnie skrojony, czarny garnitur, ewidentnie szyty na miarę. Do tego białą koszulę, krawat, kapelusz i płaszcz. Każdy mógł wziąć go za zwykłego biznesmena. Nie zdążyłby tego kupić w ciągu tej godziny, którą mu dałem, więc poczułem się zaintrygowany.
– Zamówiłeś już coś? – spytał, jakbyśmy spotykali się na kawie codziennie.
– Czekałem na ciebie – odparłem sucho. Póki co Chloe się nie ujawniła ani nie dała mi żadnego sygnału, że grozi mi niebezpieczeństwo.
– Polecam panom caffee latte z lawendowym cukrem – odezwała się kelnerka, która pojawiła się przy naszym stoliku.
– To moja ulubiona kawa – odezwał się ojciec a ja gapiłem się na niego całkowicie bezmyślnie. – A co dla ciebie?
– To samo – odpowiedziałem po chwili namysłu. Kelnerka przyjęła zamówienie i oddaliła się pospiesznie. A ja zwróciłem się do ojca: – O czym chciałeś ze mną porozmawiać? I skąd, do cholery, miałeś mój adres?
– Zacznę od końca – westchnął. – Nie znam twojego miejsca zamieszkania. Wysłałem Stworka. Magia skrzatów domowych jest trochę inna od naszej i wiedziałem, że on cię odnajdzie, nawet nie znając adresu.
– A wyjawisz mi wreszcie cel naszego spotkania?
– Tak, na pewno w końcu do tego dojdę – uśmiechnął się do mnie ciepło. Nigdy wcześniej nie widziałem u niego takiego wyrazu twarzy.
– Nie mam czasu na twoje gierki – warknąłem.
Kelnerka podała nam kawę, a mi wcisnęła do ręki karteczkę. Rozwinąłem ją dyskretnie, gdy ojciec zajęty był rozrywaniem saszetki z cukrem. Wszystko w porządku – rozpoznałem pismo Chloe.
– Nie będzie żadnych gierek – odezwał się w końcu ojciec. – Chcę być z tobą szczery, ale zupełnie nie umiem z tobą rozmawiać.
– Miałeś dwadzieścia lat, żeby się tego nauczyć – wytknąłem mu.
– No właśnie, zmarnowałem ten czas, prawda? – spytał retorycznie. – Jesteś moim synem. Pierworodnym. W dodatku takim, jakiego zawsze chciałem mieć. A ja pokpiłem sprawę i pozwoliłem ci się znienawidzić. Bo widzisz, kiedyś byłem taki, jak ty. Tylko mi zabrakło odwagi, żeby żyć po swojemu. Uległem namowom rodziny i ożeniłem się z twoją matką. Myślałem, że przekonam ją do swoich racji, że razem zmienimy niechlubną historię naszej rodziny, ale okazało się, że ona... była gorsza niż wszyscy inni Blackowie razem wzięci. Już nawet nie chodziło o jej poglądy, dbałość o czystość krwi i inne tego typu bzdury, ale sposób, w jaki wychowywała dzieci... Nie mogłem tego zrozumieć. Bardzo długo nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak ona was traktuje. Kiedy się zorientowałem, było już za późno. Ty się zbuntowałeś, pokazałeś charakter, którego ja nigdy nie miałem i uciekłeś. Ale twój brat dał się złamać. Poddał się jej tyrani. A Walburgia po stracie jednego syna, przelała wszystkie uczucia na drugiego.
– A ty? – przerwałem mu ten wywód, którego na razie starałem się nie analizować. – Gdzie byłeś, gdy matka próbowała namawiać mnie na ćwiczenie Zaklęć Niewybaczalnych na dzieciach sąsiadów? Gdy przekonywała mnie i Regulusa, że czarodzieje górują nad mugolami? Kiedy karała nas za nieposłuszeństwo w sposób, za użycie którego powinna trafić do Azkabanu?
Byłem z siebie dumny, że nie podniosłem głosu. Mówiłem spokojnie, rzeczowo, jakby to już nie bolało. Chociaż bolało jak cholera. Ojciec spuścił głowę i przez chwilę mieszał swoją kawę, chociaż cukier już dawno się w niej rozpuścił.
– Jeśli ci powiem, że wolałem siedzieć w pracy, zamiast wracać do domu... do niej, to poczujesz się lepiej?
– Miałeś dwóch synów, którzy cię potrzebowali i to do nich powinieneś był wracać – powiedziałem.
– Teraz też to wiem, ale wtedy, gdy byliście mali, ja naprawdę nie wiedziałem, jak bardzo złą kobietą jest wasza matka – wyznał. – A wy nigdy się nie skarżyliście.
– I to cię niby usprawiedliwia? Praca i niewiedza o tym, co się działo w TWOIM domu?
– Nic mnie nie usprawiedliwia – mruknął. – Zwłaszcza, że to tylko marne wymówki. Bałem się twojej matki. Nigdy jej nie lubiłem, a z biegiem czasu ta niechęć tylko się pogłębiała. I gdyby na tym ucierpiało tylko moje małżeństwo, to nie byłoby tej rozmowy. Ale nie potrafię sobie wybaczyć, że pozwoliłem ci odejść z domu. Że nie powiedziałem ci tego wszystkiego wcześniej. Nie masz pojęcia, jak bardzo jestem dumny z tego, że nie zszedłeś na złą drogę. Że wyrosłeś na odważnego mężczyznę, który nigdy nie bał się bronić swojego zdania.
Zamilkł i napił się kawy, a ja w końcu zacząłem układać sobie w głowie to wszystko, co mi powiedział. Gdyby to była prawda, to musiałbym mu współczuć. Z jego relacji wyłonił się obraz słabego człowieka, który bał się swojej rodziny, swojej żony, a nawet własnych dzieci. Gdyby to była prawda... Tylko skąd miałem wiedzieć, czy ojciec nie kłamał? Nigdy nie rozmawiał ze mną w taki sposób, ale być może był świetnym aktorem i potrafił tak zagrać? W gruncie rzeczy w ogóle go nie znałem.
– Dlaczego miałbym ci wierzyć? – spytałem w końcu.
– Nie spodziewam się, że uwierzysz. Na pewno nie od razu, ale mam nadzieję, że dasz mi jeszcze jedną szansę – powiedział i spojrzał prosto na mnie. – Chciałbym móc ci udowodnić, że nie kłamałem.
– Chyba już na to za późno – stwierdziłem. – Miałeś na to dość czasu. Poza tym, groziłeś Chloe, a tego nigdy ci nie wybaczę.
– I jakoś nic się jej nie stało, prawda? – nieoczekiwanie uśmiechnął się. – Z tego, co wiem, panna Decker jest cała i zdrowa i mimo wszystkich moich działań nigdy tak naprawdę nic jej nie groziło.
No, to zabrzmiało szczerze. Faktycznie, gdyby chciał, pewnie już dawno spróbowałby ją dopaść. A tak naprawdę był tylko teoretycznym zagrożeniem, o którym dość szybko zapomnieliśmy. Nie zamierzałem mu o tym mówić.
– Spróbuj, chociaż na chwilę, założyć, że jestem z tobą szczery – poprosił.
– Niech ci będzie, mogę tak założyć. Co to właściwie zmieni?
– Mamy okazję, żeby lepiej się poznać. Pytaj, o co chcesz.
– Skąd pomysł, że w ogóle tego chcę? – wypaliłem. – Nigdy nie było cię w moim życiu i nie widzę potrzeby, żeby to zmieniać. Jestem dorosły, umiem o siebie zadbać i nie potrzebuję...
Urwałem, bo ból w jego oczach sprawił mi przykrość, z którą nie umiałem sobie poradzić. Tego nie dało się zagrać! Trafiłem w jego czuły punkt i... w tym momencie zacząłem mu wierzyć.
– Wiem, że mnie nie potrzebujesz – szepnął. – Od bardzo dawna zresztą. Ale ja chciałbym być częścią twojego życia.
– Dlaczego nie spytasz, czy ja też bym tego chciał? Dlaczego zakładasz, że ci wybaczę nawet jeśli ci uwierzę? – pytałem czując rosnącą gulę w gardle.
– A gdybym spytał? – spytał.
Nie umiałem tak od razu udzielić mu odpowiedzi. Czy chciałem, żeby był przy mnie? Czy byłem gotów przyznać, że brakowało mi ojca? Właśnie takiego jak ten, który teraz siedział przede mną? Jakaś część mnie chciała tego. Naprawdę tego chciała. Tylko jak się do tego przyznać komuś, kogo się tak długo nienawidziło?
– Nie wiem, co bym ci odpowiedział – powiedziałem szczerze.
– Dlatego nie chcę, byś dzisiaj podejmował jakiekolwiek decyzje. Przemyśl to sobie, porozmawiaj z Chloe, i wtedy... jeśli będziesz chciał się ze mną ponownie spotkać, to będę do twojej dyspozycji – wróciła mu odrobina pewności siebie.
– Możesz być pewny, że dobrze to przemyślę – mruknąłem.
– Nie wątpię – znowu się uśmiechnął. – Czy mogę o coś spytać?
– Najwyżej nie odpowiem – zastrzegłem się.
– Ty i Chloe...
– Na jej temat nie będę z tobą rozmawiał – przerwałem mu od razu.
– Chciałem tylko powiedzieć, że to wspaniała dziewczyna. Jeśli jest choć w połowie taka, jak jej siostra, to powinieneś się z nią ożenić.
– To naprawdę nie twoja sprawa – powiedziałem stanowczo.
– Gdybyś się jednak zdecydował... – zaczął i podał mi małe pudełeczko. – Miałem go dać twojej matce, gdy się oświadczyłem, ale... nigdy nie wydawała mi się godna takiego prezentu. Kupiłem jej inny pierścionek a ten, który należał do mojej prababki, postanowiłem już wtedy przekazać któremuś z moich synów. Myślę, że ty powinieneś go wziąć.
Dlaczego tak mu na tym zależało? Znałem historię tego pierścionka. Był w naszej rodzinie od setek lat. Do dzisiaj byłem pewien, że zdobi dłoń mojej matki. Jeśli jednak znajdował się w tym pudełku, to by znaczyło, że przynajmniej w tej jednej kwestii ojciec nie kłamał. Schowałem pierścionek do kieszeni.
– A co na to wszystko moja... matka? – zainteresowałem się nagle.
– Jej jest już wszystko jedno – w jego głosie zadźwięczała obojętność. – Złapała wirusa smoczej ospy i to kwestia kilku dni, gdy opuści ten świat.
Trochę to mną wstrząsnęło. W końcu nie co dzień człowiek dowiaduje się, że jego matka umiera. Ale zdziwił mnie tylko sposób, w jaki ojciec mi to przekazał. Tej kobiety nie było mi żal.
– Nie powiem, że jest mi przykro z tego powodu – stwierdziłem.
– Mi też nie jest – wzruszył ramionami. Spojrzał na zegarek i posmutniał. – Muszę już iść, ale będę czekał na jakąś wiadomość od ciebie.
Kiwnąłem głową niezdolny do powiedzenia czegokolwiek. Chciałem mu wierzyć. Bardzo żałowałem, że tym razem nie mieliśmy pod ręką veritaserum. Ojciec poszedł, a po kilku minutach do mojego stolika przysiadła się Chloe. Odzyskała już swoją twarz, tylko włosy wciąż miała czarne. Zamówiłem nam po jeszcze jednej kawie i zreferowałem przebieg rozmowy z ojcem.
– Wierzysz mu? – spytała tylko, ale widać było, że jest poruszona.
– Zastanawiam się, po co miałby kłamać. Niczego ode mnie nie chciał. Niczego nie obiecywał. Naprawdę nie wiem, co o tym myśleć.
– Może Elizabeth będzie w stanie coś więcej o nim powiedzieć? Szpiegowała go w końcu przez kilka lat, powinna dobrze go znać.
– Chyba do niej napiszę. Wiesz, gdzie teraz jest?
– Do końcu miesiąca powinna być w Grecji – odparła i po chwili spytała z wyraźnym wahaniem: – A co z twoją matką? Jeśli naprawdę jest chora i umrze... Wybierzesz się na pogrzeb?
– Nie – stwierdziłem bez zastanowienia. – Nie chcę mieć z nią już nigdy do czynienia. Nawet po jej śmierci.
CZYTASZ
Pamiętnik Syriusza
FanficDo czego człowieka może doprowadzić chwila zazdrości? Długo się nad tym zastanawiałem. Może czasami uważałem się za lepszego od Jamesa, przynajmniej w pewnych kwestiach, ale nigdy niczego mu nie zazdrościłem. Aż do teraz. On miał odwagę przyznać, cz...