Rey

369 25 2
                                    

- Nie mogę tutaj dłużej siedzieć, nie rozumiesz?! - wykrzyczała Rey, dławiąc łzy.

Skywalker nie rozumiał. Jak zwykle, sprowadzał wszystko do odwagi, do słuszności i robienia rzeczy dla większego dobra. Świecił dookoła swoją świętością, udawał, że nie widzi za oknem grobu Samera.

Siedzieli bezczynnie na Takodanie już dokładnie osiem dni i dziewięć godzin. Rey nie wytrzymywała, szalała z niepokoju o Kei'a, o Poe. Poświęcili się, by ratować ją. Mogli już nie żyć, być może ich ciała marzły w przestrzeni kosmicznej, albo gniły gdzies za tylnym wejściem do bazy Snoke'a.

A ona siedziała. Siedziała, machała bez sensu mieczem i medytowała, generując tym tylko coraz to gorsze i bardziej bolesne obrazy.

Na domiar złego, Finn nadal leżał nieprzytomny. Droidy medyczne twierdziły, ze nie odbiera bodźców świata zewnętrznego, jednak ona i tak codziennie przychodziła i mu mówiła o wszystkim.

O tym, co się dzieje, jak Skywalker jej nie rozumie, jak bardzo tęskni za Keiterem i Poe, jak ciągle śni jej się Samer i jak bardzo, naprawdę bardzo by chciała by on, Finn, był teraz przy niej.

- Rozumiem, co czujesz, Rey, ale porywanie się na niszczyciel nie rozwiąże naszych problemów - odparł Skywalker, nadal nie podnosząc głosu, jednak jego ruchy zaczynały być nerwowe.

- Mamy generatory, tak? - w ostatniej bitwie oddział Mafilie zdołał zdobyć urządzenia, nikt nie pytał jak, ważne, że mieli chwilową technologiczną przewagę nad wrogiem. - Jesteśmy krok przed nimi!

- Nie sądzę, żeby twoim celem było wysadzenie bazy w powietrze.

- Może to by było lepsze niż siedzenie na ciepłej planecie i pozwalanie chłopakom umrzeć! - wybuchła Rey poraz kolejny.

- To jest wojna, powinnaś liczyć się ze stratami - powiedział Skywalker, tracąc cierpliwość. - Nie obiecywalem bezpieczeństwa ani tobie, ani innym.

- Olać mnie, olać moich przyjaciół, którzy zginęli, byś ty mógł żyć! - krzyknęła Rey, a jedna, niechciana łza stoczyła się po policzku. - Ale Leia? Nie obchodzi cię ona? Jej spokój? Jej bezpieczeństwo?

- Leii do tego nie mieszaj! - Luke ostatecznie stracił panowanie.

- Nie mieszaj?! - Rey odeszła od okna i stanęła prosto przed swoim mistrzem, podnosząc delikatnie brodę i patrząc prosto w niebieskie oczy. - Nie widzisz, jak wieczorem, gdy już zdejmuje maskę dzielnej pani generał, siada sama przed nawigatorem? Jak ręcznie wklepuje kod namierzający statku Poe? Jak patrzy w ekran, na którym nigdy nie świeci odpowiednia kontrolka?

- Przestań - odparł twardo Skywalker, odwracając się.

Odszedł od Rey i usiadł w wytartym już okropnie fotelu. Znowu ta sama kłótnia, znowu inne argumenty.

Wieczny konflikt, którego nie dało się rozwiązać, nie podsycajac tego wewnętrznego.

Dosyć.

Rey wyszła z budynku, nie mając ani siły, ani ochoty na pocieszenie Skywalkera. Ostatnimi czasy czuła się, jakby zgubiła kolejnego ojca.

Na ścieżce czekał Chewie z dużą, płócienną chusteczką. Podał ją Rey, a ta ze smutnym uśmiechem otarła nią policzki.

- Dzięki - powiedziała, a Wookie zamknął ją w żelaznym, ale serdecznym uścisku.

Czasami miała wrażenie, że tylko ten zabawny, wielki futrzak był jej przyjazny.

Po dwóch minutach odsunął się i zaryczał cicho.

- Idź do niego - odparła Rey. - Potrzebuje cię.

- Aggggrh?

- Tak, na pewno - uśmiechnęła się. - Poradzę sobie.

Wookie odszedł, by poraz kolejny pocieszyć swojego przyjaciela, a Rey ruszyła w stronę skrzydła medycznego.

Znowu.

Mała, sterylnie czysta sala, w której leżał Finn, była ostatnio jedynym przyjaznym jej miejscem od kiedy Leia przestała traktować ją tak ciepło, jak wcześniej.

Rey nie miała pretensji.

Wiedziała, jak bardzo boli tracenie bliskich sobie ludzi.

W wejściu na oddział jak zwykle zobaczyła wysoką, szczupłą pielęgniarkę, która jak zwykle rozmawiała z jednym z blond oficerów bliźniaków, Jamesem, albo Keithem, Rey nigdy nie pamiętała. Facet próbował tak już któryś dzień, a pielęgniarka nadal nie chciała wyjść z nim na kawę.

Kobieta dała szybko Rey biały, cienki fartuch ochronny i plakietkę z napisem "odwiedzający". Dziewczyna puściła Jamesowi/Keithowi oko i weszła na oddział.

Sala Finna była ostatnią w korytarzu, więc idąc do niej mijała innych chorych, umierających, cierpiących ludzi.

Cierpią za nas.

Bo my, Jedi, nie umiemy ich obronić.

Nie umiemy obronić ich, a nawet siebie.

Nikogo.

Otworzyła wreszcie drzwi do sali i zobaczyła Finna leżącego...

Na litość Mocy.

Rey poczuła, jak kręci jej się w głowie i przez chwilę miała trudności w utrzymaniu pionu. Przytrzymała się framugi i spojrzała na łóżko jeszcze raz.

Finn nie leżał. Siedział i patrzył na nią tak, jakby nic się nie stało, jakby nie spędził miesięcy w śpiączce. Miał tylko dłuższe włosy i był znacznie chudszy, ale... to był on.

Wreszcie przytomny.

- Finn - szepnęła i znalazła siłę, by podejść do niego. Wyciągnęła rękę, chcąc dotknąć jego twarzy, a w jej żołądku zagościło ciepło, tak wytęsknione i radosne, była szczęśliwa. - Finn.

Dotknęła go i miała ochotę go uściskać.

Tak bardzo jej go brakowało.

Nagle poczuła że on łapie jej dłoń, ale nie przyciąga do siebie.

Odepchnał ją, z dezorientacją w oczach.

- Zostaw mnie.

C o ?

- Nie poznajesz mnie? - zapytała, robiąc krok w tył.

Pokręcił głową.

Nie robił sobie żartów.

Nie kłamał.

Serce Rey pękło na pół.

Wybiegła z pokoju z łzami w oczach, wołając pielęgniarkę, nadal rozmawiającą z oficerem.

- Coś jest nie tak - powiedziała, a kobieta natychmiast na konsoli zaczęła przywoływać droidy medyczne. - Finn się obudził, ale nie poznaje mnie. Chyba nie wie, gdzie jest.

- To się zdarza, spokojnie - odparła łagodnie pielęgniarka w jednej sekundzie, a w drugiej leżała już na ziemi.

Powalona przez Finna, który zaatakował następnie Jamesa/Keitha, obezwładniając go i odbierając mu broń.

Rey stała, sparaliżowana, a Finn skierował w jej stronę lufę blastera.

- Gdzie jest Skywalker? - zapytał, a w jego oczach nie było charakterystycznego dla niego ciepła.

Kimkolwiek jest, nie jest Finnem.

Rey poczuła pustkę.

Zmieniona - Star WarsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz