Keiter

342 24 1
                                    

Szli, równym szybkim krokiem. Mijali kolejne sale i systematycznie je przeszukiwali. Jeśli nie byli w stanie złamać haseł w ciągu minuty - szli dalej. Nie mieli czasu.

Jednak Keiter nie mógł wyrzucić z głowy obrazu zielonoskórej kobiety i jej niemego towarzysza. Tej rezygnacji w ich oczach i blizn na twarzach.

Kim trzeba być, by pozbawić poddanych nawet swobody poruszania się tam, gdzie chcą?

- Musimy znaleźć jakiś sprawny nadajnik albo komunikator - powiedział Poe, rzucając na ziemię kolejny zepsuty sprzęt.

- To chyba nie jest teraz najważniejsze? - odparł Keiter. - Skup się na informacjach.

- Musimy mieć nadajnik - powtórzył komandor. - Leia musi wiedzieć, że jesteśmy bezpieczni i żywi.

- Jak wrócimy to będzie wiedziała - warknął Keiter i nagle poczuł, że coś się zmieniło. Nagle w tym paskudnym, cimnym miejscu zabłysło nikłe światło. - Czujesz to? - zapytał kolegę.

- Co?

Keiter niecierpliwie machnął ręką. Poe nie mógł nic czuć, był niewrażliwy. Ale on sam czuł to doskonale - jakieś zło, duże i potężne, zniknęło z rzeczywistego świata.

- Snoke albo Ren zginęli - szepnął, patrząc na Poe.

- Jeśli masz rację to mamy mało czasu - odparł tamten i ruszył przed siebie jeszcze szybciej.

W kolejnym gabinecie, jakby w geście radości po śmierci tyrana, znaleźli plany, serie nazwisk, informacje i współrzędne. Poe przewrócił cały pokój do góry nogami zanim znalazł mały, przenośny dysk pamięci i zaczął zgrywać dane.

- Tu jest tyle rzeczy - mówił, wpatrzony w ekran, gdy Keiter z nożem stał przy drzwiach. - Nagrania i raporty, ale nie ma żadnych kolejnych planów, ale to nic. Wszystko jest ważne.

Uśmiechnął się szeroko.

I wtedy ziemia zaczęła się trząść.

Na początku delikatnie, więc obaj rebelianci stanęli i Poe trzymał dłoń przy nośniku, by mógł go wyjąć i uciec, gdy przybędą żołnierze.

Jednak dudnienie i wstrząsy nasilały się. Nie były to kroki ludzkie, nie była to ciężka maszyneria. To było coś innego.

- Ta baza się rozpada - powiedział Keiter głucho, czując wokół woń destrukcji.

- Zwariowałeś? Baza nie może się rozpaść - powiedział Poe opryskliwie, ale bez przekonania.

Hałas stale narastał, a trzęsienie uniemożliwiało utrzymywanie się na nogach.

- Musimy uciekać! - krzyknął Keiter, patrząc na tynk sypiący się z sufitu.

- Jeszcze chwilę - wycedził Poe, nie odrywając wzroku od paska przesyłu danych.

Nagle w drzwiach pojawiła się zielonoskóra kobieta i jej niemy towarzysz. Obaj rebelianci stanęli jak wryci.

- Chodźcie z nami! - krzyknęła kobieta, trzymając się z całej siły framugi.

- Nie! - wykrzyknal Poe, zanim Keiter zdążył otworzyć usta.

- Baza ulega autodestrukcji, jeśli nie wyjdziecie stąd teraz, zginiecie! - odparła, a jej palce powoli ześlizgiwały się ze ściany. - Siebie nie uratujemy, ale was możemy.

Keiter i Poe spojrzeli po sobie. Kiwneli głowami i biegiem ruszyli za istotami.

Keiter nie mógł się nadziwić, jak ludzka może być podwładna Snoke'a, podwładna pozbawiona wszystkiego, nawet własnej woli. Zamiast pałać nienawiścią, pomagała. Zamiast zabijać, ratowała życie.

- Co się właściwie dzieje, czemu to wszystko zaraz runie?! - zapytał Poe, z trudem przekrzykując teraz już ogłuszający łomot.

- Snoke zginął - odpowiedziała kobieta, a twarz komandora rozbłysła najszczerszym z uśmiechów. - Nie ciesz się tak, Dameron! Ten dzieciak od was nie jest lepszy, tak samo jak rudy i ta nowa! Są takimi ignorantami, że na pewno nawet nie wiedzą, co zrobiono nam! "Panie generale, straciliśmy dwa i pół tysiąca podwładnych". "No cóż, proszę ich doprodukować". "Oczywiście, sir" - kobieta tak dobrze parodiowała galaktyczne dowództwo, że Keiter prawie się zaśmiał. Ale mowa była o życiu. O świadomości ludzi, którzy byli niewolnikami.

- Ucieknij z nami - powiedział, gdy zatrzymali się przed zrujnowanym hangarem. - Proszę.

- A jesteś w stanie zrobić mi i Hoelenowi operację mózgu w ciągu - udała, że spogląda na zegarek. - Następnych trzydziestu sekund? No właśnie. Nie mogę wejść do statku nieprzeznaczonego dla mnie. Ale tam, w tych gruzach stoi TIE. Weźcie go i wróćcie do domu, jeśli go macie. I powiedzcie, że nie jesteśmy blasterami, tylko żywymi istotami.

- Dziękuję - powiedział Poe i klępnął w ramię oboje. - Dziękuję.

Pobiegł przez odłamki szkła, betonu i metalu, dziękując w duchu Rebelii, że co jak co, ale buty produkowali solidne.

Tymczasem Keiter stał nadal patrząc na blizny niewolników. Nie mógł się ruszyć, nie mógł ich zostawić. Nie byli przedmiotami, które mógł zasypać gruz. Byli bardziej wartościowi, niż połowa rebelii.

- A gdyby... - zaczął, ale kobieta uniosła dłoń.

- Probowalismy wszystkiego, Lortles, nie możemy nawet odebrać sobie życia! Więc możesz przestać zgrywać bohatera, którym nie możesz być i ratować tyłek swój i kolegi?! - zaczęła krzyczeć. - Nie wiem, do kogo mu się spieszy, ale widocznie jest ładna. Na ciebie też pewnie taka czeka, więc błagam, rusz się, zanim oboje zginiecie!

Chciał podziękować, ale nie umiał. Ścisnął mocniej nóż w kieszeni i odbiegł, wskakując do uruchomionego już statku.

Ledwie opadł na siedzeniu, a Dameron poderwał statek i odlecieli, zostawiając za sobą ponurą planetę i bazę zamieniającą się w kupkę kurzu.

I dwie, zielone, bezwolne postacie.

- Lecimy do domu - powiedział Poe, ustawiając kurs i zwycięsko podnosząc nośnik danych.

- Ta, do domu - powiedział Keiter, ale nie czuł tego.

Dom?

Zmieniona - Star WarsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz