Następny poranek nie należał do najprzyjemniejszych w moim życiu. Wypity alkohol dał mi się we znaki i z tępym bólem głowy powlokłem się do łazienki. Kiedy już z niej wyszedłem, zorientowałem się, że mój strój wyjściowy jest naszykowany, a nawet wyprasowany i wisi gotowy do założenia. Chloe kręciła się po kuchni podśpiewując pod nosem. Pomyślałem, że taka dziewczyna to skarb. Zawsze zgadnie, czego mi potrzeba.
– Kawy? – spytała i spojrzała na mnie z uśmiechem.
– I to dużo – odpowiedziałem.
Postawiła przede mną kubek z gorącą kawą i szklankę soku pomarańczowego. Na patelni skwierczał bekon, a Chloe właśnie zalewała go rozmąconym jajkiem – idealne śniadanie na kaca. W końcu nałożyła jajecznicę na talerze, podała też chleb i usiadła na przeciwko mnie.
– Jak się czujesz?
– Coraz lepiej – mruknąłem. – Trzeba było posłuchać Remusa, kiedy marudził, że będziemy dzisiaj nieprzytomni.
– Mamy jeszcze dużo czasu, dojdziesz do siebie – pocieszyła mnie.
Przyjrzałem się jej uważnie. Jak zwykle nie było po niej widać skutków upojenia alkoholowego. Czasem jej tego zazdrościłem.
– Chłopaki jeszcze śpią? – spytałem.
– Nie wiem, nie mam zamiaru ich niańczyć – wzruszyła ramionami. – Ale chyba tak. Któryś z nich strasznie chrapie.
– To Peter – odpowiedziałem odruchowo. – Zaraz ich obudzę, muszą doprowadzić się do porządku. Zrobisz śniadanie też dla nich?
– Jasne – mruknęła zgrzytając zębami.
W sumie nie dziwiłem jej się, to w końcu ja zaprosiłem gości i obiecałem, że się nimi zajmę, a teraz zrzucałem to na nią. Przytuliłem ją.
– Jesteś najlepsza – szepnąłem.
– Idź po nich – pokręciła z rozbawieniem głową.
Peter i Remus nocowali w pokoju Elizabeth. Kiedy tam wszedłem, okazało się, że nie byli sami. May i Mary już nie spały i bezskutecznie próbowały dobudzić swoich chłopaków. Uśmiechnąłem się wrednie.
– Moje drogie panie, proponuję, żebyście udały się teraz do łazienki lub kuchni, bo tu za chwilę rozpęta się piekło – uprzedziłem je.
Dziewczyny szybko pozbierały swoje rzeczy i zawstydzone, ale też zaniepokojone, uciekły z sypialni. Chyba uwierzyły mi na słowo. Wziąłem do ręki różdżkę i przez chwilę zastanawiałem się, co będzie najbardziej dokuczliwą pobudką. W końcu wyczarowałem dwa ogromne balony wypełnione lodowato zimną wodą i zawiesiłem je nad ich łóżkami. Wyszedłem z pokoju, a wtedy balony pękły.
Przez chwilę podsłuchiwałem pod drzwiami, jak Remus i Peter krztusili się, przeklinali i obwiniali się nawzajem. Byłem zadowolony z efektu – przynajmniej już nie spali. Śmiejąc się pod nosem przemknąłem do kuchni i z miną niewiniątka zabrałem się za krojenie chleba. Chloe parsknęła śmiechem.
– Na twoim miejscu wyszłabym z domu – szepnęła, gdy rozwścieczony Remus wypadł z sypialni. Wciąż ociekał wodą.
– Kryj mnie – mruknąłem do Chloe, a później udałem zaskoczenie: – Lupin? Coś się stało?
– To twoja sprawka! – ryknął.
– Stary, nie wiem, o czym mówisz! – zacząłem się bronić. – Cały ranek spędziłem w kuchni!
– To prawda – Chloe skłamała bez mrugnięcia okiem. – Ale przed chwilą widziałam, że dziewczyny wymknęły się cichcem z sypialni. Może one coś zmalowały?
Trzeba przyznać, że brzmiała przekonująco. Remus kiwnął głową, westchnął i chciał usiąść przy stole, ale Decker zaprotestowała stanowczo.
– Najpierw prysznic, później śniadanie!
Lupin pomamrotał coś pod nosem, ale grzecznie zawrócił do sypialni, a później ustawił się w kolejce do łazienki. Pettigrew obrzucił mnie gniewnym spojrzeniem, ale stanął za Remusem i zaczął coś do niego szeptać.
– Chyba szykują zemstę – stwierdziłem ze śmiechem.
– Ja im dam! Głupie żarty pod moim dachem! – Chloe pogroziła chłopakom pięścią, a później uśmiechnęła się do mnie. – Skoro już się tak zaangażowałeś w obowiązki kuchenne, to pozmywaj patelnie, nie mam na czym usmażyć śniadania naszym gościom.
Zakląłem w myślach. Nie lubiłem zmywać, a wciąż brakowało mi czasu, żeby nauczyć się tych wszystkich głupich zaklęć gospodarczych i musiałem robić to ręcznie. Jednak tym razem nie broniłem się, tylko podwinąłem rękawy i zabrałem się do pracy. Kątem oka obserwowałem Chloe – mogła sobie narzekać, ale tak naprawdę była szczęśliwa, że ma dla kogo gotować. Żeby jednak jutro nie musieć tego robić, od razu przygotowała coś, co nas wzmocni po weselu. Aż dziw brał, że Decker była tak dobrze zorganizowana i przewidująca.
Niby do ślubu pozostało jeszcze kilka godzin, to jednak przy trzech kobietach w domu, czas zdawał się płynąć inaczej. Mi się dłużył, bo zaraz po śniadaniu Chloe wybiegła z domu, żeby pomóc Lily z suknią i makijażem. Żadna z nich nie ufała Petuni na tyle, by uwierzyć, że ta nie wywinie siostrze jakiegoś numeru i wolały zająć się tym we dwie. Z kolei dziewczyny uważały, że czas płynie stanowczo za szybko i na pewno nie zdążą się przygotować. I w zasadzie mało brakowało, żeby Decker poszła na ślub Lily i Jamesa w dżinsach i poplamionej jajecznicą podkoszulce.
Wróciła od Lily na pół godziny przed rozpoczęciem ceremonii, zdyszana, potargana i wściekła, ale już po dziesięciu minutach wyszła spod prysznica, ubrała się, a koleżanki wspólnymi siłami suszyły i układały jej włosy, żeby Decker w spokoju mogła zająć się makijażem. Były to najszybsze przygotowania do wyjścia na wesele, jakie w życiu widziałem. A efekt... był niesamowity! Nie sądziłem, że Chloe może wyglądać jeszcze piękniej!
– Możemy iść – oznajmiła z zadowoleniem.
Czułem się wręcz onieśmielony, gdy podawałem jej ramię. Jednak Chloe spojrzała na mnie zaczepnie, co od razu przywróciło mi równowagę.
– Mam nadzieję, że przynajmniej dzięki temu nie będziesz się dzisiaj oglądał za innymi – powiedziała cicho.
– Wczoraj też się nie oglądałem – wyjaśniłem jej. – A nawet gdybym to robił, to żadna inna nie miałaby przy tobie szans.
– Dobrze wiedzieć – roześmiała się.
Już po drodze zrozumiałem, o co tak naprawdę jej chodziło. Wcale nie o tę panienkę z wieczoru kawalerskiego, tylko o ogół dziewczyn mieszkających w Dolinie Godryka. Starałem się nie zwracać na nie uwagi, ale naprawdę się nie dało. Jakoś wcześniej nie zauważyłem, że wzbudzam aż tak duże zainteresowanie, chociaż po moich wyczynach sprzed kilku lat powinienem wiedzieć, że zostałem zapamiętany. Kiedyś by mi to nie przeszkadzało, ale teraz budziło irytację – czy one naprawdę nie miały nic lepszego do roboty niż gapić się na mnie przez cały czas? Ściskałem mocno drobną dłoń Chloe i patrzyłem tylko na nią.
– Widzę, że wreszcie się zorientowałeś – zachichotała.
– Taa... dopiero teraz – wyznałem. – To okropne.
– Wyobraź sobie, że dla mnie też – powiedziała spokojnie. – Zwłaszcza jak słyszę uwagi pod swoim adresem.
– Żartujesz?
– Niestety nie – mówiła dalej. – Ale one wszystkie mają nadzieję, że już wkrótce ze mną nie wytrzymasz i będą mogły cię pocieszać.
– Na świecie jest aż tyle idiotek? – zdziwiłem się.
– Najwyraźniej – roześmiała się. – Zaczyna mnie to bawić, ale na początku było mi przykro.
– Dlaczego nic nie powiedziałaś?
– Bo jeszcze byś zaczął chodzić w tej okropnej koszulce, a to by tylko pogorszyło sprawę – wyjaśniła mi.
– To może wróćmy do Hogsmeade? – zaproponowałem.
– Nie... tu jest przynajmniej bezpieczniej – odparła. – Ale cieszę się, że już wiesz, jak się czuję.
Dotarliśmy wreszcie do celu i przerwaliśmy rozmowę, bo każde z nas musiało zająć swoje miejsce u boku pary młodej. Weszliśmy do pawilonu rozstawionego w ogrodzie Potterów. Trzeba przyznać, że dekoratorka się postarała – bukiety, girlandy i inne duperelki idealnie pasowały do siebie i do charakterów Jamesa i Lily. A ja się zastanawiałem, czy da się połączyć jej pedanterię z jego niezorganizowaniem. Dało się. Goście siedzieli na prostych, drewnianych krzesłach przyozdobionych wiciokrzewem, na stolikach stały wazony pełne białych lilii, a wszędzie dookoła pełno było pnączy winorośli, które dawały właśnie to wrażenie nieuczesania, tak typowe dla Jamesa.
Stanąłem obok przyjaciela i klepnąłem go w ramię, żeby dodać mu otuchy.
– Zdenerwowany? – spytałem szeptem.
– Żebyś wiedział – odpowiedział tylko i mocno zacisnął zęby.
Wyraźnie nie nadawał się do rozmów. Dyskretnie rozejrzałem się po pawilonie. Wśród gości przeważała młodzież – nasi przyjaciele ze szkoły, nowi koledzy z Zakonu i Petunia ze swoim mężem. Dziewczyna miała taką minę, że przez chwilę zastanawiałem się, po co w ogóle Lily ją zaprosiła. Chyba tylko dlatego, że tego oczekiwali jej rodzice.
Z dorosłych pojawiło się kilku sąsiadów Jamesa i oczywiście rodzice pary młodej. Chociaż chwilowo brakowało pana Evansa, który miał przyprowadzić Lily do ołtarza i oddać jej rękę Jamesowi.
W powietrzu czuć było radosne oczekiwanie, które przerodziło się w zbiorowe westchnienie zachwytu, gdy panna młoda pojawiła się w wejściu do namiotu. Nigdy w życiu nie przyznałbym się Jamesowi do tego, że w moim odczuciu Lily nie była pięknością, bo Potter był wyjątkowo przeczulony na tym punkcie. Jednak teraz ta przeciętna na co dzień dziewczyna wypiękniała i naprawdę ciężko było oderwać od niej wzrok. Szybko spojrzałem na Chloe i uniosłem kciuk w geście uznania – spisała się na medal i każda panna młoda powinna korzystać z jej usług.
Decker uśmiechnęła się lekko i utkwiła spojrzenie w rozjaśnionej szczęściem twarzy Lily. Przez chwilę miałem wrażenie, że dostrzegłem w jej oczach żal. Czyżby zazdrościła Evansównie? Cholera, a przecież mówiła, że to jeszcze za wcześnie!
Moje rozmyślania przerwał mistrz ceremonii, który odczekał, aż pan Evan zajmie miejsce i rozpoczął swoją przemowę. Ja i Chloe, jako świadkowie, stanęliśmy za plecami pary młodej. Odnalazłem jej dłoń i ścisnąłem lekko.
– Moi drodzy, zebraliśmy się tutaj, żeby być świadkami złączenia nierozerwalnym węzłem małżeńskim Lily Evans i Jamesa Pottera – zaczął urzędnik, a ja wyłączyłem myślenie.
Mogłem sobie na to pozwolić, bo uczestniczyłem w tej procedurze już kilka razy – mistrz ceremonii pogada trochę o świętości, jaką jest małżeństwo, później będą różne urzędowo zatwierdzone formułki i tak dalej. Nic ciekawego. Dopiero pod koniec młodzi złożą sobie przysięgi, które sami napisali i to była ta część, na którą większość ludzi czekała. Wróciłem do swoich rozmyślań, chociaż podjąłem je w trochę innym miejscu: czy zazdrościłem Jamesowi? I tak i nie. Było mi dobrze z Chloe i nie sądziłem, żeby małżeństwo mogło cokolwiek między nami zmienić. Jeśli już, to na gorsze. Przynajmniej w tym momencie. A jednak wciąż o tym myślałem. Dlaczego? Być może przez Jamesa, który naprawdę tego chciał. Nieważne, co było powodem, grunt, że trochę mnie to męczyło.
Nagle Chloe mocno ścisnęła moje palce. Musiała zauważyć, że odpłynąłem myślami, ale na szczęście w porę zdążyła mnie przywrócić do rzeczywistości. Podałem Jamesowi i Lily obrączki – teraz nadszedł czas na ich przysięgi.
Jednak państwo Potter mieli inne plany – wymienili się obrączkami wśród licznych zapewnień o wielkiej miłości, ale obiecali sobie tylko jedno: nigdy się nie zmieniać. Urzędnik podszedł do nich, stuknął różdżką w ich złączone dłonie, a te zostały otoczone białą wstęgą utkaną ze światła. To zawsze robiło wrażenie na gościach, zwłaszcza gdy światło przygasało lub zmieniało kolor. Tym razem jednak nic takiego nie nastąpiło – widocznie oboje nowożeńcy mieli czyste intencje.
Ceremonia zaślubin była zakończona. Lily i James przyjmowali życzenia i gratulacje, my z Chloe zbieraliśmy bukiety i upominki, a obsługa wesela krążyła pomiędzy gośćmi rozdając kieliszki z szampanem. Było gwarno, radośnie czyli tak, jak powinno być.
Wreszcie zamieszanie trochę się uspokoiło, szampan został wypity, państwo młodzi odtańczyli pierwszy taniec, więc mogłem zejść z posterunku. Porwałem Decker w ramiona i zaniosłem ją na parkiet.
– Postaw mnie – szepnęła zażenowana.
– Już się robi – delikatnie postawiłem ją na ziemi. – Chciałem nawiązać do naszej rozmowy... I obiecać ci, że wynagrodzę ci te wszystkie nieprzyjemności.
– Ale nie zaczniesz znowu chodzić w tej okropnej koszulce?
– No wiesz! Przecież ci się podobała!
– Ale sugeruje, że to ja uważam cię za swoją własność – wyjaśniła mi łagodnie.
– Nie myślałem o tym w ten sposób – przyznałem. – Ale i tak nie to miałem na myśli.
– A co? – spytała wyraźnie zaintrygowana.
– Zobaczysz – odparłem tajemniczo.
Pokręciła głową z rezygnacją, ale wiedziałem, że jest ciekawa, co też wymyśliłem tym razem. A ja miałem zamiar adorować ją na każdym kroku i pokazywać jej, że jest dla mnie najważniejsza. Tak, żeby raz na zawsze w to uwierzyła.
Chloe zatrzymała się gwałtownie i marszcząc brwi spojrzała gdzieś poza pawilon i ogród Potterów. Na chwilę na jej obliczu zagościł strach, ale szybko się otrząsnęła. Popatrzyłem w tym samym kierunku, ale dostrzegłem tylko znikającą czarna pelerynę.
– Kto to był? – spytałem głupio, bo w sumie odpowiedź była oczywista.
– Snape – odpowiedziała mi szeptem. – Ciekawe, skąd wiedział o ślubie?
– Może od Lily? – zgadywałem.
– Raczej nie... Twierdzi, że się z nim nie widziała od zakończenia roku – powiedziała Chloe. – Ale wydaje mi się to podejrzane, że się tu kręci.
– Mnie raczej niepokoi to, że ty i Lily wciąż o nim rozmawiacie – mruknąłem.
– Nie wciąż, tylko raz się zdarzyło, gdy Lily pytała o Elizabeth i o to, w jaki sposób Snape jej pomógł – tłumaczyła spokojnie.
– No to faktycznie dziwne, że się tu pojawił – postanowiłem jej uwierzyć. – Ktoś spoza gości wiedział o tym ślubie?
– Kilku nauczycieli, kilka osób z Zakonu, ale poza tym raczej nikt – zastanawiała się na głos. – Nie sądzę, by ktoś z nich był w kontakcie ze Snape'em.
– A jednak wiedział, że to dziś – podsumowałem i wskazałem na Jamesa i Lily: – Myślisz, że powinniśmy im powiedzieć?
– Nie psujmy im tego dnia – uśmiechnęła się. – Nie sądzę, żeby Snape zamierzał tutaj wrócić.
Zgodziłem się z nią, ale wcale nie poczułem się spokojniejszy. No bo po jaką cholerę Snape pofatygował się na ślub swojego największego wroga i byłej przyjaciółki? Gdyby chociaż przyszedł otwarcie i złożył im życzenia, to jeszcze można by to zrozumieć, ale w tej sytuacji jego zachowanie było ze wszech miar podejrzane. I pozostawała jeszcze kwestia tego, kto mógł z nim rozmawiać. Nie chciałem rzucać na nikogo podejrzeń, ale ta osoba mogła znajdować się wśród nas. Ta myśl wydawała mi się dość nieprzyjemna, ale jeszcze długo nie chciała się ode mnie odczepić.~*~
Czyli jednak informator nie kłamał, naprawdę ma wtyki w Zakonie Feniksa. Czarny Pan się ucieszy. Szkoda, że nie można tego powiedzieć o tych wszystkich głupcach, którzy tak łatwo wierzą swoim znajomym, zapominając, że dzisiaj nikomu nie można ufać. To już na szczęście nie moje zmartwienie. Lily dokonała wyboru, czas pokaże, czy słusznego.
~*~
–Jak tam twoja noc poślubna? – spytałem Lily, gdy rano zeszła do kuchni na śniadanie.
– Pewnie taka, jak twoja – odpowiedziała. – Za krótka.
– Na górze przynajmniej nie było słychać chrapania Petera – zauważyła Chloe, siadając przy stole z kubkiem herbaty w dłoni. – Dzisiaj nie robię śniadania. Jak ktoś jest głodny, to niech się sam obsłuży.
Nikt nie protestował. Zresztą chyba nikt nie miał ochoty na jedzenie, chociaż w domu było pełno ludzi. Dawną sypialnię rodziców Chloe oddaliśmy Jamesowi i Lily, żeby w spokoju mogli się wyspać po weselu z daleka od nadopiekuńczych mam. Pokój Elizabeth wciąż był okupowany przez Remusa, Petera i ich dziewczyny, a dodatkowo kilka osób spało w salonie. Decker wydawała się być coraz bardziej zirytowana, bo wszyscy oczekiwali, że będzie ich obsługiwać. Po zaparzeniu trzeciego dzbanka kawy poddała się i zarządziła samoobsługę. Groziło to co prawda tym, że pożarte zostaną wszystkie nasze zapasy, ale wszystko było lepsze od rozzłoszczonej kobiety.
Postanowiłem wyjść na chwilę z domu, żeby zapalić i zauważyłem, że Chloe miała dokładnie ten sam pomysł, tylko wymknęła się drugimi drzwiami. Widocznie potrzebowała chwili tylko dla siebie. Wyszedłem na swoją stronę i w drzwiach minąłem Jamesa, który z podejrzliwością wpatrywał się w nasz przedpokój.
– Syriusz, tak się zastanawiam... Co jest nie tak z tym domem? Dlaczego po tamtej stronie nie ma okien? Dokąd prowadzą tamte drzwi? Obszedłem teren w około, ale tył domu jest niedostępny. O co tu chodzi? – zasypał mnie lawiną pytań, na które nie mogłem mu odpowiedzieć.
– Słuchaj, James, to dom rodzinny Chloe, a jak wiesz, jej rodzice byli... dziwni – próbowałem jakoś wybrnąć. – Lepiej nie pytaj jej o to.
– Wydawało mi się to trochę podejrzane, że znam ten dom od dziecka i nigdy nikt tu nie mieszkał, a teraz nagle okazało się, że od lat należy on do jej rodziny – James był wyjątkowo spostrzegawczy. – Chyba mogę być ciekawy, o co w tym chodzi?
– Możesz – zgodziłem się łaskawie. – Jednak jedyną podejrzaną sprawą w ostatnim czasie było to, że Snape pojawił się na twoim ślubie.
– I ja go nie widziałem? Jak to możliwe? – udało mi się zainteresować go nowym tematem.
– Krył się w cieniu – wyjaśniłem mu. – I obserwował z daleka.
– Nie podoba mi się to – stwierdził James i wszedł do domu porozmawiać z żoną.
Odetchnąłem z ulgą. Liczyłem na to, że nikt nie będzie zwracał uwagi na te drobne dziwactwa związane z domem Chloe, ale okazywało się, że nie doceniłem Jamesa. Musiałem naradzić się z Decker i ustalić, czy możemy wtajemniczyć w swoje sekrety naszych najbliższych przyjaciół. Obawiałem się, że to nie będzie łatwa rozmowa.
CZYTASZ
Pamiętnik Syriusza
FanfictionDo czego człowieka może doprowadzić chwila zazdrości? Długo się nad tym zastanawiałem. Może czasami uważałem się za lepszego od Jamesa, przynajmniej w pewnych kwestiach, ale nigdy niczego mu nie zazdrościłem. Aż do teraz. On miał odwagę przyznać, cz...