Rozdział 6

11.1K 585 47
                                    

    Dopiero teraz zaczęłam doceniać, jak bardzo potrzebna jest wolność. Tęsknię za widokiem słońca,drzew, trawy, zwierząt... Wszystko to mi zabrał. W mojej głowie od razu pojawił się wiersz "Ptaszki w klatce". To takie ironiczne.  Tak właśnie się czuję, byłam wolna, a teraz tą wolność mi odebrano. Byłam jak ten ptaszek, latający sobie po całym świecie i nagle puf...

Siedzę tu już pół dnia, tuż po tym, gdy mnie złapał, zaniósł mnie do tej samej chatki i zamknął w jakimś małym pomieszczeniu. Brak okien, brak światła, drzwi zamykane na klucz od zewnątrz. Na dodatek ściany były zbyt grube, aby chociaż zrobić w nich dziurę, zwłaszcza że są z drewna.
Na samą myśl o nim zaczęłam pocierać jeszcze obolały policzek. Przypomniał mi się ten ból, gdy zamachnął się na mnie ręką. Na szczęście nie boli teraz aż tak bardzo, jak na początku.
Wciągnęłam do płuc wilgotne powietrze, wszystko tu takie było. Pod moimi palcami czułam wilgoć i chłód bijący od ściany.
Odkąd tu jestem zdążyłam zrobić dokładnie 432 rundy po obwodzie pokoju. Miał może wymiary trzy metry na dwa metry.
Dopiero gdy słońce musiało schować się za linią drzew usiadłam w kącie, aby utrzymać ciepło ciała.
Temperatura w pokoju spadła bardzo szybko, a przez szpary w ścianie nie przebijały się już promienie słońca.
Wyciągnęłam przed siebie dłoń, było zbyt ciemno żebym ją zobaczyła.

Nagle za drzwiami usłyszałam szybkie kroki. Jak oparzona podniosłam się ze swojego miejsca i odsunęłam się jak najdalej od drzwi.
Nie wiem kiedy zaczęłam głośno oddychać, może po tym gdy słychać było przekręcanie klucza w drzwiach.
Drzwi uchyliły się bardzo powoli i w progu stanął ten sam mężczyzna.
Mężczyzna bez imienia. Ciekawa jestem, kiedy wreszcie powie coś o sobie, choć nie jestem pewna, czy chcę znać prawdę.
Z zamyślenia wyrwał mnie jego głos.
- Chodź. - warknął sucho i zaczął odchodzić, nie przejmując się, czy pójdę za nim. Wiedział, że nie mam wyjścia.
Cholerny drań...
Niepewnie ruszyłam tuż za jego sylwetką, trzymając pewny dystans. Nie mam pojęcia, kiedy coś przyjdzie mu do głowy, więc wolę być wtedy jak najdalej od niego.
Przemierzaliśmy ciemny korytarz, jakby bał się zapalić światło. Ledwo widziałam jego sylwetkę.
Lub...
Nie chce żebym coś zobaczyła, żebym znalazła sposób ucieczki.

Dopiero, gdy weszliśmy do innego pomieszczenia zapalił światło. Przez chwilę mrugałam bardzo szybko, aby przyzwyczaić wzrok do nowego oświetlenia.
- Siadaj. - kiwnął głową w stronę krzesła przy stole.
Niepewnie przysiadłam na krawędzi krzesła i wlepiłam wzrok w jego plecy.
Sprawnie krzątał się po kuchni wyjmując co chwila nowe składniki.
W końcu tuż przed moim nosem postawił talerz z górą kanapek. Na sam ich widok poczułam nadmiar śliny w ustach, a mój brzuch zagrał swoją melodię powitalną.
- Jedz. - znów ten surowy ton głosu.
Trzęsącą się ręką sięgnęłam po kanapkę. Była całkiem niezła, choć nie mam co narzekać. Nie jadłam chyba od dwóch dni. Mogliby dać mi surową mysz, a i tak bym ją zjadła.
Bezimienny znów chodził po kuchni i po chwili postawił obok mnie szklankę z sokiem.
Wszystko było pyszne, ale nie dałam rady zjeść więcej, niż cztery kanapki.
- Dziękuję... - powiedziałam cicho, nie wiedząc co ze sobą zrobić.
Znów kiwnął głową, ale tym razem złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę innego pomieszczenia. Pod wpływem jego dotyku poczułam jakby lekkie porażenie prądem. Starałam się ukryć drżenie ciała, choć już i tak moja duma pobiegła w las.

Nowym pokojem okazała się łazienka.
Była urządzona w prostym stylu. Zwyczajne lustro wisiało nad białą szafką. Obok znajdowała się umywalka w tym samym kolorze, a w rogu stała wielka wanna. Nigdy nie widziałam tak pięknego pomieszczenia, choć urządzone było prosto. Słyszałam, że tylko zamożni mogą pozwolić sobie na wannę i białe meble.
- Zaczekaj.
Posłusznie oparłam się o wannę i patrzyłam, jak wyciąga różne przybory. Po chwili uklęknął przede mną z jakimś papierem i małą butelką. Wylał trochę płynu na biały papier.  Wyciągnął w moją stronę rękę, a ja szybko uchyliłam się przed jego dotykiem. Znów przypomniałam sobie sytuację z lasu.
- Spokojnie... - szepnął bardzo delikatnie i spojrzał głęboko w moje oczy. Nie mogłam uwierzyć, że można mieć tak piękny kolor tęczówek. Były jakby brązowe, a zarazem złote.
Znów wyciągnął dłoń, a ja tym razem pozwoliłam mu sobie pomóc. Przycisnął papier do mojego policzka, a ja poczułam nagłą ulgę. Jakby ktoś zabrał cały ból. Westchnęłam z przyjemności i przymknęłam oczy.
W tym momencie nie obchodziło mnie nawr, że mnie porwał. Po prostu chciałam tylko nie czuć takiego bólu.
- Jak masz na imię? - zapytał nagle.
Przez chwilę zastanawiałam się, czy to dobry pomysl, aby mu je zdradzić.
- Cassie. - odpowiedziałam po chwili zastanowienia.  - A ty? - szybko spuściłam głowę w dół. Po co ja się go i to pytałam?! Twarz zaczęła mi płonąć żywym ogniem.
Cofnął rękę od mojej twarzy.
- Logan. - jego głos przerwał ciszę między nami, a ja przeniosłam wzrok w jego stronę.

Pov. Logan.
Jej pytanie szczerze mnie zaskoczyło. Jak dotąd dawała mi tylko zdawkowe odpowiedzi, ale coś się zmieniło. Nie widziałem już tyle strachu w jej oczach, co wcześniej.
Niepotrzebnie ją uderzyłem. To był błąd, ale nawet nie zdążyłem jej wszystkiego wytłumaczyć, a ona nagle ucieka.
Jestem zły na siebie, ciągle przed oczami mam obraz jej zapłakanej twarzy. Poza tym nie powinienem jej się dziwić, jest człowiekiem i nagle do jej życia wkraczam ja.
Muszę spróbować wszystko wyjaśnić jeszcze raz. Ale nie dzisiaj. Jest już późno, a ona sama chwieje się na nogach.

- Chodź. - wskazałem głową drzwi. Ruszyłem do wyjścia, a jej ciche kroki nieśmiało podążały za mną.
Zapaliłem światło w sypialni. Cassie stanęła na środku pokoju, rozglądając się wokół.
Zacząłem do niej powoli podchodzić, a na jej twarzy pojawiał się coraz większy strach.  Szybko się zatrzymałem.
- Nie, nie,nie,nie... - powtarzałem. Nie o to mi chodziło.
Moje słowa jej nie uspokoiły, oparła się o przeciwległą ścianę, gorzkie łzy ciekły jej po policzkach, a płacz dusił ją od środka. Wyglądała jakby miała zaraz zemdleć.
Znów poczułem się zły na siebie. Za każdym razem postępuję źle. Zacisnąłem pięści i szybkim krokiem wyszedłem z pomieszczenia, zamykając na klucz drzwi.
Dyszałem ciężko, a mój wewnętrzny wilk aż dusił się w moim ciele. Wybiegłem przed dom, gdy pierwsze kości zaczęły się łamać. Już przyzwyczaiłem się do tego bólu, przemiana nie bolała tak bardzo, jak kiedyś.
Ruszyłem na czterech łapach w głąb ciemnego lasu. Jedyne co czułem, to złość i wiatr czochrający moje futro.

Skazana Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz