Rozdział 3

11.7K 615 49
                                    

Zabłądziłam.
Nie mam pojęcia gdzie jestem. Nawet nie wiem czy idę w dobrą stronę. Jak mogłam być tak glupia...
Rozejrzałam się wokół.
Las.
Wszędzie las. Jedyne co mnie otacza to drzewa, krzaki i mech. Zero oznaczeń drogi, nic. Wprawdzie często chodziłam do lasu, ale nigdy nie musiałam szukać drogi powrotnej. Zawsze trzymałam się ścieżki. A tu nie ma nawet ścieżki. W dodatku w brzuchu burczy mi tak głośno, że ptaki z pobliskiego drzewa uciekły w popłochu.
Muszę skupić się na najważniejszych rzeczach.
Najpierw muszę znaleźć jedzenie. Jak na komendę mój brzuch znów się odezwał.

Nagle po mojej prawej stronie coś  zaszurało liśćmi. Wyjęłam jedną strzałę, naciągnęłam cięciwę. Powoli, jak najciszej zaczęłam skradać  się w stronę hałasu. Musiałam uważać, aby żadna gałąź nie złamała się pod moim ciężarem.
Nagle zza liści wypadło jakieś małe zwierzę.
Szybko wycelowałam w nie strzałę i puściłam.
Pod wpływem prędkości strzała przebiła zwierzę na wylot. Z jego gardła wydarł się pisk, aby po chwili ucichnąć na zawsze.
Nigdy nie lubiłam polować. Tata zabierał mnie na polowania gdy byłam młodsza. Zawsze odwracałam wzrok, gdy zabijał jakieś zwierzęta.
Jednak do widoku krwi przez te wszystkie lata zdążyłam się przyzwyczaić.
Podniosłam zesztywniałe już ciało królika. Z jego rany nadal leciała krew, a oczy patrzyły na mnie pustym spojrzeniem. 
Znalazłam jakieś suche miejsce, pod gałęzią pobliskiego drzewa. Zebrałam trochę suchych kolek i patyków.
Wzięłam dwa patyki i zaczęłam je o siebie pocierać. Ojciec uczył mnie jak rozpalić ogień bez zapałek. Po długim, energicznym tarciu udało mi się wskrzesić iskry, które zapaliły kolki i gałązki.
Zadowolona z siebie usiadłam blisko ognia.
Wyjęłam strzałę z ciała królika i za pomocą noża zaczęłam rozdzielać mięso. Ponownie nadziałam mięso tym razem na patyk i ustawiłam tak, aby ogień delikatnie je przypiekł.

Nie było dobre, było ohydne. Nigdy więcej nie zjem królika. Gdybym nie była tak głodna, nie zjadłabym go. Smakował jak zepsute mięso i pachniał serem. Nigdy więcej.

Postanowiłam spędzić w tym samym miejscu noc. Tu przynajmniej mogłam ogrzać się przy ognisku.
Śpiew świerszczy już otulał mnie do snu, gdy nagle do moich uszu dobiegł krzyk.
Zerwałam się ze swojego miejsca.  Ten krzyk brzmiał jak głos tej dziewczyny.
Zdałam sobie sprawę, że musiała być bardzo blisko, skoro dałam radę usłyszeć go tak głośno.
Szybko zasypałam piachem ognisko i zabrałam wszystkie rzeczy.

Nigdy wcześniej nie biegłam tak szybko. Miałam wrażenie, że ktoś krok w krok za mną podąża, ale gdy tylko spoglądałam za siebie nikogo nie widziałam.
Było zbyt ciemno, obijałam się o drzewa, a gałęzie boleśnie ranily moją twarz i ręce.
Nagle zachaczyłam nogą o coś twardego i poleciałam prosto na twarz do przodu. Siła uderzenia zabrała mi przez chwilę możliwość oddychania. Twarz przycisnęłam do zimnej gleby.
Z trudem podnisosłam swoje ciało, ale gdy tylko oparłam ciężar ciała na lewej stopie poczułam silny ból. Oczy zaszły mi łzami, nigdy nic tak bardzo mnie nie bolało.
Zdołałam oprzeć się o drzewo. Delikatnie dotknęłam nogi, krwawiła. Zbyt mocno krwawiła.
Zaszlochałam głośno, co chwila odzyskiwałam ostrość widzenia.
Nie zdołam więcej przejść.
Jedyne co mogłam zrobić to płakać z bólu i bezsilności.

Było mi bardzo zimno, temperatura musiała spaść poniżej zera. Trzęsłam się zbyt mocno, żeby w ogóle móc się podnieść.
Krew nie ciekła już tak mocno, ale jestem pewna że rana musi być głęboka. W dodatku łuk i strzały boleśnie wbijały mi się w plecy.
Jedyne co mi pozostało, to walczyć.
Rozcięłam nożem kawał nogawki moich spodni i owinęłam nim ranę. To musiało na razie wystarczyć.
Drugą ręką złapałam jakiś długi, całkiem gruby patyk i uniosłam się w górę.
Szybkim krokiem, czyli bardzo ślimaczym tempem ruszyłam do przodu.
Musiałam poszukać schronienia. Nie wiem co jest w tym lesie, ale na pewno coś zaatakowało tą dziewczynę, a ja mogę być następna.
Zebrawszy wszystkie swoje siły wspięłam się na drzewo, choć nie zbyt wysoko, może cztery metry nad ziemią. Noga dawała mi się we znaki, ale nie tak mocno jak wcześniej.

Nie wiem czy to wystarczy, ale nie mogę zginąć.
Ciszę nocną przerwało głośne wycie.
Wycie wilków.
Zaraz po tym usłyszałam sapanie i łamanie gałęzi.
Przycisnęłam pięść do ust, aby nie wydać żadnego dźwięku.
Pierwszy wilk przebiegł niedaleko mojego drzewa. Na szczęście nie zwrócił na mnie uwagi. Zaraz po nim kolejne pięć wilków o sierści szaro-białej przebiegło sprintem pod moim drzewem.
Gdy zniknęli mi z oczu dopiero przestałam się martwić.
Położyłam rękę na piersi. Serce biło mi jakby miało wyskoczyć z klatki piersiowej.

Więc tak to działa. Przejście lasu nie wystarczy. Oczywiście muszą być ofiary.
Moje rozmyślania przerwało głośne warczenie.
Wychyliłam głowę i zobaczyłam ogromnego, czarnego wilka.  Jego żółte oczy patrzyły prosto w moją stronę. Zasłaniały mnie gałęzie, nie mógł mnie zobaczyć. Szukałam pocieszenia, które nie trwało długo, gdy wilk znów zaczął warczeć. Nagle skoczył prosto na drzewo jakby próbował się po nim wdrapać i zaraz po tym znów znalazł się na ziemi.
Czułam od niego wielką złość, ale i potęgę.
Zamknęłam oczy i zaczęłam się modlić. To ta chwila, gdy człowiek prosi Boga o darowanie życia.
Nie odważyłam się otworzyć oczy nawet wtedy, gdy było już cicho.
Może sobie poszedł, nie wiem. Jednak jedno jest pewne. Nie zamierzam tam zejść. 

Skazana Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz