Rozdział 2

316 18 0
                                    

Leżałam na łóżku, wpatrując się tępo w szmaragdowy materiał baldachimu. Wczorajszego wieczora nie miałam wątpliwej przyjemności z moją rodziną. Zaszyłam się w pokoju i tylko pani Wiesołek co jakiś czas podrzucała mi coś do zjedzenia lub picia. Niewątpliwie posiadanie gosposi miewało swoje dobre strony. Nie mówiąc już o tym, że była chyba jedyną osobą, z którą można było normalnie porozmawiać.
Spojrzałam na zegar, który wskazywał czwartą trzydzieści. Dopiero za pięć godzin będę wyruszać na pociąg powrotny do Warszawy i uwolnię się od tego koszmaru.
Chociaż może nie powinnam zapominać o obietnicy danej Karolinie przez rodziców. Przeprowadzi się do Warszawy i zamieszka w moim bezpiecznym azylu. To był jakiś koszmar.
Piętnaście minut później podniosłam się z łóżka i ruszyłam do kuchni. Nic tak nie mogło poprawić nastroju jak tort czekoladowy, który poprzedniego dnia zrobiła pani Wiesołek. Ukroiłam więc sobie całkiem pokaźny kawałek, zrobiłam gorzką herbatę i zajęłam miejsce przy stole. Przyciągnęłam do siebie gazetę, którą poprzedniego ranka musiał zostawić mój ojciec. Jak zwykle pełno polityki i wiadomości o tym, że ktoś gdzieś kogoś skrzywdził. Skrzywiłam się. Nie miałam pojęcia co mój ojciec w tym codziennym, porannym rytuale widział. Coś takiego nie mogło przecież nastrajać pozytywnie.
Ze stanu zamyślenia wyrwało mnie ciche chrząknięcie. Podniosłam wzrok, napotykając na nieco zagubione spojrzenie Dawida. Wyglądało na to, że nie tylko mnie tej nocy dręczyła bezsenność.
- Nie chciałem przeszkadzać - odezwał się, wskazując głową na gazetę oraz tort. Wzruszyłam obojętnie ramionami. - Dzisiaj po południu wracam do Warszawy. Pomyślałem, że jeśli będziesz chciała się zabrać, to znajdzie się w samochodzie wolne miejsce.
Podrapałam się po głowie, powstrzymując przy tym od wybuchu niekontrolowanego napadu śmiechu. Dawid w ogóle nie znał Karoliny. Gdyby tak było, to w życiu nie wysiliłby się na taką uprzejmość. Przecież moja siostra by go zabiła samym spojrzeniem gdyby usłyszała, że taka propozycja padła z jego ust.
- Siadaj - westchnęłam, wskazując głową na wolne krzesło. - Musisz wiedzieć, że w naszej rodzinie panują pewne zasady, których lepiej przestrzegać.
- Karolina ma zawsze rację i należy spełniać jej wszelkie kaprysy?
Uniosłam w zadziwieniu jedną brew. Wyglądało na to, że chłopak jest zdecydowanie bystrzejszy niż oceniłam w pierwszej chwili. A może to te wszystkie portale plotkarskie stworzyły mi mylne wyobrażenie na jego temat?
- Hm, tak. Karolina jest księżniczką na tym zamku - prychnęłam, próbując odnaleźć przy tym odpowiednie słowa. Nie chciałam pogrążać Karo. Może nie była najlepszą siostrą, ale mimo wszystko musiałam brać pod uwagę, że ten związek to jednak coś poważnego.
- Zdążyłem się zorientować podczas wczorajszego obiadu. Karola nie jest chodzącym ideałem, ale ja też nie jestem księciem z bajki.
- Oczywiście - uśmiechnęłam się nieznacznie. - Skąd ona w ogóle ciebie wytrzasnęła?
- To akurat dłuższa historia. - Dawid w końcu wyglądał na odprężonego. - I zdecydowanie nie do przedstawiania o godzinie piątej nad ranem.
Miałam na końcu języka uwagę o odpowiedniej porze, ale powstrzymałam się przed jej wygłoszeniem.
- A więc jesteś projektantką wnętrz? - Chłopak przerwał ciszę po kilku chwilach milczenia. - Bo wiesz, właśnie kupiłem mieszkanie i chciałbym się urządzić w dobrym stylu.
Zaczynałam odnosić wrażenie, że wczorajsze zachowanie Dawida przy obiedzie dalece odbiegało od jego prawdziwej natury. Teraz był wyluzowany i nawet bez skrępowania dobierał się do mojego czekoladowego tortu. Znudzonym spojrzeniem przeglądał gazetę, krzywiąc się co jakiś czas na widok mało ambitnych wiadomości ze świata.
- Karolina...
- Twoja siostra może mieć wiele do powiedzenia, ale nie w kwestii tego jak i kto będzie mi urządzać mieszkanie - oznajmił Dawid z rozbrajającą szczerością, a ja sapnęłam cicho. - Póki co nie zapowiada się, by miała tam ze mną mieszkać.
- I tu jest pies pogrzebany - warknęłam, uderzając ręką w stół. - Nie mam pojęcia skąd żeś wytrzasnął moją siostrę, ani co w niej widzisz. Szczerze? Nawet mnie to nie interesuje. Problem polega na tym, że jej życie było tutaj, a moje rozpoczęło się na nowo w Warszawie. A teraz, dzięki tobie, będę mieć na głowie księżniczkę bez tłumu dworzan. I jak myślisz, kto będzie na każde jej zawołanie?
Chłopak słuchał mnie cierpliwie, potakując co jakiś czas głową. Boże, dlaczego ja w ogóle pomyślałam, że może jest całkiem normalny? Zaczynał mnie doprowadzać do szału tym swoim stoickim spokojem, więc policzyłam w myślach do dziesięciu, posłałam ostatnie, wściekłe spojrzenie i wstałam od stołu.
- Powodzenia Dawidzie - mruknęłam, nie oglądając się za siebie.
Krótko po narodzinach Karoliny, a miałam wtedy 6 lat, nauczyłam się bardzo ważnej rzeczy. Teraz rządzi ta mała terrorystka. Nie ważne było czego ja potrzebuję. Liczyło się tylko co Karo potrzebuje. Jeśli chciała moją nową zabawkę - musiałam jej oddać. Przyprowadziłam fajnego chłopaka? Natychmiast Karolina się przy nim znajdowała. Nie miała znaczenia różnica wieku. Ta mała, rozwydrzona księżniczka stała się moją zmorą i marzyłam o dniu, kiedy tylko się od niej uwolnię.
Przeprowadziłam się do Warszawy w wieku dwudziestu trzech lat. Wtedy też ukończyłam studia i mogłam rozpocząć wspinaczkę po szczeblach kariery. Pierwsze dwa lata były bez szału. Praca była dość przeciętna, a kieszonkowe od rodziców niejednokrotnie ratowały mnie przed śmiercią głodową. Teraz jednak trafiłam w miejsce, gdzie byłam w stanie coś osiągnąć. Ciężko pracowałam na uznanie ze strony przełożonych. Niejednokrotnie wychodziłam z biura późną nocą, by w domu siedzieć nad robotą do białego rana i tak w kółko.
Wszystko zaczynało się tak dobrze układać. Powinnam była przewidzieć, że moja siostra nie pozwoli mi zbyt długo żyć w takiej beztrosce.
Przeprowadza się. Do Warszawy. Do mnie. Do mojego bezpiecznego azylu.
I za to właśnie znienawidziłam Dawida. Gdyby nie pojawił się w życiu Karoliny, wszystko pozostałoby po staremu. Ja w Warszawie, ona w Szczecinie.
Tak.
W mojej głowie już w nocy zrodził się pomysł, by tą dwójkę jakoś rozdzielić. Obmyślając jednak szczegóły doszłam do wniosku, że nie potrafiłabym przyczynić się do jej nieszczęścia. Chciałam tego czy nie, to jednak łączyły nas więzy krwi.
- Pogódź się z tym - westchnęłam do siebie, kiedy parę minut po godzinie dziewiątej opuszczałam rodzinny dom.

Nasza droga do (nie)szczęściaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz