Rozdział 9

9.3K 537 24
                                    

Nie docierały do mnie żadne dźwięki. Jakby ktoś zabrał mi słuch. Albo wszystko wokół mnie umarło, albo to ja umarłam. Czułam jedynie zimno. Przenikało całe moje ciało, powodując nieprzyjemne dreszcze i odrętwienie.
Skuliłam się jeszcze bardziej w malutki kłębek. Chciałam utrzymać jak najwięcej ciepła, choć czułam, że powoli tracę wszystkie siły. Krople deszczu nadal obmywały moją skórę. Nie wiem ile czasu minęło, odkąd mnie tu przywiązał. Lecz słońce zdążyło znów pojawić się na niebie, zaczynając nowy dzień. Szkoda, że jego promienie nie mogą mnie ogrzać. Gdybym mogła, pobiegłabym w stronę tej ogromnej kuli, aby się ogrzać. W kościach nadal czułam uderzenia piorunów. Były tak głośne i straszne.  Przez całą noc modliłam się, aby żadna błyskawica we mnie nie trafiła.  Na szczęście deszcz nie padał już tak mocno, ale chłód nadal unosił się w powietrzu. Las znajdujący się nieopodal pochłaniała gęsta mgła, miałam wrażenie że zbliża się do mnie coraz bardziej, aby mnie pochłonąć. Przez chwilę widziałam dziwne, ciemne cienie wychodzące z mgły. Szły po mnie.
Znów zamknęłam oczy, coraz szybciej odpływałam. Zmęczenie organizmu daje się we znaki. Wiedziałam, że nikt mi nie pomoże. Ludzie przechodzący obok mnie nawet nie obdarzyli mnie jednym spojrzeniem. Tylko nieliczni posyłali mi współczujące słowa i spojrzenia. Niektórzy szeptali słowo "Luna".
Zastanawiałam się, czemu oni się na to godzą. Czemu nic nie robią? Przecież widzą, jak jeden z nich popełnia przestępstwo, a jedyne na co ich stać to ignorancja. Dziękowałabym nawet za brudny kocyk. Po prostu chciałam się ogrzać.

O dziwo przestałam czuć. Zimno odeszło, a uderzenia kropel deszczu zniknęły. Uchyliłam z trudem powieki, ale jedyne co zobaczyłam, to czarne plamy przed oczami. Uniosłam zdrętwiałą rękę na wysokość oczu. Wydawało mi się, że mam osiem palców. Po chwili, opuszki palców zaczęły płonąć. Ten ogień mnie nie parzył. Wręcz przeciwnie, jego ciepło było bardzo przyjemne.
Oddałam się temu ciepłu do końca. Zamknęłam oczy, gdy fala gorąca rozlała się po całym moim ciele. Nigdy w życiu nie było mi tak dobrze.
Ostatnim co słyszałam był mój urywany oddech.

- Cassie, pamiętaj co ci mówiłem. - przypomniał mi Tata.
- Tak, tak... Pamiętam. - westchnęłam głośno. Powtarzał mi to od godziny. Przecież wiem co robić. Mam już dziesięć lat!
- Znajdź cel...  - instruował głośno.
Skierowałam oczy na ptaszka siedzącego na gałęzi nieopodal. Trochę szkoda mi go było, ale ojciec skutecznie wytłumaczył mi jak działa łańcuch pokarmowy. Nie polujesz, ktoś zapoluje na Ciebie.
- Wyceluj...
Ustawiłam łuk pod dobrym kątem. Znaczy, mam nadzieję że pod dobrym kątem.
- Napnij strzałę...
Naciągnęłam cięciwę najmocniej jak mogłam. Czyli ledwo dociągnęłam ją do policzka.
- Oddychaj spokojnie...
Unormowałam oddech, tak aby był regularny. Może trochę za szybko oddychałam
- Puść. - ostatnie polecenie szepnął.
Rozuźniłam dłoń, a strzała poleciała przed siebie.
Moje serce zabiło mocniej, gdy pocisk dosięgnął celu.
- Świetnie! - czułam dumę, że Tata mi pogratulował.
Uśmiechnęłam się do niego, co on odwzajemnił. Biło od niego szczęście i duma. W końcu trafiłam mały, ruchomy cel z odległości czterdziestu metrów! Prawie płakałam że szczęścia.
Tata zgarnął mnie w przyjacielskim uścisku. 
- Jesteś gotowa na samotne polowania. - czekałam na to zdanie przez dwa lata. Gdy je usłyszałam, niemal upadlam na ziemię ze szczęścia.
Przytuliłam ojca najmocniej jak potrafiłam. Do dziś pamiętam siłę jego ojcowskiego uścisku. 

Pov. Logan.
Minęły 24 godziny, odkąd przywiązałem Cassie do słupa. Na samo wspomnienie jej prób ucieczki i słów czuje jakbym miał zaraz wybuchnąć.
Niech posiedzi jeszcze kolejny dzień, to się czegoś nauczy.
Nikt nie ma prawa przeciwstawiać się mi, zwłaszcza moja mate. Ojciec zawsze powtarzał, aby mate trzymać krótko. Zwłaszcza gdy jest człowiekiem. Sam on przeszedł przez wielki ból, gdy jego własna wybranka, która była człowiekiem go zdradziła. Gdy matka musiała odejść, wiedziałem że swojej mate na to nie pozwolę.
Przerzuciłem kolejną kartkę papieru i zacząłem pisać nowe zdanie. Muszę zdać raport z lasu śmierci. Jeszcze nikt nie wie, oprócz moich ludzi, że znalazłem swoją mate i więcej nikt się nie dowie.
Napisałem, że w wyniku naszego ataku żaden człowiek nie przeżył. Ciała zostały doszczętnie rozerwane przez wilki. Dopisalem również, że sami zajęliśmy się ich pochówkiem.
Włożyłem list do koperty.

Wyjrzałem przez okno. Deszcz nadal padał, ale nie tak mocno jak wcześniej. Poczułem dziwne ukłucie w klatce piersiowej, gdy otworzyłem okno, a zimne powietrze uderzyło w moje ciało.

Nagle do mojego pomieszczenia wtargnął beta, Adrien.
Warknąłem zły, że wszedł bez pytania.
Już miałem zacząć go opieprzać, a potem grozić zabiciem jego brata, gdy przemówił cichym głosem.
- Alfo, to pilne! - kiwnąłem głową, żeby dokończył. 
- Nasza luna jest w złym stanie. Nie rusza się i chyba...
Nie zwróciłem uwagi na jego dalsze słowa. Już byłem na zewnątrz i od razu odnalazłem wzrokiem jej ciało.
Leżała skulona w błocie, stąd ledwo słyszałem jej urywany oddech.
Zacisnąłem pięści, gdy dotarła do mnie moja głupota. Przecież ona jest człowiekiem!
Zły na siebie, że zapomniałem o tak ważnym szczególe odpiąłem łańcuch od jej rąk i przyłożyłem głowę do jej klatki piersiowej. Na szczęście serce biło w normalnym rytmie.
Wziąłem ją w ramiona i dosłownie wbiegłem z nią na rękach do domu. 
Nie daruję sobie, gdy coś jej się stanie.
Delikatnie położyłem jej kruche ciało na kanapie obok kominka w salonie.
Szybko rozpaliłem ogień w kominku i przykryłem ją trzema grubymi kocami. Mam nadzieję, że to wystarczy.  Gdy niosłem ją do domu, czułem bijący chłód od jej ciała. Tak, jakbym niósł trupa.
Poczułem zgromadzające się łzy w oczach, na samą myśl o jej śmierci.
Uklęknąłem przy jej twarzy. Wyglądała, jakby tylko spała.  Choć zawsze rumiane policzki były teraz blade jak śnieg. Jest zbyt wyziębiona.
Nie wiedząc co innego mógłbym zrobić, delikatnie przesunąłem ją w bok. Po chwili już leżałem obok niej. Oplotłem ręce wokół jej brzucha, aby jak najwięcej ją ogrzać. Wiem, że moja skóra jest bardzo ciepła, plusy bycia wilkiem.
Jak na zawołanie zaczęła coś mamrotać i przysunęła się jeszcze bliżej źródła ciepła, czyli mnie. Na samą myśl, że ja się do tego przyczyniłem czułem wielką złość na samego siebie.
Jeszcze mocniej oplotłem jej ciało swoimi rękoma.
Nie mam pojęcia, jak miałbym ją jeszcze rozgrzać.
Na szczęście na jej policzkach znów pojawiły się lekkie rumieńce. A gdy dotknąłem jej ręki, nie była taka zimna jak na początku.
Jedyne co mnie teraz martwi, to jej rozpalone czoło. Musiała zacząć gorączkować.
Gdybym miał jakieś leki nie musiałbym teraz tak się martwić. Jednak nigdy nam nie były potrzebne, wilkołaki nie chorują.
Pocałowałem ją lekko w czubek nosa, co kolwiek się stanie, dopilnuję żeby wyzdrowiała.

Skazana Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz