Rozdział 37.

2.8K 196 199
                                    

Miesiąc później...

 

ELEANOR POV.

 

Nie żeby coś, ale czułam, że zaraz coś za przeproszeniem rozpierdole. Naprawdę, wszyscy moi przyjaciele zaczęli być bipolarni w tym samym momencie, a ja stałam pośrodku tego wszystkiego patrząc to w jedną, to w drugą stronę nie wiedząc, co zrobić. Trzymałam się kurczowo równie zagubionego, co ja Nialla i dosłownie widziałam jak wszystko się bezpowrotnie wali.

Louis. Zayn.

Tak to nie powinno wyglądać! Zawsze to był Louis i Zayn, a teraz? Byli dla siebie jak nieznajomi.

Obaj w szkole wyglądali na szczęśliwych. Jednak po szkole Louis zamieniał się w dziecko, które zgubiło swoją zabawkę, jak gitara bez strun, jak Sherlock bez tej swojej czapeczki... no wiecie, o co mi chodzi. Po prostu jak nie on. Nie wiedziałam już, co było gorsze. To, że stracił przyjaciela, czy to, że Zayn przyznał, że nigdy nie lubił Louisa. Oczywiście wiedziałam, że to drugie na pewno prawdą nie było. Zayn był nie tylko nastolatkiem zakochanym w swoim najlepszym przyjacielu, ale też nieodłącznym elementem życia Louisa, który nagle zniknął. Przykre było też to, że Harry naprawdę starał się rozweselić chłopaka i być dla niego najlepszym przyjacielem. Jednak to się nie sprawdzało. Zayn był jak słońce, które oświetlało Louisowi drogę i nie mógł bez niego żyć, jednak Harry był księżycem, w który Louis kochał się wpatrywać. Myślał, że naprawdę kocha noc, kocha księżyc, jednak brak słońca poczuł dopiero, gdy po nocy nie nastał dzień. Choćby księżyc świecił najmocniej jak tylko potrafił nie dawał tyle światła, co słońce.

Nie można było jednak powiedzieć, że ich związek był toksyczny w jakikolwiek sposób. Byli razem piękni. Louis całował Harry'ego z namiętnością, jakby prosił o ratunek, a Harry całował z czułością łapiąc Tomlinsona, jak ten upadał. Dopełniali się jak ogień i woda, a jednak coś sprawiało, że Louis nie był do końca szczęśliwy nawet w objęciach swojego chłopaka.

A ja nie mogłam nic zrobić. Kompletnie nic. Z tą myślą kładłam się spać i z tą myślą się budziłam. Oczywiście to nie wszystko. Wojna z Alaną zaczynała mnie przytłaczać. Nie miałam racji, nie byłam tak silna, jak Zayn.

W pustym domu rozbrzmiał dźwięk dzwonka do drzwi. Westchnęłam i poszłam do drzwi niezbyt entuzjastycznym krokiem zobaczyć, kogo tu niosło w niedzielę w ósmej rano. Otworzyłam drzwi i zaklęłam w myślach. A jednak. Mogło być gorzej. Prosto na mnie patrzyły na mnie błyszczące, zielone oczy. Chłopak opierał się ręką o framugę drzwi i uśmiechał się do mnie figlarnym uśmieszkiem, a mi wydawało się, że jego pełne usta mają jeszcze bardziej czerwony kolor, niż gdy ostatni raz go widziałam. Był on cholernie przystojny, jego brwi i gęstych, ciemnych rzęs pozazdrościłaby mu niejedna dziewczyna. Do tego był wysoki, szczupły i umięśniony, a jego ułożone, błyszczące włosy były w idealnie kontrastującym z oczami ciemnym kolorze. Żeby nie było tak kolorowo nadrabiał swoim beznadziejnym charakterem. Właśnie przez niego w wieku 13 lat chciałam skoczyć z mostu. Gdy dwa lata temu wyjechał do szkoły myślałam, że to koniec moich koszmarów z nim związanych. Myliłam się. To się znów zaczynało.

- Wiem, że jestem czarujący, ale żebym ci aż mowę odebrał? –powiedział nonszalanckim głosem, który słyszałam w koszmarach – Wakacje niedługo się zaczynają. Pomyślałam, że spędzę je u ciebie. Tęskniłaś siostruniu? –powiedział przytulając mnie, a ja oddałam uścisk ze świadomością, że w każdej chwili może mi wbić nóż w plecy.

- Oczywiście, Zachary. –powiedziałam słabym głosem

Koszmar sprzed dwóch lat wrócił.

.

Good At Lies //Larry Stylinson ffOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz